Rozdział 17

223 18 5
                                    

a/n; powoli zaczynam żałować, że wzięłam ze sobą tylko dwie książki... mogłam nie czytać jedej przed wyjazdem, wtedy wzięłabym całą trylogię...

co u Was?

***

Ostatnimi czasy nie dopisywało mi szczęście. Szczerze powiedziawszy, miałem wrażenie, że dawno nie miałem takiego pecha. Jak na złość, coś znowu zepsuło powoli poprawiającą się sytuację, miałem tego, krótko mówiąc, dość. Ale jednak wciąż byłem psychologiem szpitalnym i oprócz życia prywatnego i swoich problemów miałem również pracę, do której musiałem chodzić i powinienem być przygotowany na nagłe wypadki.

Co nie zmieniało faktu, że zgrzytałem zębami ze złości, gdy jechałem do szpitala.

Pan Yoon nie wytłumaczył mi nic przez telefon, zbył mnie tylko tekstem, że to poważna sprawa i muszę się pospieszyć. Mogłem jedynie posłusznie wsiąść do swojego samochodu i pojechać w stronę miejsca pracy.

W szpitalu ledwo zdążyłem wpaść do mojego gabinetu i już zacząłem szukać ordynatora, w międzyczasie zakładając fartuch lekarski. Znalezienie mężczyzny było nie lada wyzwaniem, gdyż tego dnia korytarze szpitala były wyjątkowo pełne ludzi, więc miałem spore trudności z dojściem do gabinetu lekarzy.

— Ordynatorze Yoon, już jestem! — powiedziałem szybko, podchodząc do niego i kłaniając się nisko. — Co się stało, dlaczego zostałem wezwany?

— Przywieziono do nas nastolatka, który zemdlał na ulicy — zaczął, przeglądając jednocześnie papiery, najprawdopodobniej te nowego pacjenta. — Nazywa się Park Changmin, nie chce dać się zbadać, odmawia jakiejkolwiek współpracy, ale na jego nadgarstkach zauważyliśmy wyraźne ślady po cięciu się i znaleźliśmy przy nim leki nasenne, wykryte również w krwi.

Przytaknąłem, analizując wszystko jeszcze raz.

— Więc przyszły samobójca? — szepnąłem, czując suchość w gardle.

— Najwidoczniej. Chcieliśmy powiadomić rodziców, ale jest już pełnoletni i nie chce podać nam danych kontaktowych.

Nie chciałem stać tam dłużej, więc szybko podziękowałem za ciężką pracę i wyszedłem, na zewnątrz biorąc głębokie wdechy, by się uspokoić. To był mój pierwszy pacjent, który mógł mieć myśli samobójcze, a ja, mimo upływu lat, dalej nie reagowałem na to dobrze. Znaczy... nikt nie powinien reagować dobrze na taką wiadomość. Ale ja miałem ochotę rozpłakać się, oczami wyobraźni widząc list pożegnalny od Seokmina i mając świadomość, że tamten chłopak też mógłby tak skończyć, ba, może tak skończyć, jeśli nie uda mi się mu pomóc.

A tego chyba bym nie wytrzymał. Serce by mi pękło, nigdy nawet nie chciałem wyobrażać sobie, co zrobię, jeśli zawiodę. Tak cholernie się bałem, że znów czegoś nie zauważę i ktoś znów odejdzie.

Zacisnąłem mocno powieki i wytarłem łzy, które zdążyły popłynąć po moich policzkach. Skoro miałem komuś pomóc, to powinienem być silny, czyż nie?

Park został już przeniesiony do oddzielnej sali, by mógł odpocząć w spokoju. Podejrzewano u niego wstrząśnienie mózgu, ponieważ uderzył bardzo mocno w coś podczas upadku.

Zapukałem do drzwi, przypominając sobie moją pierwszą wizytę, a moje myśli naturalnie pobiegły w stronę Jeongguka. Szybko jednak potrząsnąłem głową, wiedząc, że to nie był czas, by o nim myśleć.

Na łóżku leżał blady chłopak, przykryty kołdrą i z opatrunkiem na głowie. Tępo wpatrywał się w sufit, jakby mało obchodziło go to, że ktoś obcy wszedł do jego sali. Podszedłem bliżej i usiadłem na stołku. Gdy dalej nie zwracał na mnie uwagi, odchrząknąłem.

— Dzień dobry, nazywam się Kim Taehyung i jestem psychologiem szpitalnym — przedstawiłem się formalnie, zerkając to na pacjenta, to na jego kartę. — A pan to Park Changmin, prawda?

Przytaknął, jak od niechcenia i usiadł na łóżku. Obserwowałem go przez chwilę. Mój wzrok w pewnym momencie zszedł na jego zabandażowane nadgarstki i gdy chłopak to zauważył, szybko schował je pod kołdrę.

— Spokojnie, Changmin — powiedziałem, uśmiechając się do niego lekko. — Nie będę naciskał, ale chciałbym wiedzieć, dlaczego się tniesz i po co ci były te tabletki nasenne. — Widziałem, jak jego mięśnie się spinają. — Powiesz mi, proszę? Nie musisz się spieszyć.

Czułem, że czeka mnie dużo pracy, by zdobyć zaufanie tego dzieciaka.

***

Czasami dziwiło mnie, jak to się działo, że ludzie byli tak bardzo ślepi na krzywdę swoich najbliższych. Opowieść Changmina, który koniec końców zgodził się ze mną porozmawiać, sprawiła, że w moich oczach pojawiały się łzy i dalej nie wiedziałem, jak to się stało, że się nie popłakałem.

Ten dzieciak po prostu potrzebował odrobiny miłości, której brakowało mu po stracie ukochanej dziewczyny. Mogło to brzmieć głupio — ale dla kogoś tak zamkniętego w sobie, jak Park, tak wrażliwego i bojącego się dopuścić kogokolwiek do siebie, był to cios zbyt bolesny, by mógł poradzić sobie z tym sam. W końcu wpuszczenie kogoś do swojego serca wcale nie było takie proste, burzenie kolejnych murów, którymi się otoczył, wymagało pracy, zapału i dużej siły woli.

Mogłem jedynie wyobrażać sobie, jak okropnie się czuł, gdy ta dziewczyna z nim zerwała, a wszyscy wokół mówili, że to nic, że mu przejdzie, że przecież wszystko będzie dobrze.

Droga do domu wydawała mi się być dłuższa, niż zwykle. Co i raz wzdychałem zrezygnowany, bo wiedziałem, że Changmina czeka długa terapia. Nie, żebym był zły albo smutny z tego powodu — po prostu trochę bałem się, że w pewnym momencie odpuści, a wtedy wszystkie starania, które włożyłem, by przekonać go do podjęcia działań mających na celu poprawienie jego stanu, pójdą na marne. Chciałbym, żeby mu się poprawiło, żeby zobaczył choć część dobrych rzeczy, które mógł zaoferować mu świat, żeby zrozumiał, że ma jeszcze całe życie przed sobą i że na pewno w kimś się jeszcze zakocha. Życzyłem mu najlepszego, trzymając kciuki za udaną terapię.

Ale byłem też zmęczony i miałem ochotę po prostu położyć się na łóżko. I spać. Spać tak długo, dopóki nie rozboli mnie kręgosłup i przewracanie z boku na bok mi się nie znudzi.

Chciałbym też zasnąć w objęciach Jeongguka, ale wiedziałem, że tak się nie stanie.

Powoli wszedłem po schodach i otworzyłem drzwi, spodziewając się, że zastanę zapalone światło w holu i usłyszę dźwięk grającego w salonie telewizora, jednak przywitała mnie ciemność i cisza.

W pierwszej chwili jedynie zmarszczyłem brwi, myśląc, że to dziwne. Dopiero po paru sekundach dotarła do mnie pewna rzecz — gdzie jest Jeongguk?

Nie pamiętałem, ile zajęło mi przeszukanie całego mieszkania. Było nieduże, wręcz powiedziałbym, że małe, więc trwało to chwilę. Chwilę, podczas której moje serce biło coraz szybciej i wydawało mi się, że mogę je usłyszeć. Zacząłem panikować, próbowałem się do niego dodzwonić, ale bez skutku — nie odbierał, miał wyłączony telefon. Przeczesałem dłonią włosy i usiadłem na kanapie. Mój Boże, gdzie on był?

Wiedziałem, że nie powinienem na to pozwolić, tylko się uspokoić, ale czarne scenariusze, które podszeptywał mi mój umysł sprawiały, że robiło mi się słabo. Może znowu pokłócił się z matką? Może zabrała go stąd siłą albo ktoś go porwał? Cholera, dlaczego myślałem o takich rzeczach, przecież to niemożliwe... prawda?

Niemalże podskoczyłem, gdy usłyszałem dźwięk wpisywanego kodu.

Antidepressant ⋄ vkook ✓Where stories live. Discover now