Rozdział 8

487 44 3
                                    

POV: Czkawka

- Ugh... No dobra, pomożemy im - postanowiłem i dotknąłem Szczerba za uchem.

~ Jak mogłeś! ~ zaryczał zrywając się na łapy ~ Tak po prostu mnie uśpić jak jakiegoś pierwszego lepszego Straszliwca?!!! ~ rzucił się na mnie i przygwoździł do podłoża.

- Nie chciałbym ci przerywać tej jakże interesującej zemsty na mnie, ale... - nie zdążyłem dokończyć bo mi przeszkodził.

~ Właśnie to robisz ~ przerwał moją wypowiedź, a ja spiorunowałem go wzrokiem.

- Ale... - powtórzyłem ze spokojem - Właśnie jara się połowa lasu, więc może zechciałbyś odłożyć to na później i pomóc mi w gaszeniu ognia? - spytałem z ironią. Przerośnięty gad zaczął rozglądać się wokół czy przypadkiem nie żartuję, ale gdy spostrzegł hordy smoków ciągnących w naszą stronę oraz gryzący, niemalże czarny dym rozprzestrzeniający się z bardzo wielką szybkością, jego mina natychmiast zmieniła się na poważną, lecz zarazem odrażoną.

~ Mogłeś tak od razu! ~ naskoczył na mnie, a ja jęknąłem w duchu wiedząc, że zaraz rozpocznie swoją tyradę. Niewiele myśląc zatkałem mu pysk dłońmi.

- Wystarczy. Zrozumiałem. A tak poza tym to próbowałem ci to powiedzieć od początku, ale praktycznie nie dałeś mi dojść do słowa - stwierdziłem i już po chwili pikowaliśmy w dół. I byłoby naprawdę super, gdyby nie olbrzymie płomienie i banda półgłówków w samym środku tego wszystkiego.

~ Płomień, postaraj się utrzymać ogień jak najdalej od miejsca w którym stoją. Ja i Szczerb załatwimy resztę ~ powiedziałem, Tajfumerang kiwnął pyskiem i zniżył lot ~ Szczerb, leć po Straszliwce. Będą nam potrzebne do przeniesienia tych idiotów... ~ mruknąłem i zsunąłem się z siodła. Spadałem, lecz byłem przyzwyczajony do pędu powietrza i takich sytuacji, więc nie krzyczałem. Wylądowałem na grzbiecie jakiegoś Koszmara, skąd szybko przeskoczyłem na grzbiet innego smoka i tak parę razy, dopóki nie znalazłem się na Płomieniu, który machał swoimi olbrzymimi skrzydłami starając się cofnąć płomienie spoza wskazanego przeze mnie okręgu. Jak na razie dobrze mu się to udawało. Moji rówieśnicy znajdujący się na dole zemdleli. Jako jedyna jeszcze w miarę trzymała się Astrid. Udało jej się nawet nie upaść. W tym czasie Mordka dyrygował Straszliwcami, które udało mu się zgromadzieć. Spoza linii ognia wynieśli już wszystkie osoby poza wymienioną powyżej blondynką, która cały czas patrzyła się w moją stronę. Dotknąłem szyji Tajfumeranga, dając mu tym samym znak, aby wylądował, co natychmiast uczynił. Astrid cały czas się na mnie gapiła, tym razem w jej spojrzeniu widoczne było niedowierzanie oraz zdziwienie przemieszane ze strachem... Czekaj, wróć! Jak to strachem? Przecież to Nieposkromiona Wojowniczka Astrid Jestem Zawsze Najlepsza Hofferson. Ona nigdy się nie boji! Tak, tak... Tere fere, ja i tak wiem swoje. I zdania nie zmienię! Ale wracając do urwanego wątka. Poruszyłem się o parę kroków w jej stronę i wyciągnąłem doń rękę. Naturalnie odrzuciła ją i sama, chociaż przyznam, że niechętnie, wspięła się po rozciągniętym na ziemi skrzydle. Stanęła przede mną.

- Cz... - starała się coś powiedzieć - Czka-wka?

- A jeśli tak, to co? - uniosłem jedną brew.

- Ja... - zaczęła kaszleć - Dziękuję Czkawka... - po tych słowach, które były dla mnie, nie zaprzeczę, dużym szokiem, padła nieprzytomna prosto w moje ramiona. Wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej, uprzednio zakładając hełm, i wzbiłem się na latającym węgorzożercy w powietrze, kierując się w stronę jej chaty. Na szczęście wszyscy wikingowie byli po drugiej stronie wyspy, więc zagrożenie z ich strony sięgało praktycznie minimum. Spokojnie zaniosłem niebieskooką do jej pokoju i położyłem na łóżku. Nie mogąc się powstrzymać odgarnął spadające jej na twarz kosmyki za ucho i pogłaskał ją po policzku, na co ona wtuliła się w jego dłoń. Pochylił się nad nią i pocałował w czoło.

- Życzę ci szczęścia, As - szepnął z ustami przy jej skórze. Poczuł jak po jej ciele przebiega dreszcz. Z ciężkim sercem odsunął się od niej, wyciągając z torby kartkę i węgielek. Naskrobał coś szybko i odłożył karteczkę na jednej z szafeczek stojących zaraz obok łóżka, a następnie wyskoczył przez okno znajdujące się w pokoju. Nie musiał się obawiać upadku, gdyż pod domem znajdował się jeden z jego przyjaciół. A ujmując to dokładniej... Znajdował się tam postrach wszystkich ludzi, wielki i jak dotąd niepokonany pomiot burzy i samej samiusieńkiej śmierci. Ale w skrócie mówiac był tam gad znany ogółom pod, nadanym mu przez moją osobę, imieniem Szczerbuś. Gdy byliśmy już w chmurach, zwołałem wszystkie smoki pomagające w gaszeniu i przenoszeniu niwrozważnych wikingów i im podziękowałem. Znajomy Tajfumerang zjawił się jako ostatni zawiadamiając, że większość ognia została unicestwiona, a resztkami zajęli się mieszkańcy Berk. Dopytałem się go jeszcze czy na pewno żaden z nich nie zauważył smoków, a gdy dostałem pozytywną odpowiedź spokojny i z uśmiechem na ustach skierowałem się w kierunku Zatoczki.

•••••••••••
740 słów
••••••••••

Mam nadzieję, że nie jesteście źli, iż wstawiłam ten rozdział tak późno.

No, ale jak to mówią:

„Nadzieja matką głupich...“

  Branoc! Bry!

••••••••••

Smoczy jeździec - Smocza Dusza, Serce Wodza...Where stories live. Discover now