(3) Rzecz o nieszczęsnej miniaturce i Markizie

489 45 246
                                    

Wiadomość od autorki:

Mam nadzieję, że cała konwencja tych rozdziałów przypadnie Wam do gustu. Nie opisuję tutaj rzeczywistych wydarzeń z tych lat, a jedynie luźną fantazję. Czy mogła ona by mieć miejsce? Gdyby bieg historii potoczył się inaczej, może tak, ale to jedynie puste rozważania. Po prostu chcę, abyście to mieli z tyłu głowy :) .

Ponieważ wattpad jest ułomny, w nawiasach kwadratowych znajdują się fragmenty „skreślone" -> [nie chciałem tego napisać]

Introwertyczka

19 𝓁𝒾𝓈𝓉𝑜𝓅𝒶𝒹𝒶 𝟣𝟩𝟩𝟨, 𝒫𝒶𝓇𝒾𝓈

Chociaż o Markizie umiem mówić w niezwykle dobrych słowach, niech nikt nie posądza mnie o zakochiwanie się. Moje serce nie należy do tych, co łatwo się zrywają, ponieważ zaliczam się do ludzi jakże szczególnych. Ich istnienie w dzisiejszym świecie kwestionuje wielu, twierdzą, że to zwykła fanaberia, jednak nie rozumieją znojów takiego życia. Och, ale o jakich to personach rozprawiam? O tych, u których umysł dominuje nad ciałem, a pożądanie pojawia po dłuższym czasie, gdy już zawiąże się cienka nić przyjaźni. Tak było z moim narzeczonym. Mógł on skraść pocałunek z ust, jakże nikczemny ze względu na okoliczności!, dopiero po pół roku. Podobnie narodziła się również dziecinna miłostka do D. Zadurzyłam się w nim dopiero po tylu miesiącach...

Szczerze lubię Markiza, jego szeroki oraz niezwykle promienny uśmiech, jednak nie umiem na razie powiedzieć, czy takie uczucia również wywiążą się w stosunku do niego. Kiedy spotykam go, cieszę się, ponieważ wysławia się w ciekawych słowach. Może przytoczę jedną z jego wypowiedzi, która zapadła mi w pamięć. Oczywiście jest ich więcej, jednak jeżeli widuję go co najmniej raz w tygodniu, trudno mi zapamiętać każde słowo.

Nie pamiętam, co to dokładnie był za dzień, ani gdzie wtedy zmierzałam. Wiem jednak, że Markiz zdecydował się wtedy odprowadzić mnie aż do wyjścia z kampusu, chociaż samemu musiał jeszcze popracować nad swoimi studiami. Twierdził, iż przerwa od średniowiecznych artystów dobrze mu zrobi tak samo jak zaczerpnięcie trochę powietrza.

— W. powiedział, że masz urodę „rzymskiej kurtyzany"? — zdziwił się, kiedy powtórzyłam mu właśnie ten komplement. Nadal mam przed oczami skonfundowanie wymalowane na twarz oraz bardzo czerwony rumieniec.

Samo zdanie padło poprzedniej nocy w jednym z listów ze strony mojego ukochanego. Nie umiałam wtedy do końca powiedzieć, czy cieszyłam się z niego, czy też nie. Wydawał się w pewien sposób przewrotny. Może jestem kobietą, która kocha wolność, lubi być pożądana, jednak czasami wielce mi to ciąży. Nie potrafię żyć nieustannie w takim stanie, a dla takich przecież to codzienność.

— Och, tak. Stwierdził, że takie określenie bardzo mi pasuje z powodu włosów, skóry... Według niego na pewno byłabym w tamtych czasach bardziej pożądana niż teraz — dodałam, uśmiechnąwszy się tylko trochę.

— Jednak... — zamruczał zamyślony Markiz, obróciwszy w moją stronę piegowatą twarz. Czasami naprawdę zastanawia mnie, ile tych kropek zdobi policzki, nos, kawałek czoła. Może pięćdziesiąt, może setka? Pewnie nigdy się nie dowiem. — Kurtyzana to nie tylko pożądanie. To także... aktorka dla jednego człowieka. Posiada coś więcej niż urodę – charyzmę, urok, ale nie tylko ten... zmysłowy. Nim w całości posługuje się prostytutka. Kurtyzana zalicza się do kobiet, które pragnęłoby się posiadać, ale nie można. Znają swoją wartość i nie oddadzą się byle jakiemu człowiekowi. Tak wielu usiłuje je mieć i nie może, dlatego kupują je.

— Czyli uważasz, że jestem trudna do zdobycia? — zakpiłam sobie, tym samym jeszcze bardziej krępując Markiza. Schował twarz w kołnierzu płaszcza, na chwilę odwracając ode mnie wzrok. To zakłopotanie bywa takie urocze, zupełnie jak u małego chłopca, który pokrywa się szkarłatnym rumieńcem.

Słodkie jak Lukrecja [zawieszona na wieki]Where stories live. Discover now