Dwadzieścia siedem blizn

4.4K 232 51
                                    

Poranek w New Heaven wydawał się dokładnie taki, jak każdy poprzedni. Hermiona Granger wyłączyła wyjący od kilku minut budzik i ociężale podniosła się z łóżka, nawet nie zerkając na drugą stronę. Nie mogła. Po tylu latach gdzieś głęboko w sercu nadal zakopana była rozpacz.

Zaparzyła kawę i czekając, aż nieco ostygnie, zabrała się za przygotowanie śniadania. Miasto bardzo wolno budziło się do życia, a o szóstej rano mało kogo można było spotkać na ulicach. Podeszła więc do okna i z gorącym kubkiem w ręku wpatrzyła się w okna naprzeciwko. Mary pojawiła się w nich, jak każdego poranka, kręcąc się po kuchni w piżamie, z narzuconym na ramiona puchowym szlafrokiem. Tak jak Hermiona miała już prawie czterdzieści lat na karku, jednak posiadała coś, czego czarownica szczerze jej zazdrościła. I to coś właśnie pojawiło się obok kobiety i zaczęło smętnie kręcić się koło jej nóg. Drobna dziewczynka ziewnęła, wywołując śmiech u swojej matki, a Hermiona mocniej zacisnęła palce na wciąż gorącym naczyniu.

Wraz z mężem, Peterem, nigdy nie doczekali się dzieci. Ona nie chciała przerywać kariery zawodowej, a on — jako żołnierz — nigdy nie nalegał. Wiedział zbyt dobrze, jak to jest stracić ojca. Nigdy nie chciał dla swojego potomstwa losu, jaki dzielił w dzieciństwie z bratem.

Nie przypuszczał jednak, że jedna z misji pójdzie aż tak źle. Nie przypuszczał, że zginie samotnie na polu walki, otoczony przez wojsko wroga. I nigdy nie przypuszczał, że brak dzieci tak mocno odbije się na Hermionie po jego śmierci.

Niespodziewanie od strony drzwi kobieta usłyszała ciche pukanie. Zmarszczyła brwi, zerkając przelotnie na zegarek ścienny, który wskazywał kilkanaście minut przed siódmą. Nie spodziewała się gości o tak wczesnej porze, szczerze powiedziawszy — w ogóle nie spodziewała się gości. Odstawiła kubek na stolik i zacisnąwszy mocniej szlafrok w kolorze zgniłej brzoskwini, podeszła do drzwi.

— Harry? — odezwała się zaskoczona, kiedy jej oczom ukazał się siwiejący już miejscami przyjaciel. Jego ostatniego spodziewała się zobaczyć w swoich drzwiach. Ubrany w elegancki, ciemno-granatowy płaszcz wyglądał niezwykle dobrze. Lata dodały mu powagi, a twarz do tej pory chłopięca dawno już zmieniła się na przystojną, teraz dodatkowo obsypaną nielicznymi zmarszczkami. — Wejdź, proszę.

— Widzę, że przyszedłem trochę nie w porę — zaśmiał się nerwowo Potter, ściągając w przedpokoju wierzchnie ubranie. Zlustrował zaspaną lekko przyjaciółkę, która prychnęła tylko pod nosem i z uśmiechem zaprosiła go do salonu.

— Kawy? — spytała, machinalnie kierując się do kuchni. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, które urządzone w minimalistyczny sposób dziwnie pasowało do charakteru jego przyjaciółki. Skinął głową, dziękując pod nosem za miły gest i rozsiadł się w fotelu naprzeciw kominka. Jego wzrok od razu wyłapał rząd niewielkich ramek ze zdjęciami, które dekorowały biały gzyms. — Nadal nie słodzisz?

— Jedną. Ale tylko jak Ginny nie patrzy — odparł, słysząc pobłażliwy śmiech Hermiony dochodzący zza pół-ścianki. Kiedy wróciła z parującym napojem dla zmarzniętego przyjaciela i zajęła miejsce obok niego, ten przez chwilę siedział w milczeniu. — Mam... Pewien problem.

— Problem? — powtórzyła kobieta, podsuwając mu cukierniczkę. Zmarszczyła brwi, które z biegiem lat nieco wyblakły i zgęstniały.

Potter wyraźnie nie wiedział, jak ugryźć temat. Bawił się przez chwilę wyciągniętą z mankietu nitką, którą w pewnym momencie wyszarpnął i miął między palcami. Z każdą chwilą przeciągającego się milczenia, Hermiona stawała się coraz mocniej zaniepokojona.

— Dostałem wczoraj list. Nie mówiłem o nim Ginny, bo nie za bardzo wiem, jak go interpretować. — Harry sięgnął po kubek i upił łyk kawy, natychmiast decydując się ją posłodzić kolejną łyżeczką cukru.

Niekończące się opowieściWhere stories live. Discover now