Rozdział 1

785 57 42
                                    

Najlepszego, Kookie~

Mam nadzieję, że zostaniecie tu na dłużej. ^^

Miłego czytania!

***

Poprawiłem fartuch lekarski i wziąłem głęboki oddech. Bałem się, to oczywiste. Tyle lat czekałem na ten moment, ale mimo wszystko się bałem.

Jako dziecko marzyłem o zostaniu psychologiem, a teraz, jako dorosły mężczyzna, stałem przed salą mojego pierwszego pacjenta. Mimo, że miałem dyplom i tytuł, bałem się jak cholera.

Wielokrotnie wyobrażałem sobie ten dzień — ciepły, wiosenny dzień pełen nadziei, uśmiechnięci ludzie na ulicach i ja, pewnie idący na spotkanie z pierwszym pacjentem... Ale jedyne, co się zgadzało, to pogoda na zewnątrz i wizyta u chorego. Tłumy, które widziałem przez nieduże szpitalne okienko, szły pospiesznie, każdy był zajęty sobą i z pewnością się nie uśmiechał. A moja odwaga dawno uleciała i prawdopodobnie kryła się w kuble na wodę w schowku na miotły i inne przedmioty, których używano do sprzątania korytarzy.

Przełknąłem ślinę i wytarłem przepocone dłonie o fartuch. Kartka z danymi pacjenta pomarszczyła się trochę i miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Byłem tu na zastępstwie, ale to nie zmieniało faktu, że musiałem się starać. Mogło się zdarzyć tak, że zostanę tu na dłużej, więc powinienem się wykazać. Mój przełożony na pewno wziąłby pod uwagę, jak sobie radzę, gdyby pani Byun nie wróciła ze zwolnienia lekarskiego (z niewiadomych powodów wydawało mi się to odrobinę śmieszne, że lekarz dostał zwolnienie lekarskie... ale kamica nerkowa nie była ani trochę zabawna).

Wyprostowałem się i podniosłem podbródek. No, raz kozie śmierć.

Już współczuję tej kozie.

Chrząknąłem jeszcze, zanim zapukałem w jasne drzwi. Usłyszałem ciche proszę i wszedłem do pomieszczenia z sercem bijącym tak głośno, że niemalże przypominało to dźwięk wibracji w telefonie.

Nieduży pokój był oświetlony przez promienie słońca wpadające przez cztery wysokie okna. Kremowa farba, która odchodziła od ścian miała kolor podobny do nowych, drewnianych szafek stojących naprzeciwko drzwi. Obok mebli, na niskiej ławie, stał płaski telewizor na nóżkach, które przypominały te antenki na głowach kosmitów z bajek oglądanych przeze mnie w dzieciństwie.

Gdzieś obok usłyszałem chrząknięcie. Natychmiast przestałem rozglądać się po tej części pomieszczenia i skierowałem wzrok na łóżko, które stało po mojej prawej. Lekko zdziwiony brunet, będący naszym pacjentem, wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami. Wyglądał na trochę młodszego ode mnie i odrobinę... nieśmiałego. Albo po prostu zaniepokojonego, bo jakiś gość wszedł do jego pokoju i zamiast z nim rozmawiać, ogląda meble.

— Dzień dobry — przywitałem się i spojrzałem na kartę, szukając imienia i nazwiska pacjenta. Przygryzłem nerwowo wargę, czując na sobie wzrok chorego. — Pan Jeon Jeongguk?

Chłopak (po sprawdzeniu informacji w karcie pacjenta okazało się, że był ode mnie dwa lata młodszy) przytaknął i z bólem wymalowanym na twarzy podniósł się do pozycji siedzącej. Nad łóżkiem był przymocowany wyciąg, na którym powinna znajdować się jego złamana noga, schowana aktualnie pod kołdrą.

Poprawiłem mu poduszkę, za co uzyskałem ciche podziękowanie. Przysunąłem bliżej stojące w rogu krzesło i usiadłem na nim, czytając szybko krótką notatkę o pacjencie, którą dostałem od mojego przełożonego kilka minut wcześniej. Serce waliło mi jak oszalałe, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. W końcu w tym zawodzie powinienem być opanowany, prawda? Właśnie, powinienem.

Antidepressant ⋄ vkook ✓Where stories live. Discover now