Rozdział 1.2

44 6 2
                                    

Katniss

Nie. Nie. Nie. Nie. Tylko nie to! Haymitch... To on. Jestem tego pewna! A skoro on to napisał, to oznacza, że... Znowu jestem na arenie...

Przez chwilę byłam kompletnie spanikowana. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś broni, ale nic takiego nie znalazłam. Zupełnie, jak podczas pierwszych igrzysk byłam bez broni. Co to wszystko miało oznaczać? Przecież nie powinno mnie tam być. To jakaś pomyłka!

Arena. Miejsce, gdzie zabiłam wielu ludzi. Nadal śniło mi się po nocach, jak tu wracam. A może to jest jednak sen? Przecież to nie możliwe, żebym ponownie tu była. Igrzyska organizowali ludzie z Kapitolu, a ten został podbity przez rebeliantów!

Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim. Nie mogłam wpaść w panikę, bo to pierwszy stopień do śmierci na arenie. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak wykorzystać rzeczy, które przy sobie znalazłam. Lina będzie przydatna, kiedy będę spała na drzewach. Bukłak również się przyda, tylko muszę znaleźć wodę. Pamiętam, jak Haymitch mówił mi, że woda znajduje się wgłębi lasu. Wystarczy jednak, że wejdę wyżej po drzewie i się rozejrzę. Może dostrzegę jakieś źródło...

Pozostał kompas. Nie wiem, do czego mógłby mi się przydać na arenie. Postanawiam schować go do plecaka, który założyłam z powrotem na plecy. Ostrożnie zaczęłam się wspinać po drzewie. Z każdym krokiem było to coraz trudniejsze, ponieważ gałęzie były cieńsze, jakby ktoś specjalnie je tak umieścił. Jednak dzięki temu, że jestem lekka udaje mi się wejść wystarczająco wysoko, by się rozejrzeć. Cały teren jest porośnięty lasem, oprócz Rogu Obfitości, który znajduje się daleko ode mnie. 

Gdybym się tam wybrała mogłabym zdobyć broń, ale nie mam wody, ani jedzenia. Powinnam zastawić sidła, ale nie mam nawet noża. Moim ostatecznym ratunkiem powinna być woda. Dzięki niej udałoby mi się dojść do Rogu i zdobyć pożywienie, które się tam znajduje. Zastanawia mnie jednak jedna rzecz. 

Gdzie jest Peeta? Czy to z nim jestem na arenie? W końcu poprzednimi razami byłam razem z nim, a teraz? Moje serce mimowolnie zaczęło szybciej bić, kiedy pomyślałam o tym, że on nie żyje. Głupie serce. Niech lepiej siedzi cicho.

Wtedy nad moją głową rozbrzmiały wystrzały armatnie. Oznaczały śmierć trybutów. Nie pamiętałam tego, co się działo na początku, ale widocznie przy Rogu Obfitości była walka, w której zginęło - według wystrzałów - ośmiu trybutów. Czy jednym z nich był Peeta?

Moje głupie serce ponownie dało o sobie znać. Popatrzyłam w niebo szukając jakiejś wskazówki na temat tego, gdzie powinnam iść. Nie dostałam jednak żadnej, przez co byłam skazana na siebie. Rozejrzałam się ponownie i zobaczyłam, jakby polanę w środku lasu całkiem niedaleko ode mnie.

Może to tam jest woda? W tej sytuacji każda decyzja jest lepsza, niż jej brak. Gdybym została na tym drzewie nie dożyłabym końca igrzysk. Muszę dostać się na tamtą polanę...

Zaczęłam schodzić z drzewa, ale miałam oczy dookoła głowy. Zamierzałam stosować się do rad Haymitcha, chociaż przychodziło mi to z trudem. Ponownie moje życie leżało w rękach pijaka, który wielokrotnie mi pomagał. Musiałam grać według jego reguł...

Kiedy już byłam na dole rozejrzałam się jeszcze dookoła i zaczęłam się kierować w odpowiednim kierunku. Pomimo tego, że na niebie nie było słońca, to było jasno. Obstawiałam, że było koło południa. 

Nie miałam przy sobie broni, więc musiałam wykorzystać moją szybkość, żeby umknąć przed potencjalnym wrogiem. Oczy miałam z tyłu głowy. Nie było mowy, żeby ktoś mnie zaskoczył. Mimo tego, że starałam się całkowicie skupić na drodze w mojej głowie przewijał się obraz upadającej Coin. To ja ją zabiłam. Ta strzała była przeznaczona dla Snowa, ale trafiła w panią prezydent. Byłam pewna, że się tego nie spodziewała. Na to wnioskował jej zaskoczony wyraz twarzy, kiedy strzała wbiła się w jej ciało. Za to Snow wydawał się na zadowolonego. 

Nagle przed oczami stanęła mi Prim, a moje serce się skurczyło. Moja mała siostrzyczka. Moja kaczuszka. Ona nie żyje. Zginęła. Nie udało mi się jej uratować...

— Co do... — powiedziałam, kiedy znalazłam się na wcześniej upatrzonej przeze mnie polanie.

Haymitch przyglądał się Katniss ze skupieniem. Nie wiedział, skąd się tam wziął, ale musiał jej pomóc. W końcu od tego są mentorzy. Jednak coś tu nie grało. Wszyscy wyglądali na zagubionych, jakby nigdy nie słyszeli o igrzyskach. Tylko on zachowywał pełną powagę i obserwował swoich trzech zawodników. Jego towarzysze natomiast przyglądali się mu, jakby był jakimś okazem w Zoo. To wszystko było bardzo dziwne.

Wziął do ręki piersiówkę i wypił z niej łyk. Za twoje zdrowie skarbie...

Wesołych, spóźnionych jajek!
Znaczy Mikołajek 😘

Igrzyska [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz