*23*

467 27 0
                                    

                         Pov Domi:
Podbiegam do niej...ona się nie rusza.
Jest cała zakrwawiona. Jej głowa leży w dużej kałuży krwi. Z nosa leci jej krew. Twarz ma całą obitą. Co ja mam teraz robić? Wyjmuję z torby telefon. Moje ręce drżą. Nie mogę tego opanować. Wykręcam numer ratunkowy. Jaki to był numer...z tego strachu nie mogę się opanować. ''Dominika spokój!"
Krzyczę sama do siebie. Wykręcam numer. Mówię im o wypadku. Czekam na karetkę. Sprawca wypadku uciekł. Nawet się nie zatrzymał ominą ją i odjechał z piskiem opon. Po piętnastu minutach dopiero pogotowie przyjechało. Wyciągają nosze i idą w naszą stronę. Wnoszą ją na nosze i udają się w kierunku karetki.
Biegnę za nimi. I krzyczę:
-Gdzie ją zabieracie?
-Na Smolną.(nazwa wymyślona)
Muszę za nimi jechać. Idę do samochodu Mateusza i jadę. Po drodzę zadzwoniłam do Olki.

                         Pov Ola:
Schodzę na dół. Natychmiast biorę kurtkę. Idę do kuchni, mówię mamie szybko:
-Mar...Martyna.
-No co Martyna?-pyta zadowolona mama.
-Ona, mamo! Ona miała wypadek!-krzyczę.
-Wypadek?!-pyta z zaskoczeniem.
-Nie gadaj! Dawaj kluczyki musimy jechać do szpitala.-mówię zdenerwowana.
Mama dała kluczyki, zadzwoniła do taty i pojechałyśmy do szpitala. Po dwudziestu minutach ja i mama jesteśmy na miejscu. Wychodzimy z samochodu i biegniemy do szpitala.
Wbiegamy do środka. Udajemy się na recepcję. Na krześle obok siedzi zapłakana Dominika.
-Co z nią?-pytam.
-Ona...miała zatrzymanie akcji serca.-płaczę.
-Ale wyjdzie z tego, tak?-tym razem pytanie zadaję jej moja mama.
-Nie chcieli nic mi powiedzieć...ale szanse są małe.-Dominika płacze jeszcze bardziej.
-Jak małe? Co małe?!-odzywam się.
-Olka...ja nie wiem.-odpowiada Dominika.
-Jak to się stało?-pyta jej mama.
-No wracałyśmy sobie z zakupów. Musiałam się na chwilę zatrzymać. Martyna była dosyć zmęczona, ale nad wszystkim panowała. Szła do samochodu. Podniosłam głowę w jej stronę, a ten samochód na nią pędził. Przepraszam, powinnam ją ratować. Nie powinnam w ogóle z nią się dzisiaj spotkać. Ja naprawdę nie chciałam.-tłumaczy się zapłakana dziewczyna.
-Daj spokój.-mówi moja mama.
-Ja naprawdę nie chciałam.-szlocha Dominika.
-Daj już spokój!-mówię podniesionym tonem.
-Mateusz wie?-pyta mama.
-Nie chyba.-odpowiada Dominika.
-Nie dzwońmy do niego. Jest już późno. Zadzwonimy po koncercie. Na pewno już się zaczął.-mówię.
-Ale...jak to?-pyta mnie mama.
-Normalnie. Dajcie spokój.-mówię do nich.
Siedzimy już tutaj z godzinę. Operacja jeszcze trwa. Nie wiem co się dzieje. Nikt nic nie wie. Nagle z bloku operacyjnego wychodzi lekarz. Biegnę do niego.
-Co z nią?-pytam zdenerwowana.
-A Pani to kto?-zadaję pytanie lekarz.
-Siostra...-odpowiadam. Po chwili do mnie dołącza moja mama.
-Nie będę ukrywał, że jest dobrze. Jej stan jest poważny. Straciła dużo krwi. Ma złamaną nogę. Doszło do krwawienia wewnętrznego i zatrzymania akcji serca. Jest też mocno obita.-mówi nam lekarz.
Mama poszła z nim do gabinetu. Ja zostałam z Domi.
Obiwinia się, ale to przecież nie jej wina.
-Nie przejmuj się.-mówię do niej.
-Ale ja wiem, że macie do mnie żal.-tłumaczy ze łzami w oczach.
-Nikt tak nie myśli. To mogło się stać w każdej chwili.-tłumaczę jej.
-Ale...
-Spokój!-krzyczę.
-Przepraszam.-wyszeptuję.
-Nie masz za co. Może zawieźć Cię do domu?-pytam Dominiki. Widzę, że jest zmęczona.
-Nie, ja muszę tutaj zostać.-mówi.
-Na pewno?-zadaję kolejne pytanie.
-Tak, jestem jej to winna.-odpowiada. Po trzydziestu minutach mama wychodzi z gabinetu lekarza.
-I jak?-pytam.
-Nie jest dobrze...-mówi przejęta.
-Możemy do niej wejść?-to pytanie zadaję Dominika.
-Nie...nie.-moja mama zaczyna płakać.
-Co się dzieje?-pyta Dominika.
-Lekarz powiedział, że najbliższe godziny będą decydujące. Martyna może...ona może umrzeć!-krzyczy mama.
-O boże...-odpowiedziałam, czuję że moje oczy napełniają się łzami. Nie mogę teraz płakać muszę być silna...dla niej. Mija kolejne kilka godzin. Jest późno. Mama zasnęła na krześle. Dominika tak samo. Ja powinnam zadzwonić do Mateusza. Powinnam. Jest godzina czwarta. Na pewno śpi. Zaczekam do ósmej. Wtedy dam mu znać.

                      Pov Mateusz:
Właśnie wchodzę do domu. Dzwoniłem do Martyny z milion razy, a ona nie odebrała. Obraziła się? Przecież wczoraj rano była wesoła. Nie rozumiem tej dziewczyny. Przecież mówiła, że już nie będzie zazdrosna. Jeszcze rano spróbuję. Teraz idę spać. Padam.

                         Pov Ola:
Nie mogę spać. Idę po kawę. Tata chciał do nas przyjechać, ale mama kazała zostać mu w domu. Pózniej  na pewno przyjedzie. Co pięć minut dzwoni. Nie mam siły już z nim rozmawiać. Mijają dwie godziny. Ja nadal nie zasnęłam. Jest po szóstej. Zamkęłam na chwilę oczy. Ktoś łapie mnie za rękę. Otwieram moje zmęczone oczy. To Janek. Za nim stoi Filip. Przyjechał po Dominikę.
-Kochanie jak się czujesz?-pyta Janek.
-Tak sobie.-odpowiadam, po czym wtulam się w mojego chłopaka.
-Gdzie Mateusz?-pyta Filip.
-W Toruniu.-odpowiadam.
-Nie przyjechał?-pyta znowu.
-Nawet...nie dzwoniłam.-odpowiadam.
-Co?!-pyta.
-Zaraz to zrobię.-mówię zmęczona.
-Raczej teraz!-krzyczy chłopak.
Filip poszedł obudzić Dominikę.
-Kochanie, wstawaj jedziemy do domu.-budzi ją.
-Cooo?-mówi zaspana.
-No chodź. Zjesz odpoczniesz i przyjedziemy.-mówi do niej.
-Nie, ja nie mogę.-odpowiada.
-Nie gadaj! Jedziemy!-Filip zaczyna krzyczeć.
-Ale obiecaj, że za godzinę tutaj wrócimy.
-Obiecuję.-powiedział.
Dominika pojechała do domu z Filipem. Mama już wstała i kłóci się z tatem. On chcę by ona też pojechała odpocząć, ale ona nie chcę.
Ja wreszcie postanowiłam zadzwonić do Mateusza.
Pierwszy Sygnał...
Drugi Sygnał...
-Halo?-odzywa się zaspany Mateusz.
-No bo...tylko się nie denerwuj.-mówię.
-No teraz to...co jest?-pyta.
-Martyna, ona miała wypadek. Teraz jest lepiej, ale nadal nie ma z nią kontaktu.-tłumaczę mu.
-Kiedy to się stało?!-pyta krzycząc.
-Wczoraj wieczorem.-odpowiadam.
-Nie mogłaś zadzwonić?!-krzyczy Mateusz.
-Zrozum mnie nie chciałam byś po nocy jechał.-mówię próbując go uspokoić.
-No super.-odpowiada,po czym się rozłącza.

                    Pov Mateusz:
-Moja dziewczyna...ona miała wypadek.-mówię chłopakom.
-Że Martyna?-pytanie zadaję Wrotas.
-Tak.-mówi.
Idę do pokoju. Pakuję wszystkie rzeczy. Zbieram chłopaków. Jesteśmy już na dole. Wsiadamy do samochodu. Jedziemy do Warszawy. Mija kilka godzin. Dojeżdżamy do Warszawy. Podjeżdzamy pod szpital, w którym leży Martyna. Wychodzę z samochodu i udaję się do szpitala. Wchodzę, a koło recepcji siedzą jej rodzice. Dominika z Filipem i Olka z Jankiem...

To był błąd//ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now