Over the Rainbow

41 3 7
                                    

Wszystko ucichło. Moje serce wcisnęło się głęboko w klateczkę piersiową, a mózg wreszcie przestał paplać swoją, zbudowaną z tkanki nerwowej - i niezwykle skutecznie działającej mi na nerwy,  jadaczką. Jedynie wiatrowi uderzyła chyba woda sodowa do braku głowy, bo powiewał nażelowanymi włosami tajemniczej łuczniczki, świszcząc przy tym.

- Zuzanna Kizior Władczyni Zwierząt da Mafia Wielkich Samotnych Lecz Niezależnych Kobiet i Nie/Pół-Kobiet  Panujących Nad Portami I Kochających Łabędzie... - przerwała wreszcie ciszę, za co cisza na pewno jej nie podziękuje, o ile jeszcze to przeżyje, dziedziczka Charona - Córka Szefowej Napo-... - urwała swoją kontynuację w 2/5 słowa gdyż zdenerwowana zielonooka pisnęła i tupnęła nogą, na co przystojni panowie w maskach Kageyamy, otoczyli Gang Motocyklowy Podniebne Gołębiasy Darii.

- Kogo obchodzą moi starzy!? -  warknęła zakładając ręce - Wszystko tylko „Twoi starzy to, twoi starzy tamto... Jakich masz super starych...", a przecież to dwójka psycholi lubująca się w... Łabędziach! - zarzuciła żelaznym warkoczem w tył, uderzając przy tym jednego ze swoich strażników, stojącego bliżej niej - Pokażę im ile potrafię, to skończą te gadki o moim... pf... „lenistwie"! - pstryknęła pałacami, a armia Kageyamy Tobio rzuciła się na Gang Motocyklowy Podniebnych  Gołębiasów. Daria natychmiastowo wyciągnęła z bagażnika swój miecz dwuręczny.

Przed mymi kryształowymi oczami rozpoczęła rozgrywać się zacięta walka między najgroźniejszymi ludźmi tego plugawego dziurzyska zwanego „miastem latających scyzoryków", podczas której, jak można było się spodziewać, na swych małych skrzydełkach latały scyzoryki. Me nogi doradziły mi bym wykonał taktyczny, etyczny, elegancki i szarmancki zwrot w tył i już nawet miałem przystać na ich propozycję, ale tuż przede mną, momentalnie, wyrosła buntownicza łuczniczka z iście krwawym i nieco niegustownym uśmiechem na twarzy.

- Idziesz ze mną, cieniasie. - warknęła celując we mnie swoim łukiem.

                                  *********

Kilka minut później siedziałem, związany całkiem przyjemną w dotyku liną o kolorze różu weneckiego, na wielkim, czarno-białym, pręgowanym wilku prowadzonym przez Kiziora.

Zatrzymaliśmy się przed jakąś starą piekarnią. Dziewczyna stanęła na równe nogi, podeszła do mnie i skopała mnie ze zwierzęcia z obrażoną miną. Moje ciało uderzyło o nagrzany asfalt, a z mych ust wydostał się dźwięk, którego sam nie potrafię opisać, jednak był on kumulacją uroczości, piękna i bólu, który doprowadzał do łez, a brzmiał mniej więcej tak - „Aghr!".
- Prosiłbym byś, wulgarna istoto drugorzędna, postępowała ze mną delikatniej!

Kizior przewróciła swoimi zielonymi, niczym trawa, którą zjada kot, by doprowadzić się do wymiotów i wypluć kłaki, oczyma, tak, że prawie wyleciały za orbitę, po czym sama zeskoczyła z wilka, tuż obok mojej główki. Kiwnęła na mnie żebym wstał, a ja prychnąłem na nią.
- Jeszcze czego! Porywasz mnie i co? Mam sam chodzić!? Zachowujesz się jeszcze jak jakiś podrabiany bad boy! A ja wiem, że podrabiany, bo jedynym prawdziwym bad boyem jest właściciel niebieskiego dresiku! Zresztą jak mam podnieść do góry moje zacne pośladeczki, skoro związałaś mnie tą przyjemną w dotyku liną o kolorze różu weneckiego?

Dziewczyna spojrzała na mnie złowrogo, wyciągnęła rękę ku górze i złapała pierwszy lepszy latający scyzoryk. Kucnęła obok mnie, wykonała jedno szybkie cięcie, a liny puściły, na co pisnąłem, bo materiał, z którego były wykonane bardzo przypadł mi do gustu. Potem, schowała nożyk do kieszeni, podniosła z powrotem na równe nogi, odwróciła przodem do piekarni i dumnie poczęła tuptać w jej kierunku, niczym kaczątko... oczywiście brzydkie kaczątko.

Roberto Warga Sromowa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz