Proces zdziczenia

1 0 0
                                    



           Czy człowiek, mieszkający w cywilizacji, w wielkim mieście, może zdziczeć? Wydawałoby się, że to raczej niemożliwe. A jednak! Szereg zdarzeń losowych niekiedy przyczynia się do izolacji, która to jest początkiem szybko postępującego procesu zdziczenia. Niestety, właśnie mnie to spotkało...

           Zaczęło się oczywiście od bezrobocia, od tego, że sobie zbrzydłam i nie obcuję z dużą grupą ludzi na co dzień, o czym już pisałam. Z dnia na dzień coraz bardziej oddalam się od świata zza murów mojego domu. Niekiedy mam wrażenie, że nawet jeśli rozmawiam z kimś przez telefon, to i tak tkwię w jakiejś napompowanej, własnej bańce, a głosy żywych przecież istot, z którymi prowadzę konwersację, zamiast trafiać do mojej świadomości, są jak echo, rozbijające się o niewidzialne ściany mojej samotni i trudno pozbierać w jedną całość, opadłe na podłogę, dźwięki. Nie, nie chodzi o to, że nie słucham moich rozmówców! Słucham ich bardzo wnikliwie i nawet są momenty, w których się śmieję i stroję wraz z osobą z drugiego końca telefonu, żarty. Tylko, że równocześnie z zakończeniem rozmowy, czar jakby pryska i w mig zlatują się upiorne myśli, strach i smutek. I wtedy wszystko to, o czym rozmawiałam jeszcze przed chwilą, to są te rozsypane na podłodze dźwięki, które tak bardzo chciałabym zatrzymać na dłużej, cieszyć się nimi! A one niestety są jak kartki papieru, które pochłania pożar, rozniecony przez moje bolączki. Nie jest tak, że kompletnie nie pamiętam, o czym rozmawiałam z przyjaciółmi czy rodziną, tylko mój cholerny stan umysłu, cholerna depresja, jakby przytłaczają swym przebrzydłym cielskiem, wszystko miłe i dobre, o czym miałam przyjemność z bliskimi rozmawiać. A niekiedy te piękne kartki papieru płoną, trawione ogniem mojej własnej beznadziei. Płoną na moich oczach, a ja staram się zapamiętać zapisane na nich wersy, bo nie jestem w stanie na czas ugasić pożaru. Później pamiętam niestety piąte przez dziesiąte i czuję się jak totalny imbecyl, pytając w kolejnej rozmowie po raz dziesiąty o to samo. I głupio się tłumaczę, że po prostu już nie wiem z kim o czym rozmawiałam (Rzeczywiście! Zupełnie tak, jakbym codziennie gadała z setkami ludzi!). A prawda jest taka, że mając głowę nabitą własnym nieszczęściem i szukaniem wyjścia z niego, nawet bardzo ważne fakty z życia moich najbliższych po prostu mi umykają. Wiem, brzmi to jak totalny egoizm! Albo trochę jak zaczątek, a może nawet zaawansowane stadium jakiejś choroby psychicznej! Mam jednak nadzieję, że jeszcze daleko mi do totalnego postradania zmysłów.

             Po raz pierwszy zauważyłam u siebie postępujący proces zdziczenia podczas kwietniowo – majowego spotaknia z moją dobrą duszką i jej siostrą. To było moje pierwsze wieczorne wyjście do knajpy po czterech miesiącach odosobnienia. Kiedy weszłam do pubu, wydawało mi się, że jest tam niesamowicie głośno. Fakt, scenę okupował punkowy zespół, więc wiadomo, że nie było to cichutkie śpiewanie w asyście ledwo pobrzdąkującej gitary w wersji unplugged. Punk rock jest w dodatku jednym z moich ulubionych stylów muzycznych i nie należy on do tych cichych, a wręcz jest niesamowicie krzykliwy. Absolutnie nie przestał mi się wtedy podobać, tylko nagle wydało mi się niezwykle dziwne, że podczas występu owego zespołu, musiałam z koleżankami prowadzić rozmowę krzyczaną. Coś, co jeszcze tak niedawno było dla mnie normą, nieoczekiwanie stało się nie lada wyzwaniem.

          Do tego, znów pojawił się mój kompleks otyłej kobiety. Starałam się ubrać tak, by choć trochę zamaskować fałdę tłuszczu na brzuchu oraz szeroką pupę i grube uda, ale i tak czułam się jak wieloryb. Szczególnie będąc w towarzystwie mojej dobrej duszki, która nadal wygląda jak pięknie powiewający na wietrze szczypiorek oraz jej siostry, która to dwa miesiące wcześniej została mamą, a i tak jest o niebo szczuplejsza ode mnie. Dziewczyny absolutnie nie dały mi odczuć, że wyglądam gorzej niż one, ale przecież mam w domu lustro. Dlatego nie śmiałam nawet zdjąć skórzanej kurtki, spod której wytoczyłyby się moje niezgrabne ręce. Wolałam nawet się w niej spocić, aniżeli pokazać moje, niegdyś ładnie wyrzeźbione ramiona, obrośnięte teraz tłuszczem. Czułam się trochę jak zahukane zwierzątko, wypuszczone z podziemnej klatki, na wolność. Łypałam okiem na wszystkie strony, jakbym nigdy wcześniej nie widziała tłumów ludzi. Tłumów, których znaczną część stanowili mężczyźni. Było nawet kilku, którzy bacznie nam się przyglądali. Nic specjalnego, ale jednak z jakiegoś powodu przyciągałyśmy ich uwagę. Dla mnie były dwie opcje: na pewno podziwiają moje koleżanki albo naśmiewają się z tej trzeciej, siedzącej w środku, czyli mnie. Takiej DUFF (designated ugly fat friend – czyli tej, która wśród koleżanek jest tą miłą, ale brzydką i grubą i jeżeli ktoś miałby ochotę z nią porozmawiać, to tylko dlatego, że chciałby nawiązać przez nią kontakt z jej atrakcyjnymi koleżankami). Kiedyś nigdy bym w ten sposób nie pomyślała! Raczej byłoby to dla mnie zielone światło na nowych znajomych, aczkolwiek teraz byłam pewna, że albo jestem dla płci przeciwnej niewidzialna, albo jestem postrzegana jako potencjalny łącznik z dziewczynami.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 29, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Dziennik NieudacznicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz