Gryffindor

829 29 4
                                    


James Potter, syneczek mamusi i dumny syn dumnego ojca. Chłopiec o zaróżowionych policzkach z podekscytowania, ładną, niewinną twarzyczką i wwiercającym się w ucho śmiechem.  Ten chłopak nie znał strachu – wspinał się na najwyższe drzewa, zadzierał ze starszymi chłopakami i pozwalał czochrać się po głowie najładniejszym starszym dziewczynom. Miał pieniądze, dotrzymywał obietnic i dochowywał sekretów, więc wszyscy dzielili się z nim słodyczami i pozwalali pożyczać ulubione zabawki, które nie zawsze zwracał.

Do pociągu odprowadzała go cała rodzina – dziadkowie, rodzice, kuzyni. Za swój pierwszy list z Hogwartu dostał trzy galeony, ale wytargował się na dziesięć. W końcu Potterów było stać na takie ekscesy. Jego tata zrobił fortunę na wynalezieniu najtrwalszego żelu do włosów, co nie przeszkadzało mu ciągle pracować jako auror, głównie dla przyjemności. Razem z żoną starali się mimo ciągle napływającego czystego złota nie rozpieszczać zbytnio syna, co jednak zdecydowanie nie było ich mocną stroną. Oboje kochali i rozpuszczali swojego jedynego synka, o którego starali się przez tyle lat. Właściwie zaczęli już tracić nadzieję, kiedy zdarzył się cud – pojawił się James. James, ich skarb. James, ich cały świat. James, ich duma i zmartwienie jednocześnie, którego nie zamieniliby na nic innego.



Młody Potter szedł wąskim korytarzem pociągu Hogwart-Express szukając wolnego przedziału. Przechodząc obok jednego z nich usłyszał kawałek kłótni:

- Przepraszamy, ale nie możesz tutaj usiąść – powtarzała płaczliwie jakaś dziewczynka.

- Idź stąd, nie słyszysz?! Ile razy można ci mówić?!

James otworzył drzwi i wszedł do środka. Przedział był pełny, z wyjątkiem jednego miejsca, na którym leżała podręczna torba. Całą resztę miejsca zajmowali uczniowie, głównie z pierwszej klasy. Większość siedziała, tylko jeden chłopiec, z ciemnymi włosami i bardzo jasną cerą stał na samym środku, trzymając w ręku kufer prawie tak wielki jak on sam.

- Niby dlaczego? – zapytał James i zmarszczył brwi. – Przecież tu leży tylko torba.

- Ale jeszcze na kogoś czekamy – wyjaśniła niecierpliwie blond dziewczyna siedząca obok, prawdopodobnie właścicielka torby.

Ciemnowłosy chłopiec stojący na środku przedziału wydawał się śmiertelnie obrażony.

- Świetnie – syknął. – I tak nie chciałem z wami zostać. Jesteście bandą przygłupów. Żegnam – wysoko podniósł swój kościsty podbródek i niezdarnie omijając kufer wyszedł z przedziału, a dopiero później wyciągnął stamtąd swój dobytek.

- Koleś, wyluzuj – mruknął i wyszczerzył się przyjaźnie James. – Coś znajdziemy, chodź.

Ciemnowłosy chłopak odwrócił się i spojrzał przeciągle na Jamesa.

- Nie wiem, czy chcę z tobą iść. Ty to kto?

- Jestem James Potter. Gryffindor.

- Syriusz Black. Wyglądasz raczej na Hufflepuff...

- Nie jestem ziemniakiem – prychnął James. Ten zarozumiały bubek zaczął działać mu na nerwy.

Do rozmowy włączyła się ruda dziewczyna z całą twarzą pokrytą piegami, która przystanęła przed drzwiami przedziału. Najwyraźniej to na nią czekali.

- Hufflepuff to nie są żadne ziemniaki. Wszyscy są potrzebni. Puchoni są bardzo mili.

Dziewczynka otworzyła drzwi i wepchnęła swój kufer do środka.

CzekoladaWhere stories live. Discover now