Ostatnie tchnienie nowego życia

160 32 6
                                    

Całuję go.
Najmocniej, jak potrafię.
Kocham go z całego serca.
Jest moją miłością.
Moim powodem do radości.
Moim życiem.
Moim... wszystkim.
- Endou... Nie zostawiaj mnie! - łykam łzy.
Czuję jego ostatni, słaby wydech.
Byłem świadkiem jego śmierci.
Zrobiłbym wszystko, żeby znów mógł złapać oddech, wszystko.
To wszystko moja wina!
Gdybym tylko nie był takim egoistą... nie ciął się... Nigdy by nie zauważył...
Czuję się okropnie.
To ja go zabiłem.
On już nic nie czuje.
Niedługo pochłonie go ziemia.
Wszystko dzięki mnie.
Kładę go na jego łóżku, cały czas trzymam go za rękę.
Biję się z myślami.
Dlaczego on trafił akurat na mnie?
Dlaczego akurat taki idiota jak ja musiał go spotkać?
To kara dla niego.
Kara, na którą nie zasłużył.
Dlaczego leży sztywny i biały jak ściana przeze mnie?
Dlaczego...?
On mi zaufał, a ja posłałem go na śmierć swoją głupotą.
Nigdy sobie tego nie daruję!
Choćby nie wiem co!
- Endou-san... K-kocham cię... najbardziej na świecie...
Wiem, że i tak mnie nie słyszy.
Gdybym tylko mógł... przywróciłbym mu życie...
- T-tachimukai...
Co?! To możliwe?!
Patrzę w jego stronę.
Przesłyszałem się.
Już miałem nadzieje, że on może żyje, że to może tylko chwilowe, że on zemdlał, zamiast umierać...
Nie musiał odchodzić... To tylko i wyłącznie moja zasługa.

Chciałbym usłyszeć jego głos jeszcze raz.
Chociaż raz.
Gdybym tylko mógł zmienić przeszłość...
Pragnę zobaczyć jego ogromne, błyszczące, pełne optymistycznych iskierek oczy, jego piękny uśmiech, jego kojący głos, by posmakować jego ust.
Ale ze mnie idiota.
Debil.
Ile ja bym był w stanie oddać, byleby tylko on mógł żyć...
Dlaczego to nie może być sen, tak samo, jak było wcześniej?
Moje cierpienie mogło być urojone, ale jego już nie?!
Chcę uciec, lecz jego ręka trzyma mnie kurczowo.
Staram się ją wyrwać, ale nie chce puścić.
Próbuję otworzyć jej zacisk, ale nie daje za wygraną.
- Dokąd chcesz iść?...
Pewnie znowu mi się przesłyszało.
Podejmuję się tego jeszcze kilka razy, nieskutecznie.
- Nie zostawiaj mnie...
- C-co?
Niemożliwe, żeby przesłyszało mi się trzy razy z rzędu.
- Nie chcę być sam... Tachimukai...
Rozglądam się po całym pomieszczeniu.
Nie, to nie może być to...
Jego oczy.
Lekko otwarte.
To na pewno jest sen!
Nikt nie wstaje z martwych!

Ciemność.
Przerywam ją podnosząc powieki. Wpatruję się w sufit, potem na jego twarz.
Tak, to zwidy.
On jest już martwy, a ja nic z tym nie mogę zrobić.
Wybiegam z pokoju.
Te miejsce będzie przeklęte w moich oczach do końca.
Otwieram drzwi mojego schronu, twierdzy, miejsca, w którym pierwszy raz mnie pocałował...
Grzebię w szafce.
Biorę garść tabletek nasennych, przeciwbólowych i tak dalej.
Nie zwracam na to większej uwagi.
Połykam wszystkie na raz, nawet nie popijam wodą.
Spotkam się z nim.
Dołączę do jego grona.
Będziemy razem i nawet śmierć nas nie rozdzieli!

Biało przed oczami.
Padam z głośnym hukiem na podłogę.
Już nic nie czuję.
Mam to, na co zasłużyłem.
Czuję dziwne mrowienie w każdym fragmencie ciała.
Coś jakby drętwienie i rozluźnienie jednocześnie.
Śmieszne.
Przecież to paradoks.
Takie uczucie nie powinno nigdy istnieć, ono nie ma sensu.
Jednak jest.
To są chyba objawy umierania.
Odejdę cicho, nikt nawet nie będzie wiedział, kiedy. Zapomną o moim istnieniu w przeciągu kilku dni.
Z resztą, kto by się przejmował takim durnym masochistą, jakim jestem ja?
Nikt.
Nienawidzę życia.
Pomimo tego, nie musiałem go sobie odbierać.
Czy to nie przez to umarł Emdou?
Przez moje samobójcze próby?
Żałuję tego wyboru.

Podjąłem złą decyzję.
Powinienem żyć.
Co najmniej jeszcze chwilę.
Dla niego.
Poddałem się, niczym tchórz.
Wstyd.

Endou chciał, żebym żył.
Ale czy to ma znaczenie, kiedy oboje leżymy bezwładnie?
Kiedy jego życie już się skończyło, a na moje przychodzi kolej?

Ciemność.
Zimno.
Tak chyba wyglądają ostatnie sekundy w życiu człowieka.

OdrzuconyWhere stories live. Discover now