Rozdział 22

410 59 25
                                    

Tae i Jungkook stali oparci o jedną z metalowych, wielkich skrzyni. Na horyzoncie morza rozciągała się daleka, ciemna pustka. Mewy przysiadały na skrzypiących hakach, pordzewiałych od słonego wiatru nadciągającego znad wody. Kilka statków cumowało niedaleko brzegu. Granica między taflą, a zanurzającymi się statkami zamarzła, tak samo jak oszronione żagle i maszty. Skuta lodem powierzchnia pod stopami chłopców, tworzyła ślizgawkę. A przed spadnięciem z klifu bronił tyko naciągnięty między niskimi słupkami łańcuch. W ciemnościach nawet nie odróżniały się zgnitym odcieniem. W powietrzu unosił się zapach ryb i odchodów mew.

- Przepraszam cię Kookie.

- Za co?

- Za to, że cię w to wciągnąłem.

- I tak bym za tobą poszedł. Przecież wiesz – szeptali.

- I to mnie właśnie przeraża. Kiedy wszystko się zacznie, zdaj się na Kaia i jego ludzi. Trzymaj się blisko mnie i podejmuj pochopnych decyzji.

- Kocham cię Tae.

- Wiem.

- I nic z tym nie zrobisz?

- Jesteś dla mnie jak brat. Nic dziwnego, że mnie kochasz, ja czuję to samo.

- Tak sobie to tłumacz. Wiedz, że nie mam do ciebie pretensji. I nawet jeśli już nigdy się nie spotkamy lub jeżeli zginiemy... to wszystko między nami jest dobrze.

- Przytuliłbym cię Kookie, ale to byłoby podejrzane.

Najmłodszy uśmiechnął się. Przyjrzał się swoim zielonym butom. Zawsze je lubił i chodził w nich przez wszystkie pory roku. Uważał je za oryginalne i ciekawe, nawet po wielu latach, gdy wytarte czubki odstraszały i czyniły z niego człowieka niechlujnego.

Coś zaszeleściło. Obaj zwrócili na to uwagę. Zza jednego z kontenerów wyszedł Straszy. Wbrew pozorom nie był taki stary. Tylko białe włosy dodawały mu lat. Z wyjątkiem tego prezentował się nadzwyczaj młodo i rześko. Chyba wizja przyszłych zarobków na specyfikach D.O tak napędzała jego wyobraźnię i poprawiała humor. Delikatnie się uśmiechał. Wniósł do atmosfery aurę bogactwa, nie pasował do tak obskurnego miejsca. Stukał obcasami czarnych, świecących czystością butów. Miał na sobie długi, głęboko szary płaszcz, sięgający kostek. Spod rozpiętych pod szyją klap płaszcza wystawał kawałek czarnej koszuli. Nie posiadał szalika, jedynie skórzane rękawiczki. Zauważyli równo przycięta bródka i bokobrody, szybkie spojrzenia i pełne werwy, acz wolne ruchy w ich stronę. W normalnych warunkach nie mieliby szans, ani sposobności by porozmawiać z takim człowiekiem. Dwójka młodych ludzi, ćpun i dziecko, naprzeciwko eleganckiego filantropa wyciągniętego z salonów najbogatszych koreańskich bankierów.

Tae się nie bał, jednak czuł obok nerwowe ruchy Kooka. Martwił się o niego. Wysunął się odrobinę naprzód, by zasłonić go swoim ciałem. Wiedział jednak, że snajperzy nie mieliby żadnych oporów, ani problemów, żeby zdjąć młodszego jednym strzałem.

- Jesteście.

- Tak jak obiecałem.

- Cieszę się, że dotrzymujesz słowa Taehyung.

- Cieszę się, że jesteś.

- Dowiedziałem się dzisiaj bardzo ciekawej rzeczy. Dosyć mocno mną wstrząsnęła – Starszy grał. Tae był pewien, że wie już o zasadzce.

- Co się stało?

- Yato. Nie żyje. Zabity we własnym domu.

- Słyszałem w wiadomościach, że zmarł na zawał.

Trzy zadania |Bts, Exo| Vmin, Namjin, SopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz