ROZDZIAŁ SIÓDMY

24 7 3
                                    


Castiel wpatrywał się w Deana wzrokiem badacza, ale też z nutką rozrzewnienia w błękitnych oczach.

– Moja łaska – wyszeptał. – Jest w tobie.

– Pięknie – warknął Dean. – Nie mogę się upić, nie mogę się zabawić, ale, hej, w każdej chwili mogę skoczyć do Vegas! Tylko po co?

– Nie przesadzaj, Dean – wtrącił się Sam.

Dean zaczął odwracać wzrok w jego stronę, ale zrezygnował. Jeszcze nie był gotów, by spojrzeć na brata. Te odgłosy. Ruchy.

– Zamknij paszczę, Seksminatorze – warknął.

– Przepraszam – bąknął Sam. – Nie wiem, co mnie naszło.

– Esencja Ruby – oznajmił Castiel, nie odrywając wzroku od Deana.

Siedzieli przy drewnianym stoliku na leśnym parkingu, marznąc w chłodnym, porannym powietrzu.

– Mojo demona – powiedział Dean ponuro. Uderzył pięścią w nieheblowane deski. – Ja mam łaskę anioła, ty masz mojo demona, a wszystko to razem to jakaś chora parodia sytuacji z apokalipsą.

– Przestań narzekać – mruknął Sam. – Nikt nas nie zmusza, żebyśmy się nawzajem pozabijali, a to już jakiś plus.

– Ta...? Plus? A nie masz ochoty wydusić z kogoś życia, Sammy? Nie ponoszą cię nerwy? Nie masz chętki na krwawego drinka? – zaatakował Dean.

Sam spuścił głowę i zapatrzył się w splecione na stole dłonie.

– Nie – wyszeptał.

– Przestań kłamać! – warknął Dean. – Weź mi nie kłam!

Palce Sama pobielały.

– Może mam – przyznał. – Ale panuję nad tym.

– Rany, jeszcze raz usłyszę, że nad czymś panujesz, a zacznę rozdawać ciosy! – wrzasnął Dean. – Ty jesteś na odwyku, pamiętasz?! A teraz jakiś... jakiś dupek... wpuścił cię do gorzelni!

– To, że mam na coś ochotę, nie znaczy, że to zrobię – powiedział Sam, bez większego przekonania. – Poza tym... co ma jedno do drugiego? No więc mam jej mojo. Nie jestem Ruby. Ty co, masz ochotę wdziać sandały i śpiewać hosanny?

– Nie noszę sandałów – wtrącił Castiel.

– Wyciągnij to ze mnie – zwrócił się do niego Dean. Jego zielone oczy zalśniły wściekłością. – Słyszysz? Wyciągnij ze mnie to cholerstwo, zanim znów kogoś rozbryzgam!

– Nie wiem jak – smętnie powiedział anioł. – Wydaje się, że straciłem wszelką moc. Chce mi się tylko spać. I jeść. I pić.

Podniósł plastikową butelkę z wodą mineralną i zaczął opróżniać ją z gulgotem.

– A za chwilę zachce ci się siusiu – zawarczał Dean. – Znowu!

– Dean... – wziął na siebie rolę mediatora Sam.

– Zatrzymujemy się co piętnaście minut, bo on musi lecieć w krzaki! – krzyknął Dean. – Ma pęcherz jak kot!

Castiel oderwał się od butelki i otarł wilgotne wargi kantem dłoni. Wyraz jego twarzy, to skupione rozmarzenie, zmieniło się powoli w gniew. Cas zmarszczył brwi, a jego błękitne oczy rozświetliły iskierki gniewu, kiedy łypnął na Deana spode łba.

– Uważasz, że mnie nie doskwiera ludzka fizjologia? – spytał niskim głosem. – Myślisz, że bawi mnie konieczność gaszenia pragnienia wodą cuchnącą plastikiem i opróżniania pęcherza w przydrożnych krzakach?

Poniedziałek ŁazarzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz