Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie

5 0 0
                                    


Jeszcze kilka lat temu byłam przekonana, że posiadanie dużego grona przyjaciół jest błogosławieństwem. To było zanim wyrosły przede mną kolejne życiowe schody, po których przyszło mi się mozolnie wspinać. W zasadzie to niczego mi wtedy nie brakowało. Nie mogłam narzekać na brak pieniędzy i rozrywek, a co najważniejsze, otaczała mnie pokaźna grupa znajomych, których w większości uważałam za przyjaciół.

To były naprawdę fajne lata. Jak to się powszechnie mówi – stare, dobre czasy! Każdy weekend spędzałam właściwie poza domem. Było mnóstwo motocyklowych wypadów, nawet dwutygodniowe wakacje na dwóch kółkach,  szlakiem zamków w dolinie Loary oraz podróż po wybrzeżu Hiszpanii i Francji w drodze powrotnej. Było też multum spotkań w rozrywkowym gronie, jak również imprez w pubach we, wciąż poszerzającym się, gronie znajomych. Byłam szczęśliwa! Gdziekolwiek się pojawiałam, mój entuzjazm i radość życia tryskały ze mnie na wszystkie strony. Wszędzie było mnie pełno, często bywałam duszą towarzystwa, toteż w mgnieniu oka zrzeszałam sobie coraz większe grono lubiących mnie ludzi. Nowych znajomych miałam właściwie po każdym kolejnym weekendowym wyjściu. Moje życie było wtedy tak kolorowe, że nawet nie przeszłoby mi przez myśl, że ta sielanka może się któregoś dnia brutalnie zakończyć. Wskutek tego mojego szczęścia, straciłam najwyraźniej czujność i nazbyt każdemu ufałam. Znowu. Bo przecież swoje już w życiu przeszłam, więc wydawałoby się, że powinnam być nieco ostrożniejsza w obdarzaniu ludzi zaufaniem. A jednak dałam się wodzić za nos fałszywkom, nazywającym się moimi przyjaciółmi. Nie wiem czy kiedyś wreszcie nauczę się tego, że ludzie często są wilkami w owczej skórze i tylko czyhają na okazję, by wykorzystać czyjeś dobre serce?

Wszystko było cudne i fantastyczne do momentu, w którym zjawiła się w moim życiu po dwunastu latach pewna koleżanka z liceum. Okazało się, że też mieszka w Londynie. Spotkałyśmy się. Powrót znajomości do łask przypieczętowałyśmy huczną imprezą – szalona noc w klubie, ogniste tańce, kolorowe drinki. Jak ja się cieszyłam, że odnowiłyśmy kontakt! Od tamtej pory spędzałyśmy razem niemalże każdy weekend. Niestety, ona tkwiła wówczas w bardzo toksycznym związku, którego nie potrafiła zakończyć. Moje dobre serce nakazało mi więc jej pomóc. Pomogłam, przygarniając pod swój dach i ofiarując wsparcie psychiczne. Zabierałam ją wszędzie ze sobą, wprowadziłam do grona moich znajomych, którzy początkowo raczej jej nie lubili. Mówili, że akceptują ją tylko dlatego, że jest moją koleżanką. Po pewnym czasie jednak wkręciła się w tę moją paczkę. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że dziewczyna wreszcie staje na nogi, dochodzi do równowagi emocjonalnej i znajduje wspólny język z moimi przyjaciółmi. Nie spodziewałam się jednak, że dla mnie będzie to zgubne.

Odkąd zamieszkała u mnie, w moim życiu wszystko zaczęło się psuć. Najbardziej ucierpiały na tym moje kontakty z córką. Coraz częściej się kłóciłyśmy, a atmosfera w domu zagęszczała się z dnia na dzień. Niestety, nie potrafiłam znaleźć przyczyny. Oczywiście rozmawiałam o tym otwarcie z moją (tak myślałam) przyjaciółką, która zdawało się, że bardzo mnie wspiera, a tak naprawdę to wpędzała mnie w coraz to większe poczucie winy.

Na kilka miesięcy zamieszkała z nami jeszcze jedna zbłąkana owieczka, też myślałam, że moja przyjaciółka, która wróciła do Londynu po półrocznej szwendaczce i chwilowo nie miała gdzie się podziać. I wtedy przeżywałam już w domu istne piekło. Moja córka i ja żyłyśmy jak pies z kotem! Tylko, że ja w dalszym ciągu nie mogłam zrozumieć dlaczego tak się dzieje i nadal szukałam winy w sobie. Pamiętam, że mój kilkuletni przyjaciel (ten jest do dziś prawdziwy), raz mi powiedział, prawie na mnie krzycząc: „Pogoń z domu te ciotki, bo inaczej nie dojdziesz z dzieckiem do porozumienia!". Ja jednak nie chciałam wierzyć, że mieszkanie pod jednym dachem z dziewczynami może aż tak destruktywnie wpływać na moje relacje z córką. I brnęłam dalej w tę sytuację, wciąż nie radząc sobie z problemami wychowawczymi.

Dziennik NieudacznicyWhere stories live. Discover now