2.

3.9K 148 29
                                    

                    

Każdego dnia wykonywałam te same czynności. Wstawałam z łóżka, szłam do łazienki, brałam szybki prysznic, po czym robiłam sobie duży kubek herbaty i siadałam z nią na łóżku. Z niego miałam widok na panoramę Nowego Jorku – na ścianach znajdowały się ogromne okna. 

Zazwyczaj tak właśnie spędzałam poranki – do tego jakaś dobra książka lub magazyn z nowinkami medycznymi. Wyznawałam zasadę, że człowiek uczy się przez całe życie i do niej się stosowałam.

Pracę zaczynałam o dziewiątej i kończyłabym o osiemnastej, ale i tak nie miałam co robić w domu, bo moje życie towarzyskie praktycznie w ogóle nie istniało, więc zostawałam na dodatkowych dyżurach. Bardzo często na noc – wtedy w szpitalu było najspokojniej. Uważałam się za dobrego pracownika, a przynajmniej szpital miał ze mnie pożytek, bo nigdy nie skarżyłam się na to, że mam za dużo pracy i nie widziałam problemu, żeby spędzić różne święta na dyżurze w szpitalu. Jednak mój sposób bycia i niezbyt przyjazne podejście do innych ludzi sprawiało, że i tak nikt mnie nie lubił. Nie robiłam tego specjalnie – był to jeden ze sposobów radzenia sobie z życiem. Nie chciałam nowych przyjaźni, bo wtedy człowiekowi zaczyna zależeć. 

A mój problem polegał na tym, że nie chciałam, żeby zaczęło mi zależeć, bo człowiek przywiązuje się do czegoś, a potem bardzo cierpi po stracie tego. Cholernie się bałam, że znów będę musiała przeżyć to, co przeżyłam piętnaście lat temu i co wciąż się za mną ciągnie. Ten strach sprawił, że musiałam się odgrodzić od innych ludzi i nie mogłam pozwolić im na zbytnie zbliżenie się do mnie, dlatego traktowałam ich ozięble i nieuprzejmie. Odtrącałam ich od siebie i za wszelką cenę chciałam ich do siebie zniechęcić – żeby nie dokładać sobie cierpienia. 

To był jedyny plus życia w samotności. Nie musisz się martwić, że pewnego dnia kogoś stracisz i że cię ta strata tak zaboli. 

Tylko Zoe, pielęgniarka w szpitalu, w którym pracowałam, nigdy się nie poddawała i traktowała mnie życzliwie, jak przyjaciółkę. Nie chciałam przyznać się sama przed sobą, że mi na niej zależy i jest dla mnie jak siostra.

Wolałam być samotna, cholernie samotna. 

>>>

- Znowu wzięłaś nocny dyżur? - Zapytała Zoe, która weszła do mojego gabinetu z teczką w ręce. Położyła ją przede mną, na biurku.

- A dlaczego nie? - Odparłam, przerywając pracę przy komputerze. Musiałam wprowadzić w system historie choroby nowych pacjentów, czyli rutynowa i nudna robota.

- No nie wiem, mogłybyśmy na przykład wyjść chociaż raz na drinka.

- Życie nie składa się z samych rozrywek, Kravitz – wzięłam do ręki teczkę, którą mi przyniosła i otworzyłam ją. Były to wypisy, których wczoraj nie podpisałam. - Widzę, że Melissa bała się przyjść z tym do mnie sama?

- Dobrze wiesz, że wszyscy się ciebie boją. Wszyscy oprócz mnie – poprawiła się z uśmiechem, po czym pogroziła mi palcem. - Nie zmieniaj tematu! Kiedy pójdziemy?

- Nie mam ochoty na takie rzeczy – próbowałam się wykręcić.

- Tak, bo lepiej spędzać każdy wolny czas w pracy, prawda?

- Wiesz, mam kredyt do spłacenia – wzruszyłam ramionami.

- Wyobraź sobie, że ja też. Ja, ty i cała reszta Amerykanów, ale nikt nie jest takim pracoholikiem jak ty – Zoe pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Nie znała powodu, przez który ciągła praca dawała mi w pewnym sensie ulgę. Kiedy zostawałam sama w domu ze swoimi myślami, przychodziły mi do głowy różne głupoty. Nie, nie bałam się, że popełnię samobójstwo – choć kiedyś o tym myślałam. Jednak doszłam do wniosku, że to tchórzostwo.

Poza tym – samobójstwo byłoby dla mnie nagrodą, na którą nie zasłużyłam.

Życie było karą, którą musiałam przyjąć na klatę i sobie z nim poradzić. 

Zaś praca była w tym bardzo pomocna, zwłaszcza praca lekarza, gdzie przede wszystkim musisz myśleć o swoich pacjentach, a nie o sobie.

- Lubię swoją pracę.

- Chyba aż za bardzo – Zoe podeszła do drzwi. - Daj znać jak będziesz miała jakiś wolny wieczór, to gdzieś wyskoczymy.

Skinęłam tylko głową i wróciłam do pracy, a kobieta wyszła z gabinetu. 

>>>

Był środek nocy. Przeglądałam jakiś medyczny magazyn, kiedy dostałam wezwanie. Na oddział ratunkowy trafił jakiś mężczyzna z wypadku motocyklowego.

Natychmiast naszły mnie bolesne wspomnienia i przez chwilę nie mogłam dojść do siebie.

- Doktor Woodley? - Ratownik popatrzył na mnie dziwnie, więc natychmiast przystąpiłam do udzielenia pomocy poszkodowanemu. Nie wyglądał za dobrze, jego twarz była cała zakrwawiona, nawet jego ciemne włosy były sklejone od krwi.

W pewnej chwili maszyna wydała z siebie znajomy dźwięk, oznaczający, że komuś znudziło się już życie na ziemi. Od razu przystąpiłam do działania, zrobiłam mu defibrylację, ale wciąż nie chciał wrócić.

- No już, jesteś młody, zbyt młody, żeby umrzeć – warknęłam i zaczęłam resuscytację.

Czy z nim wyglądało to tak samo? Nie był na tyle silny, żeby wrócić. Walczył, czy po prostu stwierdził, że już nie da rady i musi odejść...?

- 1 mg adrenaliny, szybko! - Zawołałam, czując pod powiekami łzy. Nie, nie przy nich wszystkich... Nie mogłam się tak po prostu rozkleić... - Dawaj, facet, ktoś na pewno na ciebie czeka. Nie możesz się poddać! - Dodałam, nie przerywając ani na chwilę swoich czynności.

CDN.

Wczorajszy odcinek TTBZ przypomniał mi o piosence (w mediach, polecam <3), którą kiedyś uwielbiałam i teraz znów nie mogę przestać jej słuchać.

Miłego poniedziałku :)

Pewnego dnia go spotkasz (SHEO STORY)Where stories live. Discover now