|1| Prolog

452 55 29
                                    

Dlaczego życie musi być takie okrutne? Czemu los uwielbia bawić się ludzkim życiem jak szmacianą lalką? Dlaczego cierpienie komuś tam na górze sprawia taką rozkosz? 
Wszyscy nie doceniają tego co mają. Dopiero kiedy nagle to stracą  widzą, jak  bardzo było to dla nich ważne.
Stałam tam i nadal się nie otrząsnełam. Wciąż nie doszłam do siebie po tamtym dniu. Pomyśleć, że było to zaledwie tydzień temu. Na samo wspomnienie niechciane łzy, których i tak już wiele wylałam, zebrały się w kącikach moich oczu, a szczęka niebezpiecznie zaczęła drżeć.
Stałam przed wspólnym grobem moich rodziców, ubrana w czarną sukienkę i tego samego koloru płaszcz. Pani Chloe, moja sąsiadka i dawna przyjaciółka mamy, pomogła załatwiać mi wszystkie sprawy związane z pogrzebem. Nalegała, żebym w tym dniu miała na głowie czarną woalkę. Podobno taka jest tradycja.
A czy tradycją jest to, że nastoletnia córka chowa swoich rodziców?
Czy to sprawiedliwe?
Rozejrzałam się wokoło.
Cmentarz leżał na łące, tuż obok kościoła zbudowanego na klifie, skąd był idealny widok na morze. 
Cóż za ironia.
Morze zabrało mi rodziców, a teraz ich ciała spoczywają na klifie z pięknym widokiem na nie. Tak jakby morderca mieszkał obok cmentarza na którym leżą jego ofiary i każdego dnia widział się z nimi.
Przełknęłam gorzkie łzy i położyłam wiązankę białych róż na grobie.
- Żegnaj mamo i tato - wyszeptałam cicho z drżącym sercem. Na szczęście był przy mnie Sven, który otoczył mnie opiekuńczo ramionami i ucałował w skroń, starając się dodać mi otuchy.- Nigdy o was nie zapomnę. Kocham was.
Zostaliśmy jeszcze tam chwilę, aż w końcu postanowiłam stamtąd iść. Nie miałam już sił patrzeć na nowe miejsce pobytu moich rodziców. Chciałam choć na chwilę zapomnieć o tym, że ich już ze mną nie ma, a to miejsce mi w tym nie pomagało.

