Lily się rozkręca

213 14 3
                                    


                James obudził się koło dwunastej. Słońce wisiało już wysoko na niebie, a oni leżeli najspokojniej w świecie w swoich miękkich łóżkach z baldachimami i ciężkimi zasłonami. Potter jednak nie miał pojęcia, która godzina, albo, co gorsza, jaki jest dzień tygodnia, więc spokojnie ubrał się i umył, zanim spojrzał na zegarek. A była dwunasta trzydzieści. W poniedziałek. Przerwa obiadowa zaczęła się pięć minut temu.

- Chłopaki! Wstawać! – James zaczął drzeć się jak oszalały, ale w odpowiedzi jedynie Peter rzucił w niego poduszką.

- Chłopaki! Mówię serio, ruszcie te ciężkie dupy!

James dopiero teraz zauważył, że jeszcze jedna osoba poza nim była na nogach. I to zapewne od samego rana. Łóżko Mike'a było zasłane, zasłony odciągnięte. Dlaczego ich nie obudził? Głupek! Przecież gdyby role się odwróciły, James na pewno by o nim pamiętał... no dobra. Mike był dziwny. W swoim kufrze miał pełno amuletów przestawiających małych człowieczków w dziwnych strojach i mityczne stwory, które już dawno wyginęły. Ciągle gadał tylko o tym i znikał na całe godziny, które przeznaczał na spotkania klubu gargulkowego ze swoimi równie dziwnymi przyjaciółmi z Ravenclavu: Danem, Warrenem i Larsem. Poza tym ślinił się do Jane, a to obrzydliwe. James i Syriusz raczej się do niego nie odzywali, Peter wziął z nich przykład, a Remus nie odzywał się do nikogo.

Remus Lupin w ogóle był bardzo... cichy. Miał długie włosy i trochę owłosienia pod nosem. To samo w sobie było już dziwne jak na jedenastolatka, ale gość w dodatku nie rozmawiał z nikim. Na zadane pytania nie odpowiadał, chyba, że to nauczyciel pytał. Wtedy patrzył na niego wielkimi oczami męczennika i mamrotał pod nosem odpowiedź. Zwykle poprawną, chociaż raz zdarzyło mu się, że się pomylił. Położył się wtedy na ławce, zakrył głowę ramionami, a Marlene McKinnon przysięgała, że słyszała jak łkał. Ciągle tylko czytał na przemian fantasy, ciężkie science-fiction albo mangę. Syriusz zauważył, że zachowywał się trochę jak Severus Snape, to dziwadło ze Slytherinu, narzeczony Lily Evans; to znaczy raczej... żałośnie. Potter i Black powstrzymywali się od złośliwych komentarzy wobec Remusa tylko dlatego, że to Gryfon. Inaczej nie miałby szans.

Chłopcy nie zdążyli zebrać się na obiad, bo Syriusz strasznie się grzebał, a mieli zejść na dół wszyscy na raz, żeby ktoś nie oberwał bardziej. Ale nawet to nie pomogło.

- Ja chrzanię – jęknął James. – Chyba nie można było gorzej trafić.

- Stary, dzisiejszego dnia nic już bardziej nie zepsuje – mruknął zrezygnowany Peter.

- A-a – zaprzeczył James.

- Teraz mamy transmutację – skończył za niego Remus.

- O nie - wykrztusił Syriusz. Szli w ciszy. Gdy doszli do klasy, usiedli cicho w ostatnim rzędzie i obserwowali powoli zapełniającą się salę. W końcu zadzwonił dzwonek. Uczniowie ucichli, jednak co jakiś czas ktoś się odwracał w ich stronę i patrzył się współczująco bądź chichotał pod nosem. W całej klasie były tylko dwie osoby, które nie zwróciły na nich uwagi: Mike i Lily Evans. Ta druga zupełnie Jamesa nie dziwiła. Dziewczyna jak zwykle wpatrywała się w swoje blade dłonie splecione na czystym blacie pierwszej ławki i grzecznie czekała na przyjście profesor McGonagall. Za to Mike Whasman udawał, że powtarza lekcję, jednak zdradziła go kocia morda. James szturchnął Syriusza i zaczęli zwijać małe kuleczki z papieru, którymi pluli w tył głowy Mike'a.

- Widzę, że się świetnie bawicie, panowie – nagle chłopcy usłyszeli za sobą głos McGonagall. – Mam nadzieję, że dobrze też spaliście.

James, Syriusz i Remus skamienieli. Tylko Peter zdołał wyksztusić:

- Przepraszamy, pani profesor...

CzekoladaKde žijí příběhy. Začni objevovat