ROZDZIAŁ TRZECI

20 5 3
                                    


Sam walił zawzięcie w klawiaturę nowego, nie-rzucającego- się- w-oczy laptopa, wyciskając z wujka Google'a wszystko, co dało się wycisnąć na temat aniołów – upadłych, nieupadłych i nie do końca przekonanych. Wujek Google miał na ten temat cholernie dużo do powiedzenia. Żadna z odpowiedzi nie tłumaczyła jednak w jaki sposób może powrócić z zaświatów anioł rozcząsteczkowany przez Lewiatany, w dodatku przynosząc ze sobą ciało, którego używał wcześniej, a które totalnie się rozpuściło. Pofałdowane boleśnie czoło Sama przypominało mapę jego procesów myślowych, a oczy przybrały interesujący odcień „informatycznej czerwieni."

Dean odmówił współpracy i udał się w nieznaną dal – która najpewniej była pobliskim barem. Sam był wściekły na brata, choć rozumiał jego rozterkę. Dean naprawdę kochał Castiela; w sensie mocno rodzinnym i nie mającym nic wspólnego z cielesnością. Dean kochał Castiela jak brata, ale w jego przypadku miłość braterska wiązała się z wiecznym niepokojem i cierpiętnictwem. Nic na to nie mógł poradzić, taki już był, tak wychował go John Winchester. Jedynym wyjściem, jakie widział starszy-brat-Dean, który musiał martwić się za cały świat i szczerze tego nienawidził, było ulokowanie tyłka za barem i wlewanie w siebie kolejnych drinków.

Castiel leżał na jednym z łóżek w motelowym pokoju, zwinięty w embrionalny kłębuszek, i spał jak anioł.

Sam rzucał na niego co chwila zatroskane spojrzenia. Nie łączyło go z Castielem tyle emocji, co Deana; a może po prostu wiązały ich inne emocje; ale uważał anioła za najbliższego przyjaciela i pomijając fakt, że nie tak dawno próbował go zgładzić za pomocą anielskiego ostrza, kiedy gówno trafiło w wentylator, a Cas ogłosił się bogiem, naprawdę nie chciał, by stało mu się coś złego.

Otworzył kolejną stronę i przez chwilę czytał, krzywiąc się z lekka i przegarniając ręką przydługie włosy.

Trach! Coś huknęło pośrodku pokoju.

Sam poderwał głowę, a w chwilę później całe ciało. Krzesło, na którym siedział, rymnęło na podłogę. Sam stał jak wkopany w grunt, wytrzeszczając oczy na ruinę stolika, ale przede wszystkim na postać, która tę ruinę spowodowała.

Ruby podniosła się powoli spomiędzy kawałków sklejki i politury.

Ruby?!

Podobnie jak wcześniej Castiel, była całkowicie naga, a jej czarne włosy przypominały naładowaną elektrycznością chmurę burzową. Nieprzytomnym ruchem odgarnęła je z twarzy i rozejrzała się dziko, ze stłumionym jękiem, jakby dopiero co zaznała strasznego cierpienia. Jej mroczne oczy spoczęły na Samie i Ruby skoczyła natychmiast pod ścianę pomiędzy komódką a telewizorem, spięta jak zwierzę w klatce, gotowa do walki.

Sam zamrugał powoli. Potrząsnął głową. Jego oczy, cała twarz, przybrały wyraz absolutnej bezradności, niemal pustki, jak wtedy, gdy zwidywał mu się Lucyfer.

– Coś zrobił? – wychrypiała Ruby. – Ty draniu, coś zrobił?!

Sam wyciągnął przed siebie rękę gestem obrony, ale Ruby zinterpretowała to jako atak i sama wyrzuciła przed siebie dłoń, rozcapierzając palce. Jej oczy stały się czarne jak dno studni, jak wypolerowane kamienie. Zmarszczyła brwi, napięła mięśnie barków i...

Nic. Nic się nie stało.

Demonica popatrzyła na własną rękę jak na rewolwer, którego bębenek okazał się pusty w najmniej spodziewanym momencie.

Sam nadal stał bez ruchu. Castiel spał w najlepsze.

Z nieartykułowanym wrzaskiem Ruby rzuciła się na Sama. Trafiła go w szczękę profesjonalnym hakiem, który nawet nim jednak nie zachwiał. Poprawiła ciosem w brzuch, który rozszedł się po napiętych mięśniach. Złapała Sama za ramiona i, wspinając się na palce, przywaliła mu w nos własnym czołem.

Poniedziałek ŁazarzaWhere stories live. Discover now