1.《Destroy what destroys you》

237 32 7
                                    

Co najbardziej lubiłem w swoim życiu?
Kiedyś odpowiedziałbym bez wahania, że wszystko, co wiązało się z byciem beztroskim. Imprezy z przyjaciółmi, upojne noce, nieznośny kac z rana oraz dodający otuchy papierosek przy świeżo parzonej kawie. Cały mój żywot oddałem właśnie w ręce wszelkich używek, jak i trucizn. Z początku nie zdawałem sobie z tego sprawy, że moje kochane, beztroskie życie może nagle być zagrożone, lecz zacząłem się o tym uświadamiać, gdy coraz częściej dostawałem bolesnych ataków kaszlu oraz wyczerpujących duszności. Nie chciałem iść z tym do lekarza, bo dobrze wiedziałem, że ich pomoc da mi tyle, co dziwka bez wynagrodzenia. Upierałem się, oszukując samego siebie, że jest naprawdę dobrze, lecz ani trochę dobrze nie było. Moje zdrowie pogarszało się z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc aż w końcu byłem zmuszony odpuścić i oddać się w ręce specjalistów. W ten jeden dzień, przeskoczyłem z rąk wstępnej śmierci, do kościstych, zimnych dłoni samego kostuchy, a jego smukłe, silne palce zacisnęły się na mojej sylwetce, nie chcąc już nigdy oddać mi wolności. W taki oto sposób moje nadmierne palenie doprowadziło mnie do raka płuc. Nie było to zaawansowane stadium, a ja już czułem się, jakbym miał umrzeć. I czasem rzeczywiście już tego pragnąłem. Miałem dosyć badań, faszerowania się lekami oraz bycia ofiarą chemioterapii. Czułem, jak moje ciało obumiera przez to wszystko, co je spotyka. To nie był już nawet ból fizyczny, ale z ciągnącymi się niemiłosiernie miesiącami, przeistaczał się w cierpienie psychiczne. Być może nie pojawiłoby się ono, gdyby nie fakt, że oprócz miłych pielęgniarek, to nie miałem nikogo, aby wspierał mnie przez ten ciężki okres życia. Czułem się samotny, leżąc w ciągłym bezruchu z maską tlenową na ustach, która wspomagała mój układ oddechowy. Na szczęście lekarze wysłuchali mojej prośby, dotyczącej zajęcia przeze mnie łóżka, stojącego tuż przy oknie. Widok zmieniającej się z pomocą pogody oraz pór roku natury dawał mi nadzieję i większą pewność, że jutro może stać się lepsze. Miałem pozwolenie na wychodzenie z budynku szpitala, a nawet było ono dla mnie, jak najbardziej wskazane, ale nigdy żadna z opiekunek nie miała dla mnie zbyt dużo czasu, dlatego też czułem się kompletnie uwięziony w tych czterech ścianach. Miałem kilku współlokatorów, jeśli w ogóle tak mogę to ująć. Problem tkwił jedynie w tym, że byli to mężczyźni znacznie starsi ode mnie, więc nasze tematy niezbyt mogły znaleźć wspólną ścieżkę, na której będą się trzymać choćby przez jakiś czas. Stąd też to poczucie samotności, która potrafiła mnie tylko bardziej skłaniać do myśli, że lepiej, gdyby ten przeklęty kostucha już mi ulżył w cierpieniu. Jednak nie było to takie łatwe, jakby się mogło wydawać, bo los miał wobec mnie inne plany i postanowił mnie męczyć przez długi czas, a że był uparty niczym ja przed chorobą, to nie zamierzał tak szybko odpuścić. To nie były jedyne nauki, jakie przedstawił mi mój nowotwór złośliwy, ale pokazał także, jak przyjaciele potrafią się odwrócić od ciebie, gdy nagle twoja jakość zdrowia nie idzie im na rękę. Do kieliszka wszyscy szliśmy, jak jeden mąż, ale kiedy dowiedzieli się, że mój stan nie jest zbyt stabilny, to momentalnie zapomnieli o moim istnieniu. Żaden ani żadna z nich, nie przyszła mnie odwiedzić, żeby podarować mi choć jeden, lekki uśmiech lub wypowiedziane szeptem słowo otuchy. To bolało jeszcze bardziej niż świadomość, jak bardzo zaszkodziłem własnemu życiu. Nie dało się jednak ukryć, że to po części też ich sprawka, że wylądowałem na oddziale szpitalnym, ale starałem się już o tym tak nie myśleć, jak na początku mojej rehabilitacji. Z czasem moja pamięć o nich zanikała, a umysł skupiał się na zwykłych drobnostkach, takich jak odgłos spadających kropli deszczu, rozbijających się o parapet okna. Obserwując przyrodę, która tętniła życiem niezależnie od pory roku, miałem wrażenie, że choć trochę żyję wraz z nią, bo mogę ją zobaczyć, usłyszeć, a czasem również i poczuć. Moja więź z naturą objawiła się od momentu, kiedy tu trafiłem. Stąd też wzięła się chęć do zajmowania przeze mnie miejsca tuż zaraz przy oknie. Zrozumiałem, że skoro nie mam nikogo, to mogę chociaż posiadać ją, jako moje codzienne szczęście. O poranku radośnie witała mnie swoimi ciepłymi promieniami słońca, które delikatnie muskały moją bladą cerę w celu bezgłośnego obudzenia mnie, ale były też dni, w których postanowiła dla odmiany wybudzić mnie za pomocą stukających o szybę kropel deszczu. Natomiast wieczorem, gdy szczególnie byłem wyczerpany po minionym dniu, utulała mnie do snu spokojnym, chłodnym powiewem wiatru, dostającym się do pomieszczenia przez uchylone okno. I tak mijał mi dzień za dniem, a potem robiły się z tego długie miesiące. Miesiące pełne samotności, które swoją skromną radością starała się wypełnić sama Matka Natura. Jednakże nadszedł taki dzień, którego nie mogłem się spodziewać. Często narzekałem na opiekę i właściwie nie tylko ja, ale nie sądziłem, że zarządca placówki przejmie się tym do tego stopnia, że postanowi wynająć wolontariuszy do pomocy.

Wpatrywałem się w pielęgniarkę z niedowierzającą miną, gdy oznajmiła mi z szerokim uśmiechem na ustach, że będę miał od dzisiaj własnego pomocnika. Po części ogarnęło mnie ogromne uczucie szczęścia, że nareszcie będę miał kogoś, kto naprawdę poświęci mi swoją uwagę oraz czas, ale z drugiej strony, tak bardzo przyzwyczaiłem się do bycia samotnikiem, że obawiałem się wielu nieporozumień z nowym towarzyszem. Kobieta nie dała mi nawet dojść do słowa ani nie czekała na żadną zgodę ode mnie, ale od razu zawołała imię osoby, która miała się mną zajmować. Pewnie zrobiła to dlatego, że to właśnie ona była tą, która najczęściej była zmuszona słuchać moich żali. Westchnąłem poddany, podnosząc się na łóżku do pozycji siedzącej, a moim oczom ukazała się, wchodząca do sali drobna, kobieca sylwetka. Rozchyliłem usta ze zdumienia, że to właśnie mi trafiła się taka piękność. Okrągła, pełna buzia z malinowymi ustami, zaciśniętymi w prostą linię oraz oczy w kształcie migdałów, które niechętnie zerkały w moim kierunku, doprowadzały mnie tylko do większego zachwytu jej osobą. Miała włosy ścięte typowo na chłopaka, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało tak samo, jak fakt, że była niesamowicie płaska. Zatrzymała się obok uśmiechniętej od ucha do ucha pielęgniarki i z buntowniczą postawą skrzyżowała ręce na piersiach. Jej urocze starania unikania mojego wzroku wywołały na moich ustach lekki, niekontrolowany uśmiech.
- Panie Choi, proszę poznać Jiyong'a. Będzie on od dnia dzisiejszego pracował w naszym szpitalu, jako wolontariusz i to właśnie pan został mu przydzielony pod opiekę - oznajmiła energicznie siostra, a z mojej twarzy momentalnie zniknął uśmiech. Czy ta kobieta poważnie dała mi teraz do zrozumienia, że ta śliczna dziewica, to facet? Mina gwałtownie mi zrzędła na myśl, że doprawdy potrafiłem być aż tak oczarowany jakimś kolesiem. Zmarszczyłem brwi, odwracając wzrok od mojego nowego kolegi i starałem się go skupić na pielęgniarce, która obecnie coś zażarcie tłumaczyła. Zrobiło mi się tak głupio, że nie byłem w stanie się skupić na jej słowach. Po prostu udawałem, że słucham, a w rzeczywistości przeklinałem w myślach samego siebie. Modliłem się w duchu, żeby chłopak nie zauważył, że naprawdę byłem w stanie wziąć go za płeć piękną, ale widząc jego zachowanie, którym dawał jasno do zrozumienia, że wszystko ma głębiej niż może w ogóle mieć, byłem raczej o to spokojny. Po chwili kobieta skończyła swoje wywody i pozostawiła mnie w końcu sam na sam z owym wolontariuszem. Zupełnie na niego nie wyglądał, a bardziej swoim wizerunkiem sprawiał wrażenie, że sam potrzebuje pomocy. Nie było tak źle, bo przecież jeszcze przed chwilą byłem w nim zauroczony, ale mogłem śmiało stwierdzić, że charakter będzie miał ciężki. Pomiędzy nami nastała niezręczna cisza. W końcu siostra była jedynym źródłem dźwięku w naszej grupie. Chłopak kompletnie unikał mojego spojrzenia, jakby się wstydził lub prawdopodobniej nie chciał mnie po prostu widzieć. Westchnąłem cicho i postanowiłem się odezwać jako pierwszy, bo marzyłem już o rozluźnieniu atmosfery.
- Jestem Seunghyun, a ty nazywasz się Jiyong, prawda? - obserwowałem uważnie swojego towarzysza, który rzucił mi spojrzenie spode łba. Wymienialiśmy się spojrzeniami dopóki ten nie zdecydował się wreszcie odezwać.
- Ta, Kwon Jiyong. - burknął, skupiając wzrok na szpitalnej posadzce. - I widziałem to twoje rozczarowanie, gdy dowiedziałeś się, że nie jestem laską, więc nie udawaj miłego. - dodał po chwili. Speszony podrapałem się po tylnej części głowy, odwracając ponownie od niego wzrok. Niech to szlag. Udaje, że nic nie widzi, a tak naprawdę potrafi dostrzec więcej niż może się komuś wydawać. Nie miałem pojęcia, jak wybrnąć z tej sytuacji, więc najzwyczajniej w świecie odpowiedziałem milczeniem. Odwróciłem od niego głowę, spoglądając na okolicę za oknem i starałem się nim nie przejmować. Po raz kolejny powstała ta sama cisza, co wcześniej, ale szybko przerwał ją krótki odgłos skrzypnięcia sprężyn łóżka. Czując zapadający się po mojej prawej stronie materac, automatycznie zwróciłem twarz w tym kierunku. Moim oczom ukazał się mój opiekun, wpatrujący się we mnie z łagodniejszym wyrazem twarzy. Uniosłem lekko brwi z zaskoczenia, że jednak zmienił swoje negatywne nastawienie. Położył delikatnie dłoń na masce tlenowej, którą właśnie trzymałem, więc nasze palce spotkały się ze sobą. Zrobiłem się niespokojny, czując jego dotyk, ale wciąż obserwowałem go z zadziwieniem.
- Opowiedz mi. - oznajmił poważnym tonem, marszcząc brwi. Jego brązowe oczy przeszywały mnie na wylot, jakby za ich pośrednictwem starał się zajrzeć mi do umysłu, aby wszystkiego się dowiedzieć bez moich zbędnych słów. Wtedy zrozumiałem, że mam przed sobą człowieka, który chce pomagać innym, ale nie potrafi robić tego zadowalająco, ponieważ jemu samemu nie ma kto pomóc.

***
Witam w moim pierwszym opku, które mam nadzieję przypadnie wam do gustu. Dziękuję mojej kochanej quytam69 za pomoc w pisaniu <3
Jeśli książka zostanie słabo przyjęta, to... no to goodbye xD

The Last Breath; GTOPWhere stories live. Discover now