Rozdział 5

355 43 20
                                    

Nam ma już urodziny, ale one-shot o Namjinach publikuję jutro, więc miło by było, gdyby ktoś wpadł~

***

Przeciągnąłem się na łóżku, ziewając. Wczoraj zasnąłem dużo szybciej, niż podejrzewałem. Wiele kosztowało mnie powleczenie się w stronę łazienki. Gdy tylko wyślizgnąłem się spod ciepłej kołdry, moje ciało uderzył przenikliwy chłód; zadrżałem.

Trochę ponad godzinę później siedziałem za biurkiem w moim tymczasowym gabinecie. Klepałem się po policzkach, żeby oprzytomnieć, bo niemalże usypiałem. Nie spałem dobrze. Przebudziłem się kilka razy, moi sąsiedzi mieli chyba jakąś imprezę. Niby mogłem poprosić ich, żeby ściszyli muzykę albo zadzwonić na policję, ale nie miałem do tego sił.

Ktoś zapukał. Momentalnie się rozbudziłem i wyprostowałem na krześle. Rzuciłem krótkie: „Proszę" i po chwili do pomieszczenia wszedł pan Choi. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, usłyszałem:

— Panie Kim, musi pan przyjść dzisiaj do pana Jeona wcześniej.

Zmarszczyłem brwi. Mężczyzna, widząc to, wytłumaczył szybko, o co chodzi. To zadziwiające, jak zdanie: „Nie chce nic zjeść, nie odpowiada na pytania, po prostu patrzy w ścianę tępym wzrokiem" potrafiło sprawić, że niemalże biegłem szpitalnym korytarzem w stronę odpowiedniej sali.

Chłopak był moim pierwszym pacjentem. Martwiłem się o niego. Czy to było dziwne?

Prawie wpadłem do pomieszczenia jak burza, ale zatrzymałem się centymetry przed drzwiami. Nie powinienem tak gwałtownie reagować, to by tylko zaszkodziło. Musiałem wejść tam spokojny, dlatego przez dłuższą chwilę stałem i próbowałem uspokoić oddech i bijące szybko serce.

Zapukałem. Nie dostałem żadnej odpowiedzi, ale i tak wszedłem do środka. Jeongguk siedział na łóżku i patrzył w stronę telewizora, który był wyłączony. Głowa chłopaka była pochylona lekko w prawo; miał pusty wzrok.

Usiadłem na krześle obok łóżka i spojrzałem na tacę pełną jedzenia, która stała na podstawce, znajdującej się teraz na kolanach pacjenta. Nic nie tknął. Dosłownie nic, nawet pałeczki leżały na swoim miejscu.

— Jeongguk? — zacząłem. Chłopak nie drgnął. — Jeongguk, dlaczego nie chcesz jeść?

Nie odpowiedział.

— Jeongguk... — Wyciągnąłem rękę w stronę bruneta i gdy dotknąłem jego ramienia...

— Nie dotykaj mnie! — wrzasnął, niemalże przewracając tacę. Spojrzał na mnie spod byka. — Nie będę nic jeść, nie muszę żyć!

Odsunąłem się trochę. Nie wiedziałem, co zrobić. Nie sądziłem, że chłopak tak zareaguje.

Skoro chcesz się tak bawić, to proszę bardzo, panie Jeon.

Przysunąłem krzesło bliżej i nachyliłem się nad pacjentem. Nasze twarze były wystarczająco blisko, żeby dzieciak się speszył i uspokoił. Nie sądziłem, że to zadziała, ale to w sumie dobrze, teraz mogłem przemówić mu do rozsądku.

— Musisz jeść — powiedziałem twardo. — Jeongguk, cokolwiek sprawiło, że nie chcesz żyć, nie jest tego warte, słyszysz?

Milczał. Westchnąłem.

— Jeongguk, proszę — szepnąłem. Tym razem na mnie spojrzał. Poczułem ucisk w sercu; płakał i patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym był jego ostatnią deską ratunku.

Bo może nią byłem?

— Zjedz, zostanę tu z tobą, dobrze?

Potrzebował kilku minut, żeby się uspokoić. Chował twarz w dłoniach i oddychał głęboko, widziałem, że się trząsł. Było mi go naprawdę szkoda, cholera.

Jadł bardzo powoli. Widać było, że nie miał najmniejszej ochoty na podane mu śniadanie, ale to naprawdę nie miało znaczenia. Musiał zjeść, żeby wyzdrowieć. I wydawało mi się, że dobrze wiedział, iż ja nie odpuszczę.

Spędziłem z nim kilka godzin. Niewiele rozmawialiśmy. Jeon nie był skory do opowiadania o swoim życiu. Nie naciskałem. Wiedziałem, że muszę poczekać.

— Chcesz pogadać? — zapytałem w pewnym momencie.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

Pogadać? — powtórzył. — Ale... jest pan...

— Oj tam zaraz pan — zaśmiałem się. — Między nami są tylko dwa lata różnicy, poza tym myślę, że będzie nam dużo wygodniej mówić sobie po imieniu.

Przytaknął powoli, nie odrywając ode mnie wzroku.

Posiedziałem z nim jeszcze pół godziny, bo przyszedł jego lekarz prowadzący. Jeongguk miał mieć jakieś badania, więc powiedziałem, że przyjdę później.

Wracając do swojego gabinetu, przechodziłem obok sali, na której leżała Minhee. Pomyślałem, że może mógłbym wejść, bo przecież nic by się nie stało, gdyby mała chwilę ze mną porozmawiała. Może udałoby mi się dostać wyjaśnienie, skąd te siniaki na jej ciele?

Wszedłem do pomieszczenia z uśmiechem. Mała leżała na łóżku i patrzyła w sufit. Jej ramiona kurczowo obejmowały misia.

— Hej — przywitałem się, siadając na krzesełku obok. — Jak się czujesz?

Zerknęła na mnie kątem oka i dopiero teraz zauważyłem, że jej policzki świecą się od łez.

— Minhee, co się stało?

Nie dostałem odpowiedzi przez dłuższą chwilę. Martwiłem się o nią, była zupełnie inną dziewczynką. Ta, która bawiła się ze mną wczoraj zniknęła, jakby w ogóle nie istniała.

Czekałem, aż się odezwie. Ona była jednak tak samo rozmowna jak Jeongguk, więc po raz kolejny siedziałem i milczałem, zastanawiając się, co zrobić, żeby poznać przyczynę jej smutku.

Co ich dzisiaj tak ugryzło? Naprawdę, miałem tylko dwóch pacjentów i mimo różnicy piętnastu lat zachowywali się prawie identycznie. I wtedy wpadłem na genialny pomysł.

Wstałem i wyszedłem bez słowa. Cholera, byłem geniuszem. Wyszukałem portfel w kieszeni i udałem się w stronę szpitalnego sklepiku. Kiedy byłem tam po raz pierwszy, zauważyłem, że pani Park, starsza kobieta o wielkim sercu, ustawiła kilka misiów na sprzedaż, żeby dzieciaki miały się czym bawić, gdyby nie miały swoich pluszaków.

Wpadłem tam jak burza i błyskawicznie znalazłem się przy ladzie z miśkiem w dłoni. Właścicielka sklepiku spojrzała na mnie jak na idiotę, ale miałem to gdzieś, tak szczerze. Miałem pomysł, jak przekonać Minhee do rozmowy i tylko to się teraz liczyło.

Gdy wróciłem, zastałem małą w takiej samej pozycji. Miałem nadzieję, że mój plan zadziała.

— Hej, mam dla ciebie misia, spójrz. — Podsunąłem jej zabawkę przed twarz. W jej oczach momentalnie zaświeciły się ogniki szczęścia. Zanim złapała pluszaka w swoje małe rączki, schowałem go za plecy. Spojrzała na mnie ze smutkiem. — Najchętniej po prostu bym ci go dał, ale wcześniej płakałaś i chcę wiedzieć, dlaczego. Powiesz mi?

Minhee spuściła wzrok i zaczęła bawić się łapką swojego misia. Chwilę potem odłożyła zabawkę i wytarła oczka, wzdychając cichutko. Była zmęczona płaczem, aż serce się krajało na ten widok.

Długo się zbierała do rozmowy. Momentami prawie się uspokajała, ale potem znowu wybuchała płaczem. Nie mogłem tego znieść, więc ją przytuliłem, żeby poczuła się bezpieczniej.

I żeby nie zobaczyła łez, które napływały mi do oczu.

Kiedy w końcu ochłonęła, wyszeptała coś, co niemalże złamało mi serce na pół:

— Tatuś mnie uderzył.

Antidepressant ⋄ vkook ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz