Rozdział 2

467 40 20
                                    

Jak po pierwszym dniu w szkole?

***

Stałbym pod tymi drzwiami przez dobre pół godziny, dopóki bym się nie ocknął, ale kątem oka zobaczyłem idącą na końcu korytarza panią, która popychała przed sobą wózek z detergentami do sprzątania. Nie mogłem tak po prostu nic nie robić, więc ruszyłem w stronę gabinetu lekarzy. Miałem nadzieję, że pan Choi będzie gdzieś w pobliżu. Choć, szczerze powiedziawszy, i tak musiałem tam pójść. Mój przełożony kazał mi to zrobić, a ja chciałem dopytać go o kilka rzeczy organizacyjnych.

Było mi gorąco, wciąż chyba nie dotarł do mnie fakt, że miałem za sobą pierwszą rozmowę z pacjentem. Jejciu, powinienem zacząć się przyzwyczajać. A teraz uspokoić, bo nie mogłem wejść do gabinetu, trzęsąc się. Musiałem chociaż sprawiać wrażenie opanowanego.

Po drodze prawie się zgubiłem, bo szpital jednak mały nie był, a ja skręciłem nie w ten korytarz, co trzeba. Przez to dotarłem na miejsce kilka minut później, niż zakładałem i byłem prawie pewien, że nie spotkam się z doktorem Choi.

Zapukałem w drzwi z tabliczką gabinet lekarzy, tak samo, jak pierwszego razu, gdy tutaj byłem. Nie przyzwyczaiłem się do roli psychologa szpitalnego, naprawdę. Niby to był mój pierwszy dzień, ale jednak...

Wszedłem do pomieszczenia, nie czekając na pozwolenie.

Nieduży, utrzymany w jasnych kolorach pokoik był miejscem, gdzie lekarze mogli usiąść i chwilę pomyśleć. Największą część przestrzeni zajmował długi, biały stół, zawalony teraz różnymi dokumentami, z których korzystali siedzący tu doktorzy. Nie było ich wielu; u szczytu siedział pan Lee, na oko pięćdziesięcioletni kardiolog. Pochylał się nad wynikami badań i co chwilę mrugał. Musiał być zmęczony, bo obiło mi się o uszy, że kogoś dziś operował. Nie mogłem zaprzeczyć, że podziwiałem go. Słyszałem, że rok temu miał pacjenta z bardzo chorym sercem i kiedy ono przestało bić, reanimował tego człowieka kilka minut dłużej, choć inny lekarz nalegał, by stwierdzić zgon. Gdyby nie doktor Lee, facet by nie żył, a teraz miał się podobno dobrze i utrzymywał kontakt z kardiologiem.

Poza tym, pan Lee był dla mnie miły. Rozumiał, że jestem nowy i potrzebuję czasu, żeby się przyzwyczaić. Nie robił wszystkiego, by uprzykrzyć mi życie, raz nawet zaproponował mi oprowadzenie po szpitalu, kiedy wciąż się gubiłem.

Zarówno po jego lewej, jak i prawej, siedzieli inni lekarze, których nawet nie kojarzyłem z twarzy. Mężczyzny, którego podejrzewałem o bycie panem Choi nie widziałem. Wiedziałem, że się z nim minę, cholera.

Podszedłem do doktora Lee. Nie chciałem mu przeszkadzać, ale prawda była taka, że tylko on znał mnie i ja znałem tylko jego.

— Przepraszam, proszę pana — zacząłem niepewnie. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok i zmarszczył brwi, chyba mnie nie poznał. — To ja, Kim Taehyung.

— Ach, tak, tak. — Przytaknął energicznie. — Przepraszam, zamyśliłem się. O co chodzi, chłopcze?

— Szukam doktora Choi i ordynatora Yoona. Wie pan, gdzie mogę ich znaleźć?

Mężczyzna przez chwilę się zastanawiał, po czym opisał mi szczegółowo drogę do miejsca, w którym lekarze powinni się znajdować. Podziękowałem i jak najszybciej wyszedłem z pomieszczenia, kurczowo trzymając w dłoni kartę Jeongguka.

Teraz pozostało mi jedynie wiara w to, że tym razem się nie zgubię.

Powtarzałem w myślach drogę i mogłem wyglądać trochę dziwnie... albo i nie. Zależy, czy ktoś uważał za nienormalne młodego, roztrzepanego psychologa.

Zawsze byłem postrzegany jako trochę dziwny dzieciak. Byłem chłopcem, który uwielbiał się bawić z młodszymi, zamiast grać w piłkę z rówieśnikami. Potem, w wieku nastoletnim, doszło jeszcze zainteresowanie psychologią. Wtedy to już w ogóle patrzyli na mnie jak na dziwaka, w szczególności, kiedy mówiłem kolegom, że przez ciągłe granie w gry nabawią się różnych chorób, tylko nie psychicznych, a fizycznych.

Może przesadzałem? Tak, pewnie tak.

Ale teraz powinienem był znaleźć ordynatora, bo facet chyba bawił się ze mną w chowanego.

***

Naprawdę, chyba powinienem kupić sobie kompas czy coś w tym stylu. Nie dość, że nie potrafiłem trafić do miejsca, w którym rzekomo pan Yoon się znajdował. Po kilkunastu minutach stwierdziłem, że doktor Lee dał mi dobre wskazówki, tylko ja znowu nie umiałem ich wykorzystać. Cóż, najwidoczniej taki już był mój los i nie mogłem nic na to poradzić.

O panu Choi wolałbym nie wspominać, bo wciąż nie byłem pewien, czy to aby na pewno ten starszy mężczyzna, który, gdyby tylko się wyprostował, byłby wyższy ode mnie. Nie miałem okazji się z nim minąć, a co dopiero spytać o stan Jeongguka.

Wróciłem do gabinetu lekarzy i czułem, że jeśli spotkam się z ordynatorem, a spotkam się na pewno, dostanę opieprz. Miałem nadzieję, że zrozumie moje zakręcenie. Naprawdę się starałem, ale wychodziło, jak zawsze; cóż, takie już życie.

Tym razem udało mi się spotkać mężczyznę. Stał przy ekspresie do kawy i czekał, aż będzie mógł wlać do kubka ciemną ciecz o zbawczej mocy. Miał krótko ścięte włosy, które wydawały mi się być bardziej siwe niż czarne i lekki zarost na policzkach o wydatnych kościach. Zauważyłem, że miał różowy długopis w kieszonce fartucha, przez co wizerunek surowego lekarza trochę mu nie wyszedł. Nie zmieniało to jednak faktu, że potrafił przerazić mnie swoim głębokim głosem. Bardzo głębokim głosem. Mój był przy jego niczym, naprawdę.

Poczekałem chwilę, aż upije łyk kawy i na mnie spojrzy. Gdy to zrobił, przywitałem się i... zanim cokolwiek powiedziałem, odezwał się ordynator:

— Doktorze Kim, prawie o tym zapomniałem — westchnął. — Za sekundę zaprowadzę pana do gabinetu, tylko dopiję kawę.

Przytaknąłem i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Kardiologa Lee już nie było, a pana Choi... Kurde, nie widziałem go. Hm, może miał teraz jakiegoś pacjenta, na przykład Jeongguka...?

Właśnie, Jeongguk. Ciekawiło mnie, co mu się stało i jak prędko wróci do zdrowia. Złamana noga to nie byle co, ale jednak lepsze to, niż paraliż od pasa w dół. W jakikolwiek sposób wypadek zniszczył jego życie, jeżdżąc na wózku inwalidzkim miałby dużo gorzej.

Gdy ordynator Yoon wypił kawę i zabrał ze sobą plik dokumentów, ruszyliśmy korytarzem w tylko znanym mężczyźnie celu. Przez większość czasu byłem cicho i po prostu szedłem za nim, ale lekarz sam zaczął rozmowę.

— Jak pierwsza wizyta, panie Kim? — zapytał, kiedy skręcaliśmy w lewo.

Podrapałem się po karku.

— Pacjent nie był skory do rozmowy, więc powiedziałem, że przyjdę jutro — wytłumaczyłem cicho; zależało mi na pochwale mężczyzny, a za propozycję wizyty następnego dnia mogłem zostać zganiony. — Nie chciałem naciskać...

— Rozumiem — przerwał mi w połowie zdania. — Skoro uważałeś, że to odpowiedni moment na zakończenie konwersacji, to pewnie tak było, w końcu to ty jesteś psychologiem. Nie stresuj się tak, Taehyung, