11

6.1K 584 226
                                    

- Usiądź.

Nie mogła się ruszyć. Czuła, że mięśnie ma sparaliżowane. Stał naprzeciw niej i patrzył na nią swoim czystym i zimnym spojrzeniem, które tak dobrze znała, którego nie widziała długie lata. Wskazał głową fotel przy sześcianie, ale Hermiona nie mogła wykonać żadnego ruchu. Miała omamy. Tak, na pewno. To niemożliwe, że człowiek, który jeszcze parę dni temu zachowywał się, jak zwierzę teraz przyjmował postawę dumnego członka arystokracji.

- Granger. Usiądź.

Znała ten ton. Takim tonem wypowiadał zaklęcia, takim tonem gnębił ją w szkole. Jego oczy błysnęły. Wymowniej wskazał na fotel. Nawet nie wiedziała, kiedy poniosły ją nogi.

- Ty mówisz - wyrwało jej się i był to bardziej pisk niż normalny ton. Usiadł naprzeciw niej po turecku i uśmiechnął się.

- Nawet zwierzęta mówią - ta ironia, ten sarkazm. Wstrzymała jego spojrzenie, widząc w nim wszystkie obelgi, które skierowała w jego stronę. Nie wyglądał na zranionego. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że to wszystko niezmiernie go bawiło. Przechylił głowę i dotknął palcem wargę. - Oj, Granger. Przytyłaś.

Zamrugała, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział. To absurd, przeszło jej przez głowę.

- Nie mówiłeś przez cztery lata, a gdy w końcu zaczynasz, stwierdzasz, że...

- Tak - przerwał jej i zacisnął wargi. - Nie mamy czasu, Granger.

- My? Istnieją jacyś my?

Westchnął. Tak, jakby wcale nie zabił dwudziestu siedmiu osób i wcale nie spędził w izolacji czterech lat. Zamrugała, próbując przypomnieć sobie, jak wyglądał, gdy pierwszy raz go zobaczyła. Strasznie. Był wychudzony i jakiś taki... zwierzęcy. Teraz przynajmniej wyglądał jak człowiek. Ale wciąż kości policzkowe wyglądały, jakby zaraz miały przeciąć mu skórę.

- Skończyłaś się we mnie wgapiać? Czy jestem jebanym okazem w zoo?

Zmarszczyła brwi, nie zważając na to, że zacisnął pięści.

- Chyba czegoś nie rozumiem - zaczęła. - Zabiłeś dwadzieścia siedem osób...

- Dwadzieścia sześć, jeśli łaska.

- Co? - zamarła, a Malfoy odwrócił wzrok.

- Dwadzieścia sześć. Dwudziesta siódma po ludzku zeszła na zawał. Ale śledztwo tego nie ujawniło.

- Czyli przyznajesz się? - wyszeptała, zaczynając się trząść. Spojrzał na nią, marszcząc czoło.

- Do czego, Granger?

- Do zabicia ich? Tych dwudziestu siedmiu osób?

Jego oczy były, jak płynne srebro. Miała wrażenie, że odbijają światło, nie pochłaniając go i nie ocieplając się. Nie było za nimi niczego, co chciałaby odkryć. Poczuła przerażenie większe niż wtedy, gdy stał przy jej łóżku. 

- Tak - odpowiedział w końcu, obserwując jej reakcję, bawiąc się nią. - Bestialsko zamordowałem dwadzieścia sześć osób. Wciąż nieludzko cieszę się, że są martwi i że dawno zgnili w ziemi.

Zerwała się na równe nogi i pobiegła do łazienki. Zdążyła tylko otworzyć drzwi i zwymiotowała na podłogę. Żołądek fiknął jej salto, gdy klęczała, oddychając ciężko, a jej ciałem targały torsje. W końcu, miała wrażenie, że po wiekach, podniosła się i jednym ruchem różdżki wyczyściła pomieszczenie. Odwróciła się do umywalki i opłukała twarz zimną wodą. 

Dłonie jej drżały, z lustra spoglądała przerażona twarz, blada jak ściana. Wyglądała, jakby miała gorączkę. Może majaczy? Przyłożyła dłoń do czoła, które było chłodne. Nie mogła oddychać, czuła, że się dusi i wszystko w niej pęka. Zatkała usta, próbując zdusić szloch, ale z jej gardła wydarł się jęk i wiedziała, że go usłyszał. 

Dramione: WięzieńWo Geschichten leben. Entdecke jetzt