4.《For every dark night there's a brighter day》

134 16 6
                                    

Włożyłem ręce do kieszeni spodni, spuszczając głowę i ruszyłem w stronę wyjścia ze szpitala. Byłem na siebie wściekły, że tak oschle potraktowałem hyung'a, ale obiecałem sobie - żadnych przyjaźni. Jestem tutaj tylko po to, żeby było mu łatwiej, a jeśli nawiążemy bliższą znajomość, to nie będzie żadnym ułatwieniem dla nas obu. To zapewne niemożliwe, żeby nie obdarzyć jakąkolwiek sympatią osoby, którą będzie się widywać każdego dnia przez kilka miesięcy, ale miałem to gdzieś. Nie chciałem skazywać samego siebie na kolejną dawkę cierpienia, jaką może przynieść mi ta znajomość. Tabi jest miłym, sympatycznym gościem, ale wciąż pozostaje ciężko chorą osobą, której życie ciągle stoi pod znakiem zapytania. Gdybym poddał się swojej towarzyskiej stronie, zaprzyjaźniając się w ten sposób z Seunghyun'em, nie wybaczyłbym sobie tego do końca życia. Nie chciałem po prostu ulec emocjom związanym z tęsknotą za kimś, z kim mógłbym się pośmiać, kogo mógłbym przytulić i pocieszyć w trudnej chwili, ale niestety... to właśnie najbardziej mną kierowało przy Tabim. Gdzieś tam głęboko jednak pragnąłem zostać w jego oczach osobą, której będzie rozpaczliwie potrzebował nawet, jeśli jego zdrowie będzie w stanie znakomitym. Bałem się tylko odwrócenia roli - że to ja będę wylewał za nim łzy, a on nawet tego nie zauważy. Zacząłem się poważnie niepokoić przez te myśli, ponieważ uważałem je już za jakąś formę sygnału, który powoli ostrzegał mnie przed zżyciem się z panem Choi. Zatrzymałem się przy ścianie tuż przy wyjściu, opierając się o nią ręką, a drugą złapałem się za pękającą z bólu głowę. Za bardzo się przejmowałem tym wszystkim, więc stres zaczął okazywać się w bardziej nieznośny sposób.
- Jiyong... ty pieprzony masochisto... - zawarczałem przez zaciśnięte zęby na samego siebie. Dobrze wiedziałem, że wolontariat w szpitalu będzie niósł ze sobą przykre doświadczenia, więc co mnie do kurwy skłoniło, żeby do niego dołączyć? Ach, no tak. Moja głupia nadzieja na uproszczenie komuś życia, przyprowadziła mnie tutaj. W takich chwilach jak ta, zaczynam tracić świadomość, co tak naprawdę chcę osiągnąć i przeczę sam sobie. Przyszedłem tutaj z własnej łaski, a nie dobrowolnie, co już było sprzecznością mojego pragnienia. Widok takich osób jak Tabi, wpływa na mnie zniechęcająco, gdy tylko jeszcze przez głowę przemknie myśl o możliwości ich straty. Wcześniej marzyłem o dostaniu się tutaj i pomaganiu tym wszystkim chorym ludziom, ale fakt, że otrzymałem jedną jedyną, wyznaczoną osobę do opieki sprawia, że naprawdę pragnę stąd uciec. Jednakże nie zrobię tego, nie wyjdę na tchórza. Skoro się podjąłem takiego obowiązku, to będę już go wypełniał jak należy. Nie zostawię Seunghyun'a i będę trwał przy nim nawet, jeśli będę zmuszony być świadkiem jego ostatniego oddechu. Cicho obiecuję to sobie, jak i zarówno jemu, ale oczywiście także mojej siostrze, która z pewnością wierzy w moją nieugiętość, którą tak bardzo wykazywałem się podczas jej choroby. Postanowiłem ostatecznie pogodzić swoje myśli i zajmować się hyung'iem bez względu na to, czy się polubimy, czy też nie. Przypominając sobie stratę siostry, tłukłem sobie bez przerwy do tego łba, że nie mogę go teraz zawieść. Być może taka szybka decyzja, okaże się głupim, chwilowym zapałem, ale będę robił wszystko, by dostawać go za każdym razem, gdy zacznę tracić wiarę w swoje możliwości i nadzieję dla mojego nowego towarzysza. Zaśmiałem się cicho pod nosem, uświadamiając sobie jak bardzo wspaniała jest moja logika. Co chwilę zmieniam zdanie i swoje nastawienie niczym baba podczas okresu. Dobrze, że moich wewnętrznych refleksji nikt nie słyszy, bo jeszcze dopadłyby mnie jakieś zagorzałe feministki. Odstąpiłem od ściany, masując sobie skroń i już zamierzałem opuścić budynek, lecz stanąłem jak wryty, gdy za swoimi plecami usłyszałem cichy szloch dziecka. Odwróciłem głowę, by móc zerknąć kątem oka na źródło dźwięku. Widok małej, zapłakanej dziewczynki z różową chustą na głowie, ścisnął moje zimne serce, które momentalnie zadrżało. Płuca drgnęły zaraz po sercu, wstrzymując przez chwilę dech w piersi. W ułamku sekundy, zapomniałem jak się porusza, oddycha, czy mówi, a zarazem w tym samym czasie, mój umysł odtworzył kolejne wspomnienia, wizje, które sprawiały, że moje gardło krytycznie się zwężało, nie pozwalając na bezbolesne przełknięcie śliny. Dziewczynka stała pod białą ścianą, wycierając spływające po policzkach łzy o wielkości grochu. Nie płakała głośno, lecz cały swój krzyk tłumiła w środku, a na zewnątrz wydobywało się jedynie ciche łkanie. Nie mogłem tego tak po prostu zignorować i pójść sobie, zapominając o całej tej sprawie. Nabrałem powietrza do płuc na tyle, na ile mi pozwoliły, zbierając się w sobie. Odwróciłem się w stronę dziecka, marszcząc odruchowo brwi wraz z czołem, aby nie pokazywać po sobie ogarniającego mnie smutku. Pomimo mnóstwa przepełniających mnie emocji, starałem się za wszelką cenę zachować zimną krew. Zrobiłem niepewny krok do przodu, po czym powolnie stawiałem kolejne, by bardziej zbliżyć się do dziewczynki.
- H-hej... coś się stało, mała? - zapytałem, na co małolatka od razu zareagowała, podnosząc na mnie swoje opuchnięte od płaczu oczy. Odsunęła swoje delikatne, drobne dłonie od twarzy i wpatrywała się we mnie, jak w obrazek. Jej brązowe tęczówki, rozjaśniały w blasku bladego światła, dochodzącego z lamp, wiszących nad nami na całej długości korytarza. Rozchyliła lekko usta, a jej mina zdradzała nie tyle, co zaskoczenie, że ją zaczepiłem, ale też obawę przede mną. Zmusiłem się do choćby małego uśmiechu, żeby dodać dziewczynce odwagi. Nie chciałem jej przestraszyć, nie po to zawróciłem, więc musiałem się bardziej postarać, aby móc nieść jej jakąkolwiek pomoc. Ponoć dzieci mają zmysł do ludzi o dobrym sercu, także za chwilę przy okazji dowiem się prawdy o samym sobie.
- Moi rodzice... - zaczęła drżącym, przyciszonym głosem - mieli dzisiaj mnie odwiedzić, a-ale nie pojawili się. - spuściłem z niej wzrok, nie powstrzymując już dłużej swojego przygnębienia. Widocznie posmutniałem na jej słowa, bo naprawdę serce mi pękało, gdy tylko widziałem w niej swoją młodszą siostrę. Ona zapewne też tak na mnie czekała, a ja olewałem sytuację dla własnego dobra. Jestem potwornym dupkiem.
- Może nie mogli się jednak zjawić ze względu na jakiś nagły obowiązek, czy coś podobnego. - odpowiedziałem kojącym tonem, a może dziewczynka zauważy moje dobre intencje wobec niej. W odpowiedzi wzruszyła ramionami, pociągając co chwilę nosem.
- Obiecali mi. - westchnęła, uspokajając powoli swój płacz. Pokiwałem głową z dezaprobatą, czując narastający gniew na rodziców dziewczynki. Takim osobom nie powinno nic się obiecywać, ponieważ z czasem, gdy wszystkie zapowiedziane obietnice nie zostają spełnione, chorzy tracą wiarę w istnienie nadziei, która podczas choroby jest dla nich rzeczą niezbędną. Zdawałem sobie z tego sprawę, dzięki własnemu doświadczeniu, które jednak było bardzo przydatne w takich okolicznościach.
- Skoro nie przyszli, to możliwe, że planują przenieść datę odwiedzin na inny termin. - odparłem, skupiając na jej bladej buzi swoje spojrzenie oraz wycierając jej delikatnie kciukiem łzy z policzka. - Pomimo, że to twoi rodzice, a ja jestem ci kompletnie obcy, to jednak chciałbym, żebyś posłuchała mojej rady. - dziewczynka obserwowała mnie swoimi dużymi oczami pełnymi ciekawości, a jej pracujące mięśnie twarzy zdradzały, że próbuje zrozumieć moje słowa. - Nie zapamiętuj niepotrzebnych obietnic, nawet tych od rodziców, bo ludzie dużo obiecują, a mało robią. Skup się na tym, co cię otacza. Z każdego dnia wyciągnij jakąś pożyteczną naukę, której tak szybko nie rzucisz w niepamięć. - posłałem jej wyjątkowo ciepły uśmiech, żeby na koniec swojej wypowiedzi jak najbardziej utwierdzić ją w przekonaniu, że chcę dla niej dobrze i nie puszczam tych słów na wiatr. - Jesteś ciężko chora, więc żyj dla siebie, nie dla innych, bo oni są tylko chwilowym światłem, które pojawia się, co jakiś czas w twoich szarych dniach. Potem znika, ale nie musi. Jeśli odnajdziesz światło w prostych, codziennych sytuacjach, to ono zawsze będzie ci towarzyszyć. - spuściłem głowę, śmiejąc się cicho z samego siebie. Często się tak zachowywałem, gdy uświadamiałem sobie, co ja wygaduję lub wyrabiam. Byłem dla niej kimś kompletnie nieznajomym, a robiłem jej kazanie niczym ksiądz w kościele. Po części zacząłem źle się czuć z myślą, że "buntuję" komuś dziecko, ale z drugiej strony bardzo chciałem ją nauczyć tych przydatnych rzeczy. - Nie musisz oczywiście zaprzątać sobie tym gło... - przerwałem z zaskoczenia, gdy na swojej szyi poczułem, obejmujące mnie, chłodne ręce. Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na przytulającą mnie dziewczynkę i zamarzłem w miejscu po raz kolejny. Jednakże nie czułem przerażenia, smutku, czy niepokoju tak, jak wcześniej. Moje serce oblało przyjemne ciepło, które cisnęło na moje usta szeroki ze szczęścia uśmiech. Cieszyłem się faktem, że właśnie w taki sposób odpowiedziała na moje sentencje. Przytulenie czasami potrafi wyrazić więcej niż tysiąc słów. Czule, ale i zarówno bardzo delikatnie, objąłem jej kruche ciało, aby odwzajemnić uściśnięcie. Zaczynałem przez chwilę szczerze wątpić w to, co mówię, bo w końcu wszystkie moje przemyślenia kierowałem do dziecka na około dziesięć lub trochę mniej lat. Byłem doprawdy mile zaskoczony, że z taką łatwością zrozumiała, co chciałem jej przekazać. Nie żebym wątpił kiedykolwiek w ponadprzeciętną inteligencję dzieci, jednak jakoś nigdy w nią nie wierzyłem na tyle mocno, żeby ją traktować na poważnie. Prawdopodobnie tylko dzieci z wieloma przeżyciami na swoim koncie, znają oraz są w stanie zrozumieć tą drugą, nieprzyjemną stronę świata.
