2. Złodziej

581 28 15
                                    

  Siedziałam w jednej z moich ulubionych kafejek. Nie było tu tłoczno. Wręcz przeciwnie.  Lokal był niemalże pusty. Wiedziałam, iż może to być spowodowane nieprzyciągającym wzroku obskurnym szyldem dyndającym na wietrze i stękającym z powodu starości. Ja na szczęście zauważyłam to miejsce wciśnięte pomiędzy McDonald'a a KFC.

   Jak zwykle siedziałam w najdalszym kącie, osłonięta przed ludźmi ogromnym kontuarem. Stolik stał przy oknie przez, które mogłam obserwować spieszących się ludzi i jak zwykle zakorkowane ulice. Od zawsze lubiłam przyglądać się miejskiemu ruchowi. Co innego z braniem w nim udziału. Upiłam łyk słodkiej kawy i powróciłam do rozpoczętej wcześniej lektury. Dzwonek wiszący nad drzwiami obwieścił, że ktoś zaszczycił to miejsce swoją obecnością. Nie podnosiłam nosa znad książki więc dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że ten ktoś (swoją drogą dobrze mi znany ktoś) zmierza wprost do mojego stołu. Po chwili naprzeciw mnie, na wolnym miejscu usiadł chłopak, przez którego kilka dni temu zaliczyłam siarczystą glebę. Patrzył na mnie przenikająco tymi swoimi hipnotyzującymi zielonymi gałami, a ja speszona uniosłam książkę i całkowicie schowałam za nią twarz. Zapadła cisza i już wydawało mi się, że koleś odszedł, kiedy moje nadzieje zaprzepaściło chrząknięcie zza książki. Pospiesznie odłożyłam powieść na stolik i zmierzyłam chłopaka wzrokiem. To co zobaczyłam spodobało mi się i to zdecydowanie bardziej niż powinno. Dziś miał na sobie tylko niebieski t-shirt idealnie opinający jego muskularne ramiona, oraz najzwyklejsze lekko pozdzierane czarne jeansy,  których prezentował się o niebo lepiej od niektórych modeli. Na twarzy wypisany miał zabójczy uśmiech, który najpewniej powaliłby na kolana połowę populacji dziewczyn, które prosiłyby go wręcz o to by dobrał im się do majtek.

-Co czytasz?

Zdążyłam zapomnieć jak przyjemny był jego głos. Po plecach przeszedł mi miły dreszcz, a serce przyspieszyło niemiłosiernie.

-Książkę.- postanowiłam się trochę podroczyć, ale on zwinnym ruchem przechwycił egzemplarz i odwrócił okładką ku sobie.

-EJJ!-wykrzyknęłam jak wariatka- Oddawaj! To moje i...

-,,Wichrowe Wzgórza"?- pytająco uniósł jedną brew.

Gdyby spojrzenie mogłoby zabijać, najprawdopodobniej ten idiota właśnie teraz zwijałby się w konwulsjach na podłodze.

-A co? Masz problemy z czytaniem?

Zaśmiał się.

-,,Obyś nie zaznała spokoju tak długo jak ja żyję. Pozostań przy mnie na zawsze, przybierz jaką chcesz postać, doprowadź mnie do obłędu, tylko nie zostawiaj mnie samego w tej otchłani, gdzie nie mogę cię znaleźć! Nie mogę żyć bez mojego życia! Nie mogę żyć bez mej duszy!"

Szczęka mi opadła. Ten chłopak. Ten zapatrzony w siebie padalec, właśnie deklamował jedną z moich ulubionych wypowiedzi Heathcliffa. Moja żuchwa najprawdopodobniej zatrzymała się na podłodze, a oczy przypominały dwa spodki. Szybko jednak opanowałam się  i lekko zaczerwieniłam, bo James mi się przyglądał.

-Czytałeś to? TY?- moje niedowierzanie można było wychwycić z kilometra 

-Czytałem. Ale nie mówię, że mi się podobało. Te postacie... Nie wiem jak można porównywać ich miłość do uczucia Romea i Julii. Pomyśl... Czy książka nie byłaby lepsza gdyby głowni bohaterowie mieli chociaż jedną dobrą cechę.

Zaperzyłam się, a pod kopułą aż mi zawrzało.

-Ale przecież o to w tym wszystkim chodzi!- zaczęłam swoją tyradę- Oni nie mają w sobie niczego dobrego. To ta ich wzajemna miłość jest jedynym pozytywnym uczuciem w tym wszystkim...

Zatrzymałam się. Po jaką cholerę ja mu to wszystko tłumaczę???

Wyrwałam wysłużony egzemplarz z jego łapsk i z zamachem wrzuciłam go do torby, którą następnie przewiesiłam przez ramię. Cały czas byłam czujnie obserwowana, co jedynie pogłębiało moją irytację. Zasunęłam krzesło i skierowałam się ku przeszklonym drzwiom. Chłopak nie dał jedną za wygraną i delikatnie złapał mnie za nadgarstek. Wyrwałam się i odwróciłam z zamiarem obrzucenia go kilkoma obelgami, ale zamilkłam widząc wyraz jego twarzy i spoglądając mu w oczy. Mój błąd.

-Jak masz na imię? Powinienem to wiedzieć jeśli kiedyś jeszcze na siebie wpadniemy...

Mam nadzieję, że nie. Och... Kogo ja oszukuję? Chcę na niego wpadać. I to często.  Chyba nadszedł czas na udanie się do psychologa. Albo od razu do psychiatry. Westchnęłam. Nie zamierzałam się jednak tak łatwo poddawać więc rzuciłam pierwsze imię jakie przyszło mi do głowy.

-Penelopa.

Uniósł brwi. Cholercia. Chyba jednak ten trik się nie sprawdził.

-Ciekawe imię.- wydukał.

Wiedziałam, że zastanawia się czy mówię poważnie, czy robię sobie z niego jaja. Tak czy siak nie chciał mnie urazić. Punkt dla niego.

-Moi rodzice byli bardzo pomysłowi. 

Obdarowałam go ostatnim spojrzeniem, po czym ledwo powstrzymując się od polizania cudnych dołeczków, które pojawiały się na jego twarzy z każdym uśmiechem, wyszłam na ruchliwą i gwarną ulicę. Nie oglądając się za siebie ruszyłam w stronę domu, by tam móc w końcu zaznać upragnionego odpoczynku. Sięgnęłam do torebki, by wyciągnąć słuchawki i zamarłam w pół kroku. Nigdzie nie było ,,Wichrowych Wzgórz", chociaż byłam pewna, że je chowałam. Chyba, że to ten...

-Dupek.-zaklęłam pod nosem.


***

     Z tego rozdziału jestem zadowolona. Chyba. Wyszło mniej więcej to czego chciałam. Przepraszam za wszystkie błędy interpunkcyjne, czy ortograficzne, ale pisałam to o dość późnej godzinie. Jeśli przeczytałeś te moje nic nieznaczące wypocinki to dziękuję. Naprawdę dużo to dla mnie znaczy. Miłego dnia/ nocy/ wieczoru/ranka czy innej części doby, w której to czytacie! :)  

HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz