lea

66 13 1
                                    

2

         Kochała go. Tak rozpaczliwie go kochała, że nie potrafiła go zostawić. Nawet, gdy on odtrącił ją po raz setny, ona nie potrafiła od niego odejść.
Poznali się wiosną dwa tysiące szesnastego roku. Siedziała na zimnych schodach prowadzących do muzeum narodowego. Szukała schronienia przed ciepłym powietrzem i zimnym domem. Miała na sobie białą sukienkę. Musiała wyglądać całkiem niewinnie. Nawet papieros w jej lewej dłoni, wyglądał niewinnie.
Tej wiosny w dwa tysiące szesnastym poznała jego imię i poznała jego prawą dłoń, w której trzymał pożyczoną przed chwilą zapalniczkę. Trwało to może z trzydzieści sekund. Podszedł, rzucił krótkie: „Masz ognia?", a ona bez odpowiedzi dała mu go. Na wiele dłużej, niż to trzydzieści sekund. Podziękował, a odpalając połamanego papierosa powiedział: „Jestem Evan" – i na tym skończyła się ich pierwsza rozmowa.
Co skłoniło go, by akurat podejść do niej?
Przy drugim przypadkowym spotkaniu, to ona rzuciła: „Masz ognia?" i to ona pamiętała każdy cal jego twarzy, ale to on po raz drugi powiedział: „Jestem Evan", ponieważ to on jej nie pamiętał.
Wiosną dwa tysiące szesnastego roku Lea zasypiała myśląc o nim. Latem dwa tysiące szesnastego roku Lea zasypiała przypominając sobie smak jego ust. Jesienią dwa tysiące szesnastego roku Lea zasypiała z płaczem na policzkach, który nosił imię Evan. Zimną dwa tysiące szesnastego roku Lea nie zasypiała w ogóle. Nie pamiętała zasypiania. Nie pamiętała snu. Nie pamiętała już niczego. Nie pamiętała smaku papierosów, ani nie pamiętała smaku jego ust. Pamiętała smak krwi, która sączyła się z jej warg, za każdym razem, gdy chciała krzyczeć, za każdym razem, gdy przypominała sobie jego imię i za każdym razem, gdy przypominała sobie każdy cal jego twarzy.

100 pisane winem Where stories live. Discover now