***

- Christia i Ulf Larsenowie, byli najżyczliwszymi i najbardziej porządnymi ludźmi, jakich kiedykolwiek poznałem- przemówił Pan Larwin, kiedy wszyscy zaproszeni goście pojawili się w domu na stypie.- Niestety nie było im dane dożyć późnej starości, ani oglądać swoich wnuków- teraz wszystkie pary oczu ukradkowo zerkały w moją stronę, posyłając cień otuchy dla mnie.
Powoli miałam już dość ich spojrzeń, pełnych żalu i smutku. Nie wiedzą, że przez takie działania mi nie pomagają, a tylko jeszcze bardziej pogrążają mnie w żałobie?
Mogłam jednak pozwolić Sven'owi zostać ze mną. Przynajmniej nie czułabym się taka samotna.
- Na zakończenie powiem tylko tyle: niech im ziemia lekką będzie, a Bóg przyjmie ich do swojego królestwa - zakończył swój toast Pan Larwin, a wszyscy pozostali wznieśli kieliszki z czerwonym winem.
- Niech im ziemia lekką będzie- powiedzieli wszyscy i upili mały łyk trunku. Ja tylko trzymałam kieliszek w rękach, starając się nie rozbić go w dłoni. Mało brakowało, a uciekła bym  do swojej sypialni żeby się wypłakać i wykrzyczeć. Musiałam mocno się hamować, by do tego nie doszło.
Wszyscy porozchodzili się po domu, pogrążeni w rozmowach. Przyjechała nawet moja daleka rodzina z Europy. Dziwnie było ich oglądać, szczególnie, że nigdy w Norwegii nas nie odwiedzili. Nie miałam z nimi szczególnie mocnych więzi. Prawdę mówiąc połowę z nich widziałam pierwszy raz na oczy, a drugą połowę widziałam tylko raz w życiu. Między innymi dlatego nie chciałam zamieszkać z żadnym z nich po śmierci rodziców.
- Moje kondolencje, Raven - usłyszałam obok siebie delikatny głos. Obróciłam się i zobaczyłam, z tego co dobrze kojarzyłam, kuzynkę mamy. Była wysoką i smukłą kobietą o brązowych włosach i niebieskich oczach. 
Nie chciałam na nią patrzeć. Za bardzo ją przypominała.
- Dziękuję - mruknęłam nieprzyjemnie, zatapiając usta w chłodnej wodzie kieliszka.
- Ile masz już w ogóle lat? Dziewiętnaście? - wydawało mi się, albo próbowała udać bardzo poinformowaną i zżytą z moją rodziną, co średnio jej wyszło.
- Siedemnaście - poprawiłam ją, ponownie upijając łyk cytrynowej wody, opierając się o kremową ścianę salonu, wpatrując się w radosne ogniki trzaskające w kominku. Wyglądały jak mali, płomienni tancerze i tancerki wirujący raz za razem, wzbijając się coraz wyżej i znikając z pola widzenia, robiąc tym samym miejsce kolejnym parom.
- Oh, ale wyglądasz na dziewiętnaście - wymamrotałam zawstydzona i szybko ulotniła się, zostawiając mnie samą.
Teraz według wielu ludzi byłam chamską sierotą, która uważa, że wszyscy powinni wkoło mnie skakać, ale się mylą. Wcale nie chcę być teraz czyimś oczkiem w głowie. 
Przed śmiercią rodziców byłam dość cichą i nieśmiałą osobą. Nie lubiłam przebywać w tłumie. Nawet obecność w dwudziestoosobowej klasie była dla mnie uciążliwa. Zawsze miałam swój własny świat i nie dopuszczałam do niego nikogo, prócz mojego chłopaka i przyjaciółki. 
Przez stratę rodziców podczas tego ciężkiego tygodnia jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Można powiedzieć, że stałam się największym odludkiem na ziemi.
Rozejrzałam się po pokoju. Wszyscy byli ubrani na czarno i rozmawiali z sobą. Wyglądało to jak zjazd rodzinny. Robiło mi się niedobrze na sam ich widok. Prawie wszyscy z nich nie utrzymywali ani z moimi rodzicami ani ze mną kontaktu, a teraz udają wielce przejętych i  troskliwych. 
A może tylko przesadzam? W końcu to stypa po moich rodzicach, więc mają prawo być tutaj tak samo jak ja. Naprawdę przez tą całą sytuacje robię się wkurzająca. Zawsze starałam się być  optymistką, więc może dla tych wszystkich ludzi tutaj moi rodzice naprawdę coś znaczyli.
Naprawdę chciałam tak myśleć.
- Raven? - obróciłam głowę w stronę Fridy, mojej najlepszej przyjaciółki. 
Swoje włosy barwy kwitnących słoneczników spięła wysoko na głowie, a ciemny makijaż wkoło piwnych oczu był idealnym kamuflażem na jej wory pod oczami po nocnych imprezach. Uśmiechnęła się w moją stronę krzywo i położyła dłoń na moim ramieniu, pocierając je pokrzepiająco.
- Hej Frida - mój głos przypominał raczej słaby szept, więc odchrząknęłam.
- Jak się trzymasz? - przez cały ten tydzień emanująca od niej troska musnęła moją skórą, dodając minimalnej otuchy mojej pogrążonej w żałobie duszy.
- Jako tako. Staram się nie rozpaść - przyznałam bez ogródek, a jej uśmiech przerodził się w grymas, a ciepła dłoń wplątała się w moją, ściskając moje palce.
- Hej - zmusiła mnie, bym popatrzyła na nią. Jej piwne oczy mieniły się od emocji- żalu, pocieszenia i obietnicy. Patrzyłam się w nie jak zaczarowana.- Pamiętaj, że jesteśmy tutaj z Tobą. Masz mnie i Sven'a. Nie jesteś w tym sama i dobrze wiesz, że możesz do mnie zawsze zadzwonić albo przyjść się wypłakać.
Nie mogąc wykrztusić ani słowa więcej przytuliłam się do przyjaciółki jak mała dziewczynka. Tak bardzo potrzebowałam usłyszeć od niej te słowa. Zwłaszcza teraz, kiedy zostałam niemal całkiem sama. Blondynka oddała uścisk, gładząc mnie delikatnie po plecach.
- Lepiej ci troszkę? - spytała czule, odsuwając się ode mnie delikatnie.
- Troszkę - przyznałam i spojrzałam na niedaleko stojący stolik, na którym stały zdjęcia portretowe moich rodziców. Na zdjęciach byli uśmiechnięci i szczęśliwi, nieprzeczuwający co ich czeka.
To jest chyba najsmutniejsze i najgorsze- jednego dnia jesteś szczęśliwy i beztroski, a już następnego dnia możesz nie żyć.
- Chcesz tam podejść? - spytała cicho Frida.
- Tak - kiedy chciała iść ze mną pod rękę, zatrzymałam ją.- Nie, chcę to zrobić sama.
Dziewczyna tylko pokiwała głową i posłała mi słaby uśmiech. Nie odwzajemniając go przedzierałam się przez mały tłum osób, aż w końcu dotarłam do stolika. 
Przed zdjęciami stał wazon pełen białych róż, ulubionych kwiatów mamy. Pamiętam jak opowiadała mi, że kiedy jeszcze przed moimi narodzinami przeprowadziła się tutaj do taty, pierwsze co zrobiła to zasadziła białe róże na grządce przed domem i na werandzie. W wolnych chwilach pielęgnowała je i traktowała niemal jak własne dzieci, nucąc przy tym ludowe piosenki. Na to wspomnienie delikatny uśmiech wpełzł na moje usta.
Chwyciłam w dłoń drobną świeczkę i przy pomocy przygotowanej zapalniczki podpaliłam ją, układając w wolnym miejscu na świeczniku, który umieszczony był w centralnym punkcie stolika.
Odetchnęłam głęboko i stałam tak chwilkę, wpatrując się w roześmiane twarze zmarłych rodziców. 
Teraz byłam całkiem sama. Wszyscy mogą mówić, że mam przecież chłopaka, najlepszą przyjaciółkę i rodzinę, ale tak naprawdę żadne z nich nie wie dokładnie, jak się czuje.
Już nic nigdy nie będzie takie, jak było.

The White Door  Where stories live. Discover now