~ rozdział 2 ~

9 2 0
                                    

Po przyjściu do domu, przebrałam się i chwyciłam kluczyki od samochodu.

Gdy dotarłam do sklepu, było już późno, bo oczywiście zabłądziłam i musiałam nadrabiać drogi. Ugh... zostało 30 min do zamknięcia supermarketu.

Chwyciłam koszyk i popędziłam równoległymi rajkami, wrzucając do koszyka tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Tym sposobem 20 min później stałam w kolejce do kasy. Gdy przyszła moja kolej, kasjerka popatrzyła ma mnie obojętnie i spakowała moje zakupy. Zapłaciłam i podbiegłam do samochodu. Było dosyć mrocznie. Gdzie nie gdzie paliła się lampa uliczna a resztę krajobrazu spowijał mrok. Grrr.. aż przeszły mnie ciarki.

Gdy dojeżdżałam do mieszkania rozpętała się straszliwa wichura. Zaraz będzie padać - pomyślałam, a gdy tylko wysiadłam z wozu, tak właśnie się stało.

- Super! - krzyknęłam cicho, a mój głos ociekał sarkazmem.

Po minucie byłam przemoczona do samej bielizny, więc nawet nie zadałam sobie trudu, by pospieszyć się z wypakowaniem zakupów z bagażnika.

Spokojnie wyjęłam torby i potruchtałam do wejścia. Właśnie wychodziłam zza rogu budynku, gdy ktoś z wielkim rozmachem otworzył drzwi, uderzając tym samym we mnie. Gwałtownie straciłam panowanie nad ciałem i osunęłam się na ziemię. Potem była już tylko ciemność.

***

Obudziłam się w szpitalu. Cholera. Niedobrze.

Kilka minut później weszła pielęgniarka.

- Jak się czujesz? - spytała uprzejmie.

- Dobrze... - odpowiedziałam z wahaniem - Jak się tu znalazłam? - spytałam cicho.

- Miałaś bliskie spotkanie z drzwiami - delikatnie się zaśmiała - Przywiózł cię miły młodzieniec, tłumacząc co się stało. Nie jest nikim z rodziny, więc nie mógł wejść. Jesteś teraz na silnych lekach przeciwbólowych. Jeśli do rana twój stan nie ulegnie zmianie, będziesz mogła wrócić do domu. - uśmiechnęła się ciepło

- Rozumiem - mruknęłam niezadowolona, że będę musiała tu spędzić całą noc i pewnie pół niedzieli, czekając na wypis.

Że też muszę być taką niezdarą - wygarniałam sobie w myślach. Mogłam zobaczyć czy nikt akurat nie wychodzi albo nie podchodzić tak blisko do drzwi z tej strony.

Przynajmniej miałam nauczkę na przyszłość. Człowiek uczy się na błędach.

Podniosłam się do pozycji siedzącej i od razu tego pożałowałam i syknęłam z bólu. Pulsowało mi w skroniach. Dotknęłam czoła i natknęłam się na sporą wypukłość. No pięknie będę jeszcze miała guza na pamiątkę.

***

Od dwóch godzin czekam na lekarza, który łaskawie mógłby się zjawić. Na jutro muszę jeszcze przygotować papiery dla nowej uczelni i wyprać mundurek, który dostałam w kawiarni. Cholera - mruknęłam pod nosem.

Dopiero kilka minut przed godziną 12 wyszłam ze szpitala. Zadzwoniłam wcześniej po taksówkę, która ma tu być lada chwila. Przysiadłam na wystającym gzymsie i skuliłam ramiona, gdy powiał zimny jesienny wiatr.

Lekko zaniepokojona sporym spóźnieniem taksówkarza, zaczęłam nerwowo rozglądać się na boki, szukając kierowcy.

Kilka metrów ode mnie dostrzegłam parkujące czarne, sportowe auto. Odwróciłam głowę w druga stronę. Kątem oka zauważyłam kierowcę samochodu. Wysiadł z niego wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w bordową bluzę z kapturem i czarne spodnie.

Wolnym krokiem ruszył w moją stronę. Spojrzałam jeszcze raz przez ramię - przypatrywał mi się z zaciekawieniem. Gdy spostrzegł, że na niego zerkam, delikatnie się uśmiechnął. Speszyłam się i natychmiast odwróciłam głowę. Chyba zrobiłam to jednak zbyt gwałtownie, bo zakręciło mi się w głowie. Dotknęłam delikatnie guza na czole i skrzywiłam się lekko, czując ból. Pewnie leki przeciwbólowe przestają powoli działać. -pomyślałam.

Nieznajomy usiadł na podobnym gzymsie naprzeciwko mnie. Spuściłam głowę udając, że go nie widzę. Jeszcze przez chwilę czułam na sobie jego wzrok.

- Czy pozwolisz odwieźć się do domu w ramach rekompensaty? - powiedział spokojnym i głębokim głosem.

Zaraz, zaraz... ja kojarzę ten głos...

Spojrzałam na swojego rozmówcę zaniepokojona. Czarne włosy i brązowe oczy od razu skojarzyłam z przechodniem, który zatrzymał się obok mnie, gdy w drodze do parku upadłam na chodnik.

- Dziękuję, ale zaraz przyjedzie po mnie taksówka. - odpowiedziałam cicho. - Poza tym, nie znam Pana. - dodałam z wahaniem.

- Wybacz, zapomniałem się przedstawić. Jestem Hudson Faulkner. - odrzekł, a jego lewy kącik ust uniósł się lekko w górę.

Hmm... nie wiedziałam kim jest nawet, gdy powiedział swoje nazwisko. To przecież nic nie zmieniało. Człowieka poznaje się latami, przez różne sytuacje, w których się go stawia przypadkiem lub nie.

Skuliłam jeszcze bardziej ramiona, pragnąc zniknąć z tego miejsca. Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Przecież nie mogę wsiąść z obcym człowiekiem do auta. Nerwowo postukałam palcami w ramię. Chyba zobaczył moje zmieszanie, bo po chwili powiedział:

- Obiecuję, że zawiozę cię prosto do domu. Nic złego ci się nie stanie.

Westchnęłam cicho, zrezygnowana, patrząc na jego zdeterminowany wyraz twarzy.

Pokiwałam tylko delikatnie głową i powoli wstałam. To będzie długa droga...


Witajcie! Kolejny rozdział w wasze ręce. Co sądzicie? Mam nadzieję, że się podobało. Gwiazdki i komentarze mile widziane :)

Pozdrawiam czytelników

Puck <3

CHANGEWhere stories live. Discover now