O tym, jak zbrzydłam samej sobie

19 0 0
                                    



Niestety moja sytuacja nadal jest niefajna. Wielkanoc minęła jak z bicza strzelił. We wtorek raz po raz sprawdzałam skrzynkę mailową i cały dzień patrzyłam na telefon niecierpliwym wzrokiem. Daremnie. Telefon nie zadzwonił i żaden e-mail nie przyszedł. Widocznie, tym razem, moje zbyt wysokie kwalifikacje, zadziałały na moją niekorzyść. Od środy powróciłam więc do codziennego rytuału poszukiwania pracy. I dziś mija już tydzień, a zaproszeń na interview ni widu, ni słychu. Znowu znalazłam się więc na samym dole, trwającej od kilku miesięcy, psychicznej sinusoidy. Wisielczy nastrój przyszedł, jak zwykle, nieproszony i ani myśli wynieść się z mojego umysłu.

Całkiem już przestałam się lubić w ciągu ostatniego tygodnia. Patrzenie w lustro stało się wizją z horroru. Mam wrażenie, że na skutek bezrobocia przybyło mi milion nowych zmarszczek i postarzałam się o dziesięć lat. Nie umiem już nawet zdobyć się na uśmiech, widząc swoje lustrzane odbicie. Bo i do kogo miałabym się niby uśmiechać? Do niedojdy, która nie może znaleźć pracy i nie umie poradzić sobie z depresją? Do ofiary losu, która z dnia na dzień wygląda coraz starzej i tyje w oczach? Z przykrością uświadomiłam sobie, że w ciągu tych kilku miesięcy zaprzepaściłam niemalże rok mojej ciężkiej pracy nad zdrowiem i sylwetką.

Wywaliłam sporo pieniędzy na dietetyczkę i zdrową dietę, która działała. Dołożyłam do tego półtoragodzinną jazdę na łyżwach trzy razy w tygodniu, codzienne ćwiczenia i byłam z siebie dumna. Z chęcią przeglądałam się w lustrze, mierząc ubrania, w które znów zaczynałam się mieścić i obserwując jak moje ciało zaczyna się ładnie modelować. I co? Co zrobiły ze mną prawie cztery miesiące bezrobocia? Wyglądam gorzej niż przed pierwszą wizytą u dietetyczki! O dżinsach sprzed roku mogę zapomnieć. Nie ma szans, że zmieszczę je na tłusty tyłek! Ledwo udało mi się wcisnąć je na grube uda. Zaś ze spodni, które jeszcze całkiem niedawno były luźne, jak tylko zapięłam guzik, wylała się brzydka fałda tłuszczu. Kiedy to się stało? Jak to możliwe, żeby aż tyle przytyć w trzy i pół miesiąca? Przerażające! Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłam? No, właśnie, możliwe. Jak większość dni spędza się w domu, w rozciągniętych dresach albo nie wychodząc z pidżamy, to trudno jest zauważyć przybywające kilogramy. A potem jest szok! Przecież ja nawet nie chcę wiedzieć ile teraz ważę. Taka wiedza mogłaby mnie co najwyżej wpędzić w jeszcze głębszy dół!

Zaczęłam analizować mój stan. Czy ja naprawdę żrę jak świnia i dlatego tak tyję? Otóż nie, bo zdarzają się dni, kiedy w ogóle nic nie jem. A potem nagle zaczynam odczuwać morderczy głód i zapycham żołądek czymkolwiek, niekoniecznie czymś zdrowym. A nawet jeśli zdrowym, to organizm myśli, że wtedy, kiedy nie jem, jest jakaś sytuacja kryzysowa i cokolwiek potem zjem, trzeba odłożyć na wypadek kolejnej głodówki. W ten oto sposób każdy brokułek czy pomidorek idzie prosto w tkankę tłuszczową. Do tego dołóżmy jeszcze moją bezsenność. Każdy dietetyk nam to powie, że jak chcesz schudnąć, to się wysypiaj. Zaburzenia snu wpływają bowiem koszmarnie na walkę z nadwagą. No i bądź tu mądra i gub kilogramy zamiast ich przybierać! Poza tym, na skutek depresji, z trzech treningów łyżwiarskich w tygodniu, zrobiły się (i to w porywach!) cztery w ciągu miesiąca. O ćwiczeniach w domu w ogóle nie było mowy. Szczególnie, kiedy za oknem było szaro i buro, padał deszcz, chandra brała nade mną górę i nie było szans nawet na krótki spacer.

Doszłam więc do etapu, że wstyd ludziom pokazać się na oczy. Może dlatego też zaczęłam stronić od koleżanek? I nie tylko o wstyd tu chodzi, ale jakiś taki totalny dyskomfort, kiedy jest się otoczoną smukłymi, fajnie ubranymi kobietami, podczas, gdy ledwie udało się dopiąć swoje spodnie i jeszcze założyć do tego luźną bluzkę do pół uda, żeby przykryć rozlazły tyłek, a i tak ma się wrażenie, że tłuszcz wylewa się na wszystkie strony.

Dziennik NieudacznicyWhere stories live. Discover now