IV

1.4K 61 3
                                    

new morning

Krzywołap wylegiwał się na ciepłym dywanie i mrużył oczy przez wlewające się do pokoju słońce. Tamtego poranka, podobnie jak wiele razy w przeszłości, Hermiona zazdrościła swojemu kotu. Jego jedynym zmartwieniem było to, czy dostanie odpowiednią porcję ulubionej karmy lub czy jego pani tym razem zauważy, że przywlókł z dworu zdechłą mysz. Poza tym jego życie było sielanką. Dziewczyna zaśmiała się cicho pod nosem na swoje absurdalne myśli, a Krzywołap spojrzał na nią jakby urażonym wzrokiem. Po chwili przyglądania się swojej właścicielce, ponownie położył łeb na nagrzanych słońcem łapach.
W przeciwieństwie do niego, Hermiona nie mogła spać. Od dwóch godzin wpatrywała się w budzik, a gdy ten w końcu zaczął dzwonić, po prostu sięgnęła do szafki nocnej, abywyłączyć natrętny alarm. Była szósta rano, a pierwszy dzień stażu w Ministerstwie Magii zaczynała o dziewiątej, więc miała jeszcze dużo czasu. Wystarczająco, żeby dopadły ją wątpliwości, a żołądek zawiązał się w ciasny supeł.
Leżąc tak i zamartwiając się nadchodzącym dniem, dziewczyna omiotła wzrokiem swój pokój w rodzinnym domu. Jej spojrzenie padło na starą
i wysłużoną komodę, która stała naprzeciwko łóżka. Była pamiątką po prababci, a czasy świetności miała już dawno za sobą. Lakier odchodził w wielu miejscach, a w jednej szufladzie brakowało uchwytów. Wystarczyłoby krótkie Reparo i mebel byłby jak nowy. Hermiona jednak uwielbiała tę komodę i nic nie było w stanie jej przekonać do choćby niewielkiej renowacji.
Dziewczyna zaczęła przyglądać się stojącym na niej fotografiom. Na niektórych z nich postacie się poruszały, na innych pozostawały nieruchome.Większość magicznych zdjęć przedstawiała Hermionę i jej przyjaciół z czasów szkolnych. Na wszystkich byli uśmiechnięci i beztroscy. Zawiesiła spojrzenie na jednym z nich, zrobionym pod chatką Hagrida. W tle widać było ogromne dynie i wiejącą mrokiem, ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Do obiektywu szczerzyli się objęci i radośni Gryfoni. Granger dobrze pamiętała, kiedy zrobiono to zdjęcie – było to tuż po zdobyciu Pucharu Quidditcha na trzecim roku. Dziewczyna przemknęła wzrokiem po twarzach swoich przyjaciół. Dean, Neville, Seamus, Parvati, Harry, Ron… i bliźniacy Weasley. Fred z ręką niedbale zarzuconą na ramieniu bratamachał w stronę aparatu, a George ciągnął stojącą przed nim Ginny za warkocz. Po lewej stronie stała Lavender, kokieteryjnie uśmiechając się do obiektywu i co chwila poprawiając włosy.
Hermiona odwróciła wzrok od fotografii i mocno zacisnęła powieki. Leżąc na plecach, zmięła w palcach materiał bordowej kołdry. Przed oczami pojawiły jej się twarze ludzi, których niegdyś podziwiała, nazywała swoimi przyjaciółmi, a teraz zostały po nich wyłącznie wspomnienia.
Ciche miauknięcie Krzywołapa przywołało ją do rzeczywistości. Otworzyła oczy i jej spojrzenie znów skierowało się w stronę stojących na komodzie zdjęć. Przy samym brzegu z prawej strony stała nieruchoma fotografiaw lekko zakurzonej ramce. Państwo Granger tulili do siebie swoją jedyną córkę. Na twarzach mieli szerokie uśmiechy, a w ich oczach błyszczała duma. Wydawali się być najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Oddałabym wszystko, żeby nadal tak było. Hermiona kolejny raz zacisnęła mocno powieki, po czym szybko wstała z łóżka. Sięgnęła po wiszący na fotelu szlafrok. Zarzuciła go na siebie i skierowała kroki ku drzwiom.
Pora zmierzyć się z zawiedzionym i pełnym żalu wzrokiem rodziców, którzy mnie nienawidzą.

***
Mieszkańcy kamienicy przy St. Martin’s Lane już dawno rozpoczęli dzień, jednak Draco Malfoy wciąż jeszcze smacznie spał. Z jego lekko rozchylonych warg dobiegały ciche chrapnięcia. Skotłowana ciemnozielona kołdra była zaplątana wokół jego nóg. Poduszka leżała na podłodze, a blondyn złożył ręce pod głową. Nawet najmniejszy promień słońca nie miał szans przedrzeć się przez grube kotary wiszące w oknach. Wyciszające zaklęcie tłumiło wszelkie odgłosy z zewnątrz, więc
w pomieszczeniu słychać było tylko miarowy oddech Malfoya i jego ciche pochrapywanie. Spokój przerwał jednak potężny huk, który sprawił, że Draco zerwał się na równe nogi. Zanim zdążył sięgnąć po różdżkę znajdującą się na nocnym stoliku, ujrzał zgarbionego domowego skrzata, który zastygł na środku dywanu w pełnym szacunku ukłonie. Blondyn zaklął siarczyście pod nosem.
— Do cholery, Gburku! — wrzasnął zdenerwowany. — Tyle razy ci powtarzałem, żebyś nie wpadał tutaj jak gdyby nigdy nic w środku nocy!
Malfoy sięgnął po leżący w nogach łóżka szlafrok i zarzucił go na siebie, wciąż mrucząc pod nosem obelgi w stronę skrzata domowego swojej matki.
— Bardzo panicza przepraszam. — Zachrypnięty głos stworzenia rozległ się
w pomieszczeniu, na co Draco wzdrygnął się nieznacznie. — Pańska matka przysłała mnie, żebym panicza obudził przed pierwszym dniem w pracy.
— I nie przyszło ci do głowy, durna kreaturo, że środek nocy, to nie najlepsza pora na pobudkę? — Cierpliwość Malfoya zaczęła się kończyć, co słychać było w jego napiętym głosie.
— Ależ paniczu… — wychrypiał Gburek — jest już siódma rano, a z tego co wiem, w szpitalu musi pan być o ósmej…
— Siódma rano?! — Draco podbiegł do okna i jednym ruchem rozchylił ciężkie zasłony. Zalały go promienie słońca, więc krzywiąc się, zakrył dłońmi twarz
i pospiesznie odsunął się od źródła natrętnego światła. Jak oparzony zaczął biegać po sypialni w poszukiwaniu części garderoby. Kiedy już znalazł wszystko, czego potrzebował, pospiesznie udał się w stronę drzwi. Zanim sięgnął do klamki, odwrócił się jeszcze i spojrzał na skrzata.
— Przydaj się na coś i zrób mi śniadanie! Przez ciebie i tak spóźnię się
pierwszego dnia pracy. Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej?!
Gburek podreptał za Malfoyem w stronę kuchni.
— Pańska matka wiedząc, jakie ma pan problemy ze snem, chciała, żeby się panicz porządnie wyspał…
— Niech ją lepiej nie obchodzą moje problemy! — przerwał mu Draco. —Przekaż jej, że zamiast zajmować się moimi sprawami, mogłaby w końcu wyjść z domu.
Skrzat, słysząc te słowa, zaczął mruczeć pod nosem jakieś niezrozumiałe wyrazy.
— Coś mówiłeś? — Zirytowany Malfoy zajrzał do kuchni, gdzie Gburek już szykował mu śniadanie.
— Nie, paniczu. Oczywiście wszystko przekażę.
— Tak myślałem… — wymruczał blondyn i zamaszystym ruchem otworzył drzwi do łazienki. Podszedł do umywalki i obmył twarz lodowatą wodą. Spojrzał w lustro i skrzywił się, widząc wielkie sińce pod oczami. Ubiegłej nocy przespał trzy godziny, a poprzedniej nie spał wcale. Zważywszy na ćmiący ból głowy, pierwszy dzień w pracy nie zapowiadał się najlepiej. Po trzech latach przygotowań i praktyk, w końcu dostał posadę uzdrowiciela w Klinice Magicznych Chorób i Urazów im. Świętego Munga. Nie była to praca jego marzeń, ale przeszłość nie pozwalała mu na objęcie ciepłej posadki w Ministerstwie Magii, o jakiej zawsze marzył. W szpitalu również nie było najłatwiej. Od samego początku wzbudzał niechęć i podejrzenia, a to nie ułatwiło mu dobrego startu. Dopiero po latach ciężkiej pracy i zaciskania zębów ilekroć słyszał nieprzyjemne uwagi na swój temat, zyskał coś na kształt szacunku. Nadal nie był lubiany, wręcz przeciwnie, ale przynajmniej inni uzdrowiciele zauważali jego talent
i zaangażowanie. Zdecydowana większość z nich traktowała go jak powietrze, niektórzy w dalszym ciągu stosowali politykę otwartej wrogości, a tylko nieliczni odnosili się do niego z nutą sympatii. Dlatego i on był obojętny nawszystko, i wszystkich. Nie był głupi i dobrze wiedział, że pyskowaniem i patrzeniem na wszystkich z góry niczego nie wskóra. Gdyby nie powstrzymał naturalnego odruchu do kłótni, już dawno mógłby szukać pracy, gdzie indziej. Najlepiej za granicami kraju.
A tak czekały go lata wcale nienudnej pracy na oddziale urazów pozaklęciowych. Zarobki były godne, a i warunki nienajgorsze. Malfoy specjalizował się w ważeniu eliksirów, więc poza kilkoma godzinami w tygodniu, kiedy to musiał zajmować się pacjentami, mógł w samotności oddawać się swojej ulubionej czynności. Odliczanie ingrediencji, obserwowanie jak z mieszaniny substancji powstaje lecznica mikstura,uspokajało i relaksowało. Do tego te czynności wymagały skupienia, a dzięki temu Draco mógł uciec od natrętnych myśli i w całości poświęcić się swojej pracy. Pracy, którą straci, jeśli spóźni się już pierwszego dnia.
Malfoy zarzuciwszy na siebie szaty, wbiegł do kuchni i praktycznie połknął
w całości dwa tosty z dżemem. Popijając śniadanie kilkoma łykami kawy, pospiesznie udał się do drzwi. Zamknął je za sobą z hukiem, jednak po kilku sekundach wrócił do mieszkania i wziął czarną teczkę z rąk skrzata, który już posłusznie na niego czekał.
— Proszę odwiedzić swoją matkę, paniczu! Stęskniła się za panem! — krzyknął Gburek, co Draco skwitował machnięciem ręki i wyszedł.

***
Równo dziesięć minut przed dziewiątą Hermiona stawiła się w gmachu Ministerstwa Magii. Ubrana w elegancką szatę i okropnie niewygodne buty na obcasie, stała przed wielką fontanną, bezskutecznie próbując wytrzeć spocone dłonie
w materiał spódnicy. Serce kołatało jej niespokojnie w piersi, a na pobladłej twarzy gościło przerażenie. Chcąc zapanować nad oddechem zaczęła po cichu liczyć i miarowo wydychać powietrze. Stojąc tak i próbując odzyskać kontrolę nad własnym ciałem
i umysłem, poczuła czyjąś ciepłą rękę na plecach. Po jej prawej stronie stał Harry, jak zwykle rozczochrany i z przekrzywionymi okularami na nosie. Z lewej strony pojawił się nadal obrażony Ron, który nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem.
— Na co patrzymy? — zapytał Potter z rozbawieniem. W jego roześmianych oczach tańczyły wesołe ogniki i Hermiona poczuła nagłą potrzebę przytulenia się do swojego najlepszego przyjaciela. Pohamowała się jednak i starając się brzmieć spokojnie odparła:
— Przyszłam tu, żeby zebrać myśli. Za kilka minut muszę być na górze.
Roztrzęsiony głos ją zdradził i po chwili obaj mężczyźni przyglądali jej się
z niepokojem.
— Hermiono, chyba się nie denerwujesz? — Harry zmarszczył brwi.
Granger odpowiedziała wymuszonym uśmiechem i sięgnęła, żeby założyć sobie włosy za ucho.  Włosy, których już tam nie było. Ten nerwowy gest jeszcze bardziej ją zdradził.
— To niedorzeczne — wymruczał burkliwie Ron. Dziewczyna w odpowiedzi uniosła brwi, jednak Weasley nadal na nią nie patrzył.
— Jesteś najlepszą czarownicą jaką znamy. Każdy to wie, więc jaki sens w staniu tutaj i zamartwianiu się, skoro mamy pewność, że pójdzie ci świetnie? — Mimo zgryźliwego tonu, brunetka odnalazła ukojenie w słowach obrażonego rudzielca. Uśmiechnęła się, tym razem pewniej i uniosła nieco podbródek.
— Dam sobie radę! I nie, Ron, nie jestem najlepsza. Chcę być, a to różnica. Dlatego pójdę tam teraz i pokażę im wszystkim, na co mnie stać!
Granger raźnym krokiem ruszyła w prawą stronę.
— Ekhem… — Rozbawiony Harry złapał przyjaciółkę za łokieć. — Idziesz w złą stronę.
Hermiona zarumieniła się nieznacznie i posłała Potterowi spojrzenie w stylu „Przecież ja to wszystko wiem”.
— Nie powinniście być już w Biurze Aurorów? Słyszałam, że Robards nie toleruje spóźnień — powiedziała wszechwiedzącym tonem, co Ron skwitował cichym prychnięciem.
— Powodzenia, Hermiono! — odparł tylko Harry i pognał za przyjacielem, który bez słowa oddalił się w stronę windy.
Granger wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i udała się na pierwszy dzień stażu.

Nasze drogi pocięte | DramioneWhere stories live. Discover now