36. Opieka i Dom

146 16 4
                                    

Wyszłam z niewielkiej i dusznej zakrystii i opierając się o ławę stanęłam jak wmurowana.

-My...My mamy...-wybąkałam w końcu.

-Kurwa mać.-dokończył za mnie stojący obok James, a staro wyglądający siwobrody ksiądz w ciemnej jak zwykle komży rzucił mu zdegustowane a zarazem karcące spojrzenie spod okularów niedbale wsuniętych na nos.

-My...Za-zapisali nam...

-Studio.

Przypomniało mi się jak jeszcze kilkanaście sekund temu usłyszawszy od notariusza wiadomość wyrwałam mu dokument i sama przeczytałam go od deski do deski. Z papieru jasno wynikało, że ich dobytek przechodzi na nas. Na nas oboje. Bo chociaż nie wiedzieli, nie mogli wiedzieć, że jesteśmy blisko przed ślubem- to jednak przeczuwali że tak może się to skończyć. Szlag. Szlag. Szlaag!

-Ale Kevin...-zaczęłam niemrawo próbując zebrać nieco myśli.

-Jest za młody. Poza tym dzieciak bardziej interesuje się sportem i lotnictwem niż muzyką. Steven dobrze o tym wiedział.

-Co teraz?-zapytałam-Jeśli nie przyjmiemy tego...tego... to pójdzie na państwowe.

Zastanowiłam się czy to takie złe wyjście by poprowadzić ten biznes. Mogłabym całymi dniami siedzieć w studiu przy swojej ulubionej muzyce. Jednak czułam, że to mogłoby wydać się innym typowym "żerowaniem na śmierci innych" a ja w stu procentach nie chciałam by tak było i wiedziałam, że nie będzie. W moje rozmyślania nad za i przeciw wdarł się drżący nieco głos chłopaka.

-Rose White- moja narzeczona i wspólniczka...-zaśmiał się cicho za co oberwał cios w ramię i udał że go to zabolało. Dobrze wiedziałam, że moje "uderzenie" jest dla niego jak ukąszenie komara. Zaszurałam nogami i poprawiłam włosy opadające mi na twarz.

-Myślisz, że tak będzie dobrze?-zapytał mnie już bardziej poważnie, a ja zamyśliłam się wpatrując w wiszące nad nami dzwoneczki.

-Oni tak zdecydowali.

Ramię w ramię wyszliśmy z kościoła i dopiero stojąc na żwirowej ścieżce uświadomiliśmy sobie co TO oznacza. Popatrzyłam na ciemnowłosego chłopak obok a ten spojrzał na mnie. Wybuchłam śmiechem widząc jego minę a ten poderwał mnie nad ziemie i zakręcił mną w powietrzu. Moją jedyną myślą było by nie zwymiotować, dlatego też nie widziałam ( czytaj: starałam się nie zauważać) zgorszonych i skonfundowanych spojrzeń ubranych na czarno ludzi wokół.

-Dziękuję...-szepnęłam ledwo słyszalnie wpatrując się w poznaczone gdzieniegdzie białymi obłokami niebo, a James mi zawtórował.

Tę naszą spokojniejszą od wielu dni chwilę przerwało jakieś głośne zamieszanie na drugim końcu rozłożystego i rażąco zielonego trawnika. Blady ze strachu Kevin szarpał się z jakimś spoconym i szalenie czerwonym na twarzy mężczyzną w zwyczajnych spranych jeansach i żółtej koszulce polo. Facet ciągną Kev'a trzymając za pognieciony już kołnierzyk jego szarej koszuli. Lidia biegła za nimi postukując wysokimi obcasami i wymachując rękami. Krzyczała coś do niego, a ten tylko kręcił głową i wydymał usta. Z jej mimiki i układu warg mogłam wnioskować, że wyrazy przez nią krzyczane były samymi siarczystymi przekleństwami.

Podbiegliśmy tam nie zważając na coś takiego jak ścieżka. Serce stanęło mi na moment kiedy dojrzałam stalowo- plastikowa plakietkę przyczepioną do piersi mężczyzny. Opieka społeczna. Koleś z opieki społecznej właśnie chciał zabrać Kevina. Nie. Nie. Nie. Nie. N I E.

-Proszę go puścić!-wykrzyknęłam a ten ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wypełnił moją prośbę. Rozkaz. Prośbę.

-Mam obowiązek zabrać tego młodocianego do naszego ośrodka wychowawczego.-powiedział znudzony. Jakby wiele razy brał udział w TAKIEJ scence. W TAKICH okolicznościach. Jakby po prostu nie miał uczuć. Jakby odebranie dzi3ecka, pozbawienie go wolności było na porządku dziennym. Czy tego typu pracownicy nie powinni posiadać jakiejkolwiek empatii czy powołania.

Serce we mnie zamarło kiedy to usłyszałam. Bo przecież chciałam dobrze, chciałam oszczędzić dzieciakowi domu dziecka- tego całego chorego postępowania. Zapewnić mu dom, chociaż nie mogłam tego zrobić. Dwunastolatek był przerażony a ja podzielałam jego stan. Oparłam się ciężko o klatkę piersiową Jem'a by tylko nie upaść. Nie paść jak długa na tę wilgotną trawę.

-Proszę pana...ja...on nie może tak po prostu...

-Niestety przykro mi...-powiedział to w sposób nie pozostawiający do wątpliwości, że wcale tak nie jest.

-Ja się nim zaopiekuję.

Odwróciłam głowę by zobaczyć pobladłą Lidię. gdyby nie to, że jej usta się poruszały nigdy bym w to nie uwierzyła. Nigdy nie uwierzyłabym, że stateczna bizneswomen może się tak zachować. Wiedziałam, że to ona zajmowała się dzieciakiem przez ostatnich kilka dni.

-Złożyłam już najpotrzebniejsze papiery.

Wyswobodziłam się z uścisku i podeszłam powolnie do niej jakby w transie. Widziałam tylko jej ściągniętą w powadze twarz i oczy z kilkoma łzami.

-A co na to Lucas? Co z waszym ślubem???

-Nie ma nic przeciwko. Już z nim rozmawiałam. A ceremonia...Trochę się opóźni. Tyle.

Nie przemyślawszy tego rzuciłam jej się na szyję raz po raz powtarzając "dziękuję dziękuję dziękuję" Ciocia stała tylko i oddychała nieco urywanie. Kevin będzie miał dom. Będzie miał najprawdziwszy ciepły dom i rodzinę. Będzie miał dom. Dom. Dom. D o m.

Razem nie dowierzając nieco oglądałyśmy jak pracownik opieki wsiada do swojego rozklekotanego opla i odjeżdża z typowym hałasem wydobywającym się ze starego silnika. Kevin oplatając Lidię w pasie przytulił się do niej jak do swojej rodziny.

Spojrzałam na mojego chłopaka. Wróć Rose. Mojego narzeczonego. Nie mogłam uwierzyć, że moje nazwisko zmieni się niedługo na Black. Rosallie Black. Ładnie brzmiało. Białe zmienia się w czarne chociaż tutaj powinno być chyba odwrotnie. Bo ta znajomość zmieniła tę ironiczną zamkniętą w sobie dziewczynę na.. na tę, która stała w pełnym słońcu przed kościołem i wpatrywała się w jego oczy. W jego zielone oczy. Nie wiem kiedy znalazłam się w jego ramionach i oplotłam go nogami w pasie. Roześmiał mi się do ucha,  a ja po raz kolejny już uświadomiłam sobie jak bardzo uwielbiam ten dźwięk.

Nadszedł dla nas nowy czas i nowe życie, z którym musimy się zmierzyć. Ale razem poradzimy sobie ze wszystkim. Bo  r a z e m  możemy WSZYSTKO.

- Rose White! Co. Ty. Masz. Na. PALCU???!-przerwała nam Miley trzymająca za rękę Bena. Wpatrywała się wielkimi oczyma w mój pierścionek zaręczynowy.

Spojrzałam na swoją rękę, przyjaciółkę i z powrotem na Jamesa Blacka.

-Ups.-szepnęłam a on jak to zwykle zaczął się śmiać....

***

Założę się, że mnie znienawidziliście po mojej nieobecności dlatego naprawdę, naprawdę PRZEPRASZAM! Nie było to spowodowane moim lenistwem ani brakiem chęci bo chęci akurat miałam ale z czasem już trochę gorzej. Rozpoczynam dość trudny dla mnie rok szkolny, samych zajęć w ciągu tygodnia mam 39 godzin + przygotowania do przedmiotowego konkursu z chemii i biologii (taa jestem takim kujonem i sama dowaliłam sobie kilka godzin więcej...) 

Ale, ale..... OSTATNI ROZDZIAŁ! Jeszcze EPILOG! Mam nadzieję, że nie nudziliście się i nie męczyliście się z tą pracą. Przepraszam za wszystkie błędy, ale wrzucam to pomiędzy nauką chemii, a nauką historii ( której z całego serca nienawidzę).

Miłego dnia/ nocy i każdej innej pory.

HopeWhere stories live. Discover now