13.

6K 295 320
                                    

- Gadasz przez sen.

Chłopak odłożył nóż na blat blednąc i zwrócił się w moją stronę. Staliśmy w kuchni robiąc sobie przedwczesne śniadanie o trzeciej w nocy.

- J-jak to gadam przez sen? - spytał wyraźnie zaniepokojony. - Co mówiłem?

- Coś o wypadku i Davidzie. Takie tam. - wzruszyłem barkami nie przestając znęcać się nad ogórkiem na kanapki, ale zerkałem na niego kątem oka obserwując reakcję. Odmruknął coś niezrozumiale i wrócił do pracy, ale widziałem, że całe ramiona miał spięte. - Znów ci się to śniło? - zagadnąłem.

- Najwyraźniej... Przepraszam, zwykle nie wdaje się w rozmowy sam ze sobą. Musiało ci to przeszkadzać...

- Nie bardziej niż ty teraz. - skwitowałem zostawiając warzywa i stając za nim. Odgarnąłem włosy z jego karku i musnąłem ustami jego skórę kładąc mu ręce na ramionach. Chłopak uśmiechnął się i położył swoje dłonie na moich odchylając głowę. Uśmiechnął się lekko przymykając powieki.

- Myślę, że śniadanie o trzeciej w nocy to nie jest dobry pomysł. - powiedział w napadzie szczerości. - Może pójdziemy zapolować? Mam ochotę na coś pożywniejszego niż nieżywe roślinki.

- Nieżywych ludzi? Bądź nerki-żywych-ludzi? - spytałem unosząc brew. Odwrócił się do mnie i odgarnął mi czarne włosy z twarzy kiwając wolno głową. Przesunął palcami po mojej twarzy nic nie mówiąc. Znów nie wiedziałem, na co w ogóle czekam. Aż mnie pocałuje? Zaciągnie do łóżka? To nie miało sensu. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę, zupełnie nic nie mówiąc.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy zostawiać tutaj Liu nic mu nie mówiąc. Ale w końcu porzuciłem pomysł informowania mojego opiekuna prawnego/ kuratora sądowego i ruszyłem do drzwi. Z doświadczenia wiedziałem, że w życiu nigdzie nie puściłby mnie samego. Błagam, nie mam pięciu lat.

-No dobra, bezoki. Zabawmy się.

***

- A może ten? - Jack wskazał mi dom, w którym nie paliło się żadne światło, stojący na obrzeżach miasteczka.

- Nieee... - westchnąłem teatralnie podpuszczają go.- Nie za daleko czasem? Poza tym, to rodzinka z dwojgiem cudownych dzieciaczkow. - Osobiście miałem wielką ochotę poderżnąć jakiemuś bachorowi gardło.

- Twierdzisz, że nie dam rady czy co? - obruszył się popychając mnie i prawie zrzucając z gałęzi drzewa, na którym staliśmy. Przytrzymałem się pnia i spiorunowałem go nienawistnym wzrokiem.

- Nie, wcale. Dwa tygodnie temu ledwo chodziłeś, ale nigdy bym nie pomyślał, że...

- Świetnie. To chodź. - posłał mi szeroki uśmiech, naciągnął niebieską maskę na twarz i zeskoczył na ziemię. W tym momencie ani trochę nie wyglądał na kontuzjowanego. Wręcz przeciwnie, poruszał się najnormalniej w świecie i nic nie wskazywało na jego problemy. Założył kaptur ukrywając pod nim maskę i wcisnął ręce w kieszenie ruszając w stronę domu, który wyznaczył.

Przewróciłem oczami i zeskoczyłem za nim. Miasto było ciche i zupełnie wyludnione, jak normalne miasto w środku nocy. Pojedyncze latarnie rzucały słabe światło na chodniki, które skrupulatnie omijaliśmy. Jack szedł w ciszy, zupełnie spokojny i uważny, wybierając takie miejsca, gdzie prawie nie było nas widać.

Przyglądałem mu się odnajdując coraz więcej różnic między nami. Błagam, byliśmy swoim kompletnym przeciwieństwem. Różniliśmy się bardziej niż dzień i noc, a jednak potrafiliśmy ze sobą współpracować. Widziałem już, jak zabija. Zimny i wyrachowany, nie robił nic niepotrzebnie, a nawet miał cel w swoich działaniach. A ja? Spokój to ostatnie słowo, którym można by mnie opisać. Odbieranie życia od zawsze wiązało się u mnie z przyjemnością, więc często mnie ponosiło. Zabijałem, bo to lubiłem, nie potrzebowałem celu.

Nóż i skalpel (Jeff x EJ yaoi) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz