8.

7.2K 372 229
                                    

Liu nie pojawił się następnego dnia. Ani kolejnego, ani nawet tydzień później. Zaczynałem się o niego poważnie zamartwiać, szczególnie, że jeszcze nigdy nie olał mnie do tego stopnia i na tak długo. Zapasy powoli się kończyły, zostało trochę mojej Nutelli, kilka bułek, trochę makaronu i pesto. Nie pociągniemy na tym długo.

Kolejny mój problem stanowił Jack. Od pewnego czasu zachowywał się jeszcze dziwniej niż wcześniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Jego cyniczne uśmieszki stały się normą, tak samo jak dziwne zmiany nastroju i wahania pewności siebie. Nie do końca wiedziałem kiedy jak mam się zachowywać. To po pierwsze. Po drugie, zmniejszył dystans między nami z czego akurat się... cieszyłem.

Leżałem na kanapie gapiąc się w sufit bez celu. Rozmyślałem o Liu, jeżeli policja go zapuszkowała lub stało mu się cokolwiek innego nawet go nie przeprosiłem. A piekło jest zapchane, możliwe że już nigdy go nie zobaczę, nawet tam.

- A może znajdziemy go w mieście? - spytał niepewnie Jack siadając na oparciu kanapy nade mną. - Zamartwiasz się.

- Raz, gliny. Dwa, Jane. Trzy, cała reszta ludzkości. - Wyliczyłem na palcach po czym przetarłem twarz zirytowany. - Dlaczego ze wszystkich potworów świata to akurat on jest moim bratem? - Wyrzuciłem ręce w górę - Oh come on!

- Myślenie w ten sposób nic nie da. - mruknął bezoki kopiąc mnie w udo. Uśmiechnął się złośliwie. - Tak bardzo się o niego martwisz? Myślałem, że do tej pory to ty byłeś pod jego protekcją.

Zgrzytnąłem zębami, złapałem go za kostkę i pociągnąłem w dół przesuwając się. Chłopak spadł na kanapę a później na podłogę z głuchym łupnięciem. Przy czym miał taką minę, że mnie po prostu zatkało a sekundę później już rechotałem w najlepsze tarzając się po kanapie.

Jack gapił się na mnie w ciężkim szoku, zebrał z podłogi opierając o stół.

- Czy ty...? - spytał marszcząc brwi. Dotknął boku i przez chwilę bałem się, że coś mu się stało. - Idiota. - fuknął jak obrażona nastolatka.

- Trzeba było nie zaczynać. - odparowałem przeczesując palcami włosy. Spojrzałem na zepsuty zegar wskazujący południe i westchnąłem ciężko. - Przejdziemy się? Już się ściemniło.

- Czemu nie. - wzruszył barkami i wyprostował się ciągle przyciskając dłoń do boku. - Gdzieś konkretnie?

- Niee, tak po prostu, bez celu. - Uśmiechnął się gdy to usłyszał a ja zebrałem się z kanapy i ruszyłem na przedpokój zmienić buty na porządniejsze. Stare trampki były dobre do chodzenia po domu ale na pewno nie na podmokłą jesień. Nie miałem wiele par, całe trzy, więc nie namyślałem się długo. Czarne desanty dadzą radę. Wziąłem je w sumie też dlatego, że były bardzo podobne do bojówek w których paradował przez cały czas Jack.

Zabrałem jeszcze tylko swój kochany nóż i stanąłem przed drzwiami frontowymi.

- No, laleczko. Gotowy?

- Czekam na ciebie od początku świata śpiący królewiczu. - prychnął. Gdy wyszliśmy na zewnątrz ziąb okazał się silniejszy niż przypuszczałem. Obaj zaciągnęliśmy kaptury na głowy, a ja założyłem arafatkę ukrywając całe policzki pod materiałem. Nie miałem zamiaru polować, chciałem się tylko przejść wiec mogłem uchodzić za prawie normalnego. Jack zbliżył się do mnie prawie stykając barkiem. - Prowadź.

Miałem ochotę wziąć do pod rękę czy coś żeby nie wyrypał twarzą w mokra glebę, ale tylko wsunąłem dłonie w kieszenie i ruszyłem przed siebie. Po niebie goniły się ciemne chmury, nie było widać ani jednej zabłąkanej gwiazdy. Noc była cicha i spokojna, taka, jakie lubiłem najbardziej. W powietrzu unosił się swoisty nastrój niesamowitości jaki istnieje tylko w starych bukowych lasach, tylko w zimnie i tylko jesienią.Zerknąłem na chłopaka. Szedł w milczeniu obok mnie z nisko przymkniętymi powiekami, równie zatopiony w klimacie lasu co ja. Spuścił głowę uśmiechając się.

Nóż i skalpel (Jeff x EJ yaoi) [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now