Poczucie odrzucenia

101 13 5
                                    

,,Maks... Co ci się stało?! Maks...!''
Słowa docierały do niego jak przez mgłę. Jakby znalazł się w najmniejszym, najcichszym pokoju bez okien, bez drzwi. Bez wyjścia. Bez jakiegokolwiek dźwięku. Odcięty od rzeczywistości. Mogłoby się wydawać, że czuje jedynie swoją pulsującą w żyłach i tętnicach krew. Przerażające bicie serca, które znowu zdawało się pękać na kawałki. Nie mógł uspokoić zamieszania, które powstało w jego głowie. Tamten jeden dzień wywrócił do góry nogami pozostałe inne. Spójny mechanizm. Jak kostka domina, która ciągnie za sobą pozostałe. Coś, co powinniśmy zaakceptować.
Bowiem nic nie dzieje się przypadkiem.
Ale on nie potrafił tego zrozumieć. Mieszało mu się. Wszystko zdawało się zamazywać i niknąć w ciemności. Wskazówki zegara zatoczyły kolejne koło. Przestraszył się ich. Zagryzł z całej siły dolną, spuchniętą wargę. Metaliczny posmak nieco przywrócił go do porządku. Przecież to bezsensowne. Tego nie da się już cofnąć i odratować. Czuł napełniające go dziwne uczucia, a jednocześnie tak bardzo mu znane i bliskie. Nie chciał znowu przeżywać pewnych rzeczy. Pewnych wydarzeń.
Czasami po prostu łatwiej jest uciec.
Teraz dwie postacie stały naprzeciwko siebie, a oddzielała ich tylko drewniana framuga drzwi. Jak dwie zupełnie inne, niepasujące do siebie istoty. Jedna spowita mrokiem, druga skąpana w świetle. Odwieczne Yin i Yang. Tym razem jednak tak samo przerażone faktem ujrzenia siebie nawzajem. Płytki, urywany oddech przerwał ciszę. Krople łez rozbiły się o podłogę.
Lecz tylko białowłosy zachował zimną krew i wyciągnął dłoń przed siebie, przełamując odległość. Jego czarne, wielkie oczy ponownie błysnęły. Był nieco zdezorientowany, ale wiedział, że to wcale nie pomoże. Potrząsnął głową. Dotarły do niego wcześniejsze zdania Olivii. Nie chciał w nie wierzyć, ale widząc teraz Maksa w takim stanie, bał się, że są prawdą. On sam też niewiele wiedział. Był tylko człowiekiem.
Ludzie mają prawo błądzić i wątpić. Mają prawo miotać się na wszystkie strony, poszukując prawdy. Potrzeba czasu, by oddzielić ziarna od plew.
- Cześć... - powiedział w końcu Ivan, stawiając krok naprzód. Chciał uścisnąć rękę czarnowłosego, ale ta wydawała się jakby wciąż poza jego zasięgiem - Jestem Ivan, ale to już wiesz. Ja...
- Co... Co ty tu robisz? - zapytał obojętnie chłopak, przerywając mu. Jego głos wydawał się tak chłodny, jakby mógł przeszywać i zamrażać innych. Ale to sam młodzieniec się trząsł. Teraz nawet jeszcze bardziej. Niebieskooki schował dłonie w kieszeniach za dużej, luźnej bluzy i spuścił głowę, przez co jego twarz zniknęła otulona kapturem. Nie miał odwagi spojrzeć koledze w oczy. Nie chciał nawet na niego patrzeć. Jak to się właściwie mogło stać? Co się wydarzyło? Było mu źle. I powoli to przeradzało się w stres, który go paraliżował. Całe jego ciało. Każdą część. Chciał uciec. Chciał znowu zrobić to, co wcześniej. Wykonać jeden telefon, dzięki któremu jego problemy odpłynęłyby daleko stąd. Jednak jego smartfon leżał w niebieskim pokoju. W jego najbezpieczniejszej oazie. To jak uzależnienie. Kilka kliknięć i wszystko odchodzi w zapomnienie. Ale teraz... nie mógł. Zdał sobie sprawę, że znalazł się w okropnej sytuacji. Coś, co nie powinno być zobaczone.
,,Wiesz, jak ludzie na to zareagują, ale nie przestajesz...''.
- Czy to jest ważne? - odpowiedział, przybliżając się jeszcze bardziej do Maksa. W tym momencie znajdowali się już od siebie tylko kilka milimetrów. Białowłosy spojrzał na niego nieco zatroskany, nie mogąc zobaczyć jego twarzy. Nie wiedząc czemu... Martwił się. Czuł w sercu poczucie winy. Cały czas. Chociaż nie zrobił nic złego, podzielał takie emocje, dzięki którym zachowywał jeszcze krztę przytomności i zdrowego rozsądku. Tu nie można było czekać i zwlekać. - Chciałbym ci pomóc z matematyką. Dowiedzieć się czegoś. Dowiedzieć się, co się z tobą dzieje. - mówił - Maks, to nie jest w porządku. Co ci się stało? Dlaczego uciekłeś? Pan Taylor się martwi... Przecież nie możesz zawalić egzaminów... Powinieneś wrócić.
Chaos. Ruch. Harmider. Za dużo słów. Za dużo pytań, które i tak nie przyniosą żadnego rezultatu. Donośny głos, który odbijał się w jego myślach. Osiemnastolatek poczuł się... przytłoczony. Okropnie przytłoczony. I znowu jakby historia się powtórzyła. Bo ona lubi się powtarzać. Znowu to samo. To samo: ,,nie możesz'', ,,powinieneś'', ,,dlaczego?'' i ,,to nie jest w porządku''. Nie raz znalazł się w takiej sytuacji. Nienawidził tego. Miał dość. Co to w ogóle miało znaczyć? Zdania wypowiedziane przez jego klasowego kolegę brzmiały tak samo, jak te wszystkie inne.Tak samo beznadziejne. Tak samo żałosne w całym swoim brzmieniu. Czego on niby oczekiwał? Co chciał osiągnąć? Kim on niby był, by mówić coś takiego? Nasłali go. Dobrze to wiedział. Nikt sam z siebie nie przyszedłby tutaj. Nikt.
- Obiecałem panu Taylorowi, że ci pomogę. I dotrzymam słowa - oznajmił Ivan, kładąc obie dłonie na ramionach o wiele mniejszego od niego czarnowłosego. Wydawał mu się słaby. Jakby zaraz mógł się rozpaść pod takim znikomym ciężarem. Krucha istota - Proszę, porozmawiajmy... - posunął go nieznacznie do tyłu, by móc wejść do środka.
Ale Maks zrozumiał. Już wszystko zrozumiał. Stanął przytwierdzony do podłoża. Jego źrenice zwęziły się. No tak. Obietnica. To przecież logiczne. Bzdura. Kompletna bzdura. Związał koniec z końcem. Człowieczek w jego głowie wydał kolejny, schematyczny sygnał.
Wystarczyła chwila.
- Nie... - wyszeptał, by odtrącić ręce nastolatka - Nie...! - powtórzył głośniej, całkowicie się odsuwając. Jak dzikie, przestraszone zwierzę. Wciąż nie potrafił na niego spojrzeć. Zaschnięte, słone łzy szczypały jego delikatną, poranioną skórę. Zacisnął mocniej zęby. To tak bolało. Zdanie, które jeszcze pamiętał, teraz się rozpadło. Dokładnie w tym momencie. Rozpadło, zmieniając się w pusty, nic nieznaczący proch. Znowu. Ile to razy już to przerabiał?
Słowa, które rzuca się na wiatr, bolą najbardziej.
,,Mam nadzieję, że się zakolegujemy!''.
- Maks...
- Wyjdź.
- Ale...
- Powiedziałem, żebyś wyszedł! - krzyknął niebieskooki, a w jego ślepiach pojawiła się nienawiść. Czysta nienawiść. On już nie chciał. Nie chciał trwać w tej beznadziejnej sytuacji.
- Nie... - ton Ivana po raz kolejny się zmienił. Poważny, nieznoszący sprzeciwu. Władczy. Jeszcze raz postawił krok naprzód. Nie chciał dać za wygraną - Pozwól sobie pomóc.
Tego było za wiele. Czasami nie przekracza się pewnych granic.
Czarnowłosy zebrał się w sobie. Na tę jedną chwilę. Poczuł siłę, mimo tego że jego ciało wydawało się rozpadać i przy każdym kroku sprawiało mu problem. Popchnął młodzieńca, kiedy ten najmniej się tego spodziewał.
- Wyjdź, wyjdź, wyjdź...! - powtarzał, popychając go coraz mocniej i mocniej. Białowłosy zachwiał się, stracił równowagę i w końcu upadł z impetem po drugiej stronie drzwi. Te szybko się zatrzasnęły, a huk rozległ się po całej klatce schodowej.
- Maks! - zawołał - Cholera, Maks! Otwórz drzwi, proszę!
Jednak Maks nie odezwał się już więcej. Zamknął się na wszystkie spusty i osunął na podłogę. Podkulił nogi, trzęsąc się. Zakrył twarz w przydługich rękawach nieswojej bluzy. Klamka poruszała się w górę i w dół, jakby ktoś chciał ją wyłamać. I cały czas w tle słychać było pukanie. Coraz głośniejsze, by potem jednak ucichło. W powietrzu wyczuć można było... zrezygnowanie.
On chciał tylko spokoju. Ciszy i spokoju.

~Brązowe, pofalowane kosmyki włosów roztrzepały się na wietrze

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

~

Brązowe, pofalowane kosmyki włosów roztrzepały się na wietrze. Rześkim, wieczornym wietrze. Uwielbiał je. Słońce już prawie całkowicie zaszło. Tylko jego znikome promienie delikatnie i nieśmiało żegnały się z dzisiejszym dniem. Rodziny szykowały kolacje. Ostatnie posiłki. W niektórych budynkach światła gasły, w innych jeszcze żywo się paliły. Godzina osiemnasta. Cudowna pora, by skończyć pracę i przejść się parkiem. I mogłoby się tak kontynuować wiecznie ten spacer. Było tak romantycznie. W blasku lamp i w obecności natury. Mężczyzna czuł pewne powiązanie z tym, co go otacza. Chciał zostać, zatrzymać się i popatrzeć, ale były sprawy o wiele ważniejsze, niecierpiące zwłoki. Spojrzał na siatkę, którą trzymał. Wypełniona była przeróżnymi opatrunkami, bandażami, plastrami i środkami odkażającymi. Okładami i maściami. A także czymś, o co został poproszony. Nie zwykł tego kupować, ale kiedy tylko przez oczami przelatywał mu obraz przygnębionego młodzieńca, nie miał wyboru. To mu się opłacało.
- Biedny Maks - parsknął, zmierzając prosto do domu.
Na klatce schodowej roznosił się specyficzny zapach męskich perfum. I tym razem nie przypominały niczego i nikogo, kogo mógł znać szatyn. Jednak kiedy szedł powoli po schodach, uważając na swój aparat zawieszony na szyi, odnalazł to, czego szukał. Biała czupryna minęła mu kątem oka. Wysoki, wysportowany młodzieniec. Siatkarz. Z pochmurną miną, która sprawiała, że wyglądał dosyć groźnie. Minęli się dosłownie na sekundę. Ale nic nie oszuka oka fotografa. Był piękny. A jego obecność tutaj była... naprawdę dziwna.
- Ciekawe...
Po chwili zielonooki nareszcie dotarł do mieszkania. Światło było zgaszone. W powietrzu unosiła się charakterystyczna, cierpka woń, którą dało się poczuć nawet w gardle. Mężczyzna zdjął z siebie płaszcz oraz buty, a następnie powędrował do salonu. Pomieszczenie zadymiło się. Telewizor był włączony, ale nie wydawał z siebie żadnych dźwięków. Jakby stał się tylko monotonnym tłem dla tej scenerii. Chłopiec siedział pod kocem wciśnięty w kanapę. Wypalał ostatniego papierosa, a pusta paczka leżała na blacie obok. Dzisiaj nie znał umiaru.
Brązowowłosy w milczeniu położył na stole siatkę, wyjmując z niej kilka butelek alkoholu.
- To trochę niezdrowe, Maks - powiedział, siadając obok osiemnastolatka i zdejmując mu kaptur z głowy.
- Mało mnie to obchodzi - burknął, ostatni raz zaciągając się i w końcu gniotąc papierosa w popielniczce - Mam aktualnie zły humor. I tyle.
- A potem? - zapytał z szerokim, niezdrowym uśmiechem.
- A potem... - powtórzył Maks - Potem może dziać się, co tylko chcesz.


Ostatnie brzmienie AniołaWhere stories live. Discover now