Rozdział 9

18 5 0
                                    

Flota Lordaerou wylądowała w Zatoce Sztyletu. Henrietta wyskoczyła z łodzi i brodząc, ruszyła do brzegu, rozglądając się dookoła i chłonąc każdy szczegół. Woda nieustannie smagana bezlitosnym wiatrem, była niebieskoszara i zimna. Nagie klify znaczyły kępy strzępy sosen, które zapewniały naturalną ochronę niewielkiego, płaskiego terenu. Ze szczytu wysokich skał wodospad mknął ku ziemi, rozbryzgując mgłę kropel. okolica była przyjemniejsza, niż Henrietta się spodziewała. Z pewnością nie wyglądała na siedzibę lorda demonów. Wiatr, zawodzący jak zagubione dziecko, targał lodowatymi palcami włosy dziewczyny. Nieopodal stał Arthasem z kapitanem floty, który pocierał ręce, próbując się rozgrzać.

- Te ziemie zostały chyba całkiem zapomniane przez Światłość. Ledwie widać słońce! Ten wyjący wicher przeszywa człowieka do kości, a ty, panie, nawet się nie trzęsiesz - mówił.

Zaskoczona Henrietta zdała sobie sprawę, że kapitan ma rację. Czuła ziąb, czuła, jak chłód tnie jej ciało, ale nie drżała. Sądząc po minie, Arthas miał podobnie.

- Dobrze się czujesz, panie?

- Kapitanie, czy wszyscy ludzie dotarli na brzeg? - spytał Arthas, pomijając pytanie mężczyzny.

- Prawie. Tylko kilka okrętów...

- Bardzo dobrze - przerwał książę. - Naszym priorytetem jest założyć mocno obwarowany obóz. Nie wiemy, co czai się wśród cieni.

Teraz kapitan przestanie gadać i będzie miał coś do roboty. Henrietta i Arthas nie stali bezczynnie, pracowali równie ciężko, co ludzie pod ich rozkazami, by wznieść chociaż prowizoryczne schronienie. Gdy w ciemności rozpalali ogniska, Arthasowi brakowało Jainy. Tęsknił za nią, ale nauczy się nie tęsknić. Zawiodła go, a on nie zamierzał zatrzymywać w sercu kogoś takiego. Musiało być silne, a nie zbolałe. Przynajmniej miał Henriettę, która potrafiła dotrzymać danego słowa. Na nią mógł liczyć zawsze i wszędzie. Zamierzał odwdzięczyć się jej tym samym. Chciał, by miała w nim takie same oparcie, jak on miał w niej.

Noc minęła bez przygód. Arthas siedział w namiocie niemal do poranka, studiując niekompletne mapy Northrend, jakie udało mu się znaleźć. A kiedy wreszcie zasnął, sny miał zarówno pełne radości, jak i koszmarów.

Ranek wstał zimny i szary. Arthas podniósł się jeszcze zanim niebo się rozjaśniło, gotów przeczesać tą krainę w poszukiwaniu upiornego władcy. Książę miał pewność, że demon gdzieś tu jest. Pierwszego dnia jednak nic nie znaleźli, poza kilkoma grupkami nieumarłych. Z każdym dniem, im więcej terenu przeszukali, tym bardziej Arthas upadał na duchu. Za to, kiedy patrzył na swoją przyjaciółkę, była ona zdeterminowana, jej twarz była zacięta, gotowa do działania. Widać, że nie zamierzała się poddać. Książę starał się brać z niej przykład.

I tak rozpoczął się drugi tydzień poszukiwań. Przeszukując rozległą krainę, rycerze natknęli się na ciała nieumarłych, leżące w kawałkach. Zanim Arthas zdążył się nad tym głębiej zastanowić, jego ludzie zostali ostrzelani.

- Kryć się! - wrzasnął i rzucił się w poszukiwaniu kryjówki, łapiąc Henriettę i zasłaniając ją własnym ciałem.

Jednak atak ustał tak szybko, jak się pojawił.

- A niech to krwawe licho porwie! - huknął głos. - Żadni z was nieumarli! Jesteście żywi!

Arthas doskonale znał ten głos, choć nigdy nie podejrzewał, że będzie mu dane go usłyszeć tak daleko od domu. Tylko jedna osoba potrafiła tak przeklinać i na chwilę książę zapomniał po co tu przybyli, gdy zalało go ciepło wspomnień.

Lovecraft - World Of Warcraft ParodyWhere stories live. Discover now