Rozdział XI

1K 87 12
                                    

🎧 Magic! - Rude

Zamknęłam oczy i westchnęłam głośno. Czy to działo się naprawdę? A może tylko w mojej głowie? Może wszystko co do tej pory przeżyłam było tylko snem, z którego zaraz się obudzę? Albo głos Johna to tylko wytwór mojej wyobraźni? Omam spowodowany przez alkohol? Podświadomy głos, który ma mnie przed czymś ostrzec?

— Charlie, jesteś tam? – zawołał ponownie Watson i znów zapukał w drzwi, tym razem mocniej.

Nie, to jednak cudowna rzeczywistość.

Otworzyłam oczy, zacisnęłam dłonie w pięści, a potem wstałam i ruszyłam do wejścia.

Jim również wstał i szedł tuż za mną.

Z impetem otworzyłam drzwi, za którymi stał John.

— Co? – zapytałam ostro. Moja klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała. Zaciskałam mocno palce na krawędzi drewnianej płyty i mierzyłam blondyna spojrzeniem.

Mężczyzna przez chwilę mi się przyglądał, a potem otworzył usta i już miał coś powiedzieć, ale wtedy dostrzegł stojącego za mną Moriarty'ego. Wyraz jego twarzy zmienił się w jednej chwili.

— Co on tu robi? – zapytał, jakbym była nastolatką, która ma karę, a mimo to sprowadza sobie chłopaka do domu.

Prychnęłam i obejrzałam się w stronę Jima, a potem odwróciłam do Watsona.

— On ma imię – powiedziałam, akcentując każde słowo i założyłam ręce na piersi. — I czemu to cię w ogóle interesuje, co? Chcesz go wyprosić z mojego mieszkania, John?

Moriarty parsknął śmiechem i mimo iż zasłonił usta dłonią, było widać po jego oczach, że jest rozbawiony całą tą sytuacją.

Blondyn zrobił krok naprzód i ręką przytrzymał drzwi.

— Tak! Jeśli będzie trzeba to tak! Nawet siłą!

— John, daruj sobie – mruknęłam. Miałam dość tej sceny. Miałam dość, że traktuje mnie jak dziecko, którym do cholery nie byłam. Już nie.

Watson zmarszczył czoło. Oddychał ciężko, a jego dłonie zaciśnięte w pięści zaczęły robić się białe.

W tym czasie James podszedł jeszcze bliżej mnie i położył dłoń w dole moich pleców, rozwścieczając doktora do granic możliwości.

Zastanawiałam się, czy Jawn rzuci się na bruneta i połamie mu kilka kości, czy może znajdzie w sobie resztki spokoju i jakoś się opanuje.

Przez chwilę panowała cisza. Ja i Jim patrzyliśmy na Johna, a on patrzył to na mnie, to na Moriarty'ego.

Po kilku sekundach Watson zbliżył się jeszcze o dwa kroki i nachylił w stronę przestępcy-konsultanta.

— Jeśli ją zranisz... kiedykolwiek... w jakikolwiek sposób... znajdę cię, Moriarty. I to będzie twój ostatni czyn w życiu – wyszeptał doktor, patrząc prosto na bruneta.

Potem przeniósł wzrok na mnie.

Nie powiedziałam nic. Byłam tak zła i rozstrojona, że nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa.

Trzydzieści sekund później nie było ani śladu po Johnie Watsonie.

Przez kilka chwil otwierałam usta i zamykałam je, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Czułam się jak ryba wyciągnięta na powierzchnię. Całkowicie bezbronna i czekająca na cud, który mógł wcale nie nadejść.

Chwilę potem poczułam dłoń Jima na ramieniu.

Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho, po czym położyłam swoją rękę na jego.

— Ja... Przepraszam, James... John po prostu...

— Jest zazdrosny – dokończył mężczyzna. – Albo w dziwny sposób okazuje zmartwienie.

Odwróciłam się przodem do bruneta i dokładnie przyjrzałam się jego twarzy.

Miał lekki zarost, ale pasował do niego. Dotknęłam dłonią jego policzka.

— Wiesz, że bym cię nie skrzywdził, prawda? – zapytał cicho. W tym momencie w oczach wielkiego Moriarty'ego było coś niesamowitego. Coś, co przypominało iskrę nadziei. Najczystszej, najbardziej pożądanej, najszczerszej nadziei. Zupełnie takiej, jak u małego dziecka.

— Wiem, Jim. Wiem – odpowiedziałam.

Dwadzieścia minut później, kiedy zamknęłam drzwi za Jimem i zostałam sama, nie mogłam pozbierać myśli.
Dlaczego część spraw mogła układać się po mojej myśli, a inna musiała rozpadać jak domek z kart?
Dlaczego chociaż raz nie mogło być normalnie?
Dlaczego?

Osunęłam się po drzwiach na podłogę, wplątałam palce we włosy, zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów. To wszystko zaczynało sprawiać, że powoli traciłam panowanie nad sobą, nas swoim ciałem i umysłem. A to nie zwiastowało niczego dobrego.

Po kilku chwilach podniosłam się z ziemi, a potem podeszłam do lustra, zawieszonego w korytarzu.
Co w nim widziałam?
Cholernie sfrustrowaną dziewczynę.
Znów zamknęłam oczy. Wróciło do mnie wspomnienie zaledwie sprzed kilkunastu minut.
Ja, Jim i prawie-pocałunek.
Palcami dotknęłam warg pomalowanych czerwoną szminką.
Moje serce zaczęło bić zdecydowanie szybciej.
Spojrzałam na swoje odbicie w szklanej tafli po raz kolejny.
Czy byłam gotowa stać się tym, do czego zmierzałam? Czy byłam gotowa na to, czego chciałam?

Bóg jeden raczył wiedzieć.





---------------------------------------------------------------

Wiem, że krótki, ale mam nadzieję, że dodatek Wam to wynagrodzi.

Black Wings |Jim Moriarty|Where stories live. Discover now