11

1K 93 41
                                    

Dojechaliśmy do Wisły około godziny czternastej. Byłam zachwycona położeniem tego miasta. Leżało jakby na jakiejś górce. Zadziwiało mnie to. Siedziałam z nosem przyklejonym do szyby, tak jak przy przybyciu do Zakopanego, a Ewa śmiała się ze mnie. 

- Nigdy nie byłaś w jakichkolwiek górach? – zapytała.

- Nigdy – wyszeptałam, dalej podziwiając piękno miasteczka.

- Cieszę się, że mogę dzielić z tobą ten moment – odpowiedziała, skupiając się na drodze. 

Po chwili zauważyłam hotel Gołębiewski. Dużo o nim słyszałam. Zazwyczaj to tutaj mieszkali skoczkowie, kiedy mieli skakać na Malince.

- Gdzie będziemy nocować? – odezwałam się.

- Tam, gdzie wszyscy.

Spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami, a ona znowu się zaśmiała.

- Robisz przekomiczne miny.

- W Gołębiewskim?! – krzyknęłam, nie zwracając uwagi na jej komentarz.

- Jasne. Nie wiedziałaś?

- Żartujesz.

- Nigdy w życiu nie byłam bardziej poważna.

- Będziemy w jednym hotelu ze skoczkami?!

- Lena, nie ekscytuj się tak, bo zaraz zejdziesz mi na zawał albo wylew – śmiała się. – Pierwszy raz taki jest. Z czasem się przyzwyczaisz, to stanie się dla ciebie normalne, aż nareszcie w ogóle nie będzie ciebie to ruszać.

- Będą następne razy? – ciągnęłam dalej. 

Ewie zszedł uśmiech z twarzy, zdjęła jedną rękę z kierownicy i potarła czoło, wzdychając. Zaraz potem jej usta z powrotem wygięły się w łuk.

- Chodzi mi o LGP, oczywiście – odpowiedziała. – Nie wiem, co będzie w przyszłości. Może jeszcze kiedyś pojedziesz na jakiś konkurs.

- Chciałabym – oznajmiłam, spoglądając na nią uważnie.

Czemu nagle się zasmuciła? A może zakłopotała? Albo zdenerwowała? Nie umiałam zbyt dobrze odczytywać emocji. Empatia nie jest moją najmocniejszą stroną. Rozmyślania zostawiłam na później, zauważywszy, że Ewa parkuje przed hotelem.

Wysiadłyśmy z samochodu. Przeciągnęłam się, czując na twarzy promienie słońca. Pogoda dopisywała. Ewa otworzyła bagażnik, aby wyjąć nasze walizki. Ruszyłam ku niej, żeby pomóc. Miałyśmy razem cztery, a wiedziałam, że są strasznie ciężkie. Złapałam z towarzyszką jeden bagaż. Za nic nie mogłyśmy go wyjąć, za to prawie umarłyśmy przy tym ze śmiechu. Usiadłam na bruku, a Ewa kucnęła i złapała się za głowę. Zaczynał boleć mnie brzuch od ciągłego chichotania. Nie mogłyśmy przestać.

W końcu usłyszałyśmy, jak ktoś biegnie. Zatrzymał się przy nas zdyszany. Spojrzałam w górę i przysłoniłam oczy dłonią, żeby przyjrzeć się dokładniej przybyszowi. 

- Pomóc paniom? – spytał po angielsku, a zaraz potem rozpoznał blondynkę. – Ewa! – I podał jej rękę, aby pomóc wrócić do pionu.

- Peter! – odpowiedziała Ewa, a chłopak wyciągnął dłoń również w moją stronę. Chwyciłam ją, a młody mężczyzna pociągnął mnie w górę. – Jak dobrze cię znów widzieć. Przydałaby nam się twoja pomoc, same na pewno nie damy rady – zaśmiała się.

Chłopak skierował na mnie swój wzrok, uśmiechając się od ucha do ucha. Odwzajemniłam uśmiech. Ja już chyba gdzieś go widziałam. Chwila, czy to nie...

new reality | a.wellingerWhere stories live. Discover now