- Jihyun! - od ścian korytarza, odbił się echem kobiecy głos, na który od razu zareagowała moja mała towarzyszka. Sam przeniosłem wzrok na stojącą trochę dalej od nas pielęgniarkę, trzymającą w rękach prawdopodobnie kartoteki pacjentów. Dziewczynka puściła moją szyję i odstąpiła nieco ode mnie, jakby się wahała, czy odejść bez słowa, czy jeszcze coś powiedzieć. Spojrzała na mnie swoimi brązowymi tęczówkami, plątając nerwowo palce w dłoniach.
- Masz ładne imię, Jihyun. - oznajmiłem z lekkim uśmiechem na twarzy, co spowodowało u niej niewielkie rumieńce na policzkach. To zjawisko można było śmiało porównać do wylania krwi do miski z mlekiem, dzięki czemu ciecz mogła nabrać różowego odcienia.
- A ty... jak masz na imię? - zapytała zawstydzona i odwróciła ode mnie wzrok, bojąc się widocznie wymieniać ze mną spojrzenia podczas tak niekomfortowej dla niej sytuacji.
- Jiyong, ale możesz mówić mi Ji. - odpowiedziałem, spoglądając na wciąż czekającą kobietę. - A teraz musisz już iść, porozmawiamy jeszcze innym razem. - dodałem, nie chcąc denerwować pani pielęgniarki, która pomimo dłużącego się pożegnania, nie wcinała się między nas.
- Obiecujesz? - zapytała Jihyun z wyraźną nadzieją w głosie oraz małymi iskierkami w oczach. Zaśmiałem się, bo jeszcze niedawno tłumaczyłem jej sprawę obietnic i już zdołała o niej zapomnieć.
- Nie obiecuję, ale ja to wiem. - odparłem, wstając na proste nogi, które jednak zaczynały się dawać we znaki od tego kucania. Dziewczynka szeroko się uśmiechnęła, ukazując rząd nie do końca idealnie prostych zębów i pognała w stronę kobiety.
- Będę czekać, Ji! - zawołała, podając kobiecie dłoń, za którą ta ją złapała i zaczęła prowadzić w stronę jednej z sal. Schowałem ponownie ręce do kieszeni, uśmiechając się na widok, odchodzącej Jihyun, która co chwilę się odwracała w moją stronę, by mi radośnie pomachać. Niestety, kiedy chciałem jej odmachać, było już za późno, ponieważ dziewczynka wraz z kobietą zniknęły za ścianą na zakręcie. Westchnąłem i odwróciłem się w stronę wyjścia, by w końcu z niego skorzystać. Biłem się z myślami, że może źle zrobiłem, chcąc ją pocieszyć. Jakby się to zakończyło, gdybym wtedy po prostu wyszedł?
Otworzyłem drzwi, wpuszczając do środka budynku świeże, chłodne powietrze, które najpierw spotkało się z moją twarzą. Opuściłem szpital i skierowałem się w stronę swojego domu. Wszystko dookoła było już skąpane w ciemnościach, a jedynym źródłem światła pozostały uliczne latarnie. Leniwie stawiałem krok za krokiem, trzymając nisko spuszczoną głowę jak to miałem w zwyczaju, gdy coś mnie męczyło. Przez cały ten czas walczę z samym sobą, robiąc to, czego robić nie chcę. Jeśli wyjdzie mi to na dobre, wtedy nie będę miał żadnych pretensji, ale jeżeli Jihyun... Tabi...
- Nie... - potrząsnąłem głową i spojrzałem w górę, aby popieścić oczy pięknym, granatowym odcieniem nieba. Ja im pomogę, nie dam im odejść, a nawet jeśli będę zmuszony odpuścić, to zrobię wszystko, aby swoje ostatnie chwile, przeżyli jak najlepiej... ze mną.

***
Przepraszam za taki chaos w tym rozdziale, ale zupełnie nie mogę okiełznać uczuć Jiyong'a, które zależnie od sytuacji bez przerwy się zmieniają. Ciężko z nim, ciężko. Pisałam ten rozdział chyba z ponad tydzień przez te jego wahania. Przepraszam również za błędy, z czasem zostaną one poprawione c;

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 15, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

The Last Breath; GTOPWhere stories live. Discover now