Castiel wpatrywał się w Deana wzrokiem badacza, ale też z nutką rozrzewnienia w błękitnych oczach.
– Moja łaska – wyszeptał. – Jest w tobie.
– Pięknie – warknął Dean. – Nie mogę się upić, nie mogę się zabawić, ale, hej, w każdej chwili mogę skoczyć do Vegas! Tylko po co?
– Nie przesadzaj, Dean – wtrącił się Sam.
Dean zaczął odwracać wzrok w jego stronę, ale zrezygnował. Jeszcze nie był gotów, by spojrzeć na brata. Te odgłosy. Ruchy.
– Zamknij paszczę, Seksminatorze – warknął.
– Przepraszam – bąknął Sam. – Nie wiem, co mnie naszło.
– Esencja Ruby – oznajmił Castiel, nie odrywając wzroku od Deana.
Siedzieli przy drewnianym stoliku na leśnym parkingu, marznąc w chłodnym, porannym powietrzu.
– Mojo demona – powiedział Dean ponuro. Uderzył pięścią w nieheblowane deski. – Ja mam łaskę anioła, ty masz mojo demona, a wszystko to razem to jakaś chora parodia sytuacji z apokalipsą.
– Przestań narzekać – mruknął Sam. – Nikt nas nie zmusza, żebyśmy się nawzajem pozabijali, a to już jakiś plus.
– Ta...? Plus? A nie masz ochoty wydusić z kogoś życia, Sammy? Nie ponoszą cię nerwy? Nie masz chętki na krwawego drinka? – zaatakował Dean.
Sam spuścił głowę i zapatrzył się w splecione na stole dłonie.
– Nie – wyszeptał.
– Przestań kłamać! – warknął Dean. – Weź mi nie kłam!
Palce Sama pobielały.
– Może mam – przyznał. – Ale panuję nad tym.
– Rany, jeszcze raz usłyszę, że nad czymś panujesz, a zacznę rozdawać ciosy! – wrzasnął Dean. – Ty jesteś na odwyku, pamiętasz?! A teraz jakiś... jakiś dupek... wpuścił cię do gorzelni!
– To, że mam na coś ochotę, nie znaczy, że to zrobię – powiedział Sam, bez większego przekonania. – Poza tym... co ma jedno do drugiego? No więc mam jej mojo. Nie jestem Ruby. Ty co, masz ochotę wdziać sandały i śpiewać hosanny?
– Nie noszę sandałów – wtrącił Castiel.
– Wyciągnij to ze mnie – zwrócił się do niego Dean. Jego zielone oczy zalśniły wściekłością. – Słyszysz? Wyciągnij ze mnie to cholerstwo, zanim znów kogoś rozbryzgam!
– Nie wiem jak – smętnie powiedział anioł. – Wydaje się, że straciłem wszelką moc. Chce mi się tylko spać. I jeść. I pić.
Podniósł plastikową butelkę z wodą mineralną i zaczął opróżniać ją z gulgotem.
– A za chwilę zachce ci się siusiu – zawarczał Dean. – Znowu!
– Dean... – wziął na siebie rolę mediatora Sam.
– Zatrzymujemy się co piętnaście minut, bo on musi lecieć w krzaki! – krzyknął Dean. – Ma pęcherz jak kot!
Castiel oderwał się od butelki i otarł wilgotne wargi kantem dłoni. Wyraz jego twarzy, to skupione rozmarzenie, zmieniło się powoli w gniew. Cas zmarszczył brwi, a jego błękitne oczy rozświetliły iskierki gniewu, kiedy łypnął na Deana spode łba.
– Uważasz, że mnie nie doskwiera ludzka fizjologia? – spytał niskim głosem. – Myślisz, że bawi mnie konieczność gaszenia pragnienia wodą cuchnącą plastikiem i opróżniania pęcherza w przydrożnych krzakach?
CZYTASZ
Poniedziałek Łazarza
FanfictionOstatnim razem, kiedy Dean go widział, Cas rozpłynął się w czarną breję. Połknięcie bandy Lewiatanów okazało się tragiczne w skutkach - z anioła pozostał jedynie zaplamiony prochowiec. Ale dziś, czy raczej tej nocy, Łazarz zostaje wskrzeszony. Cas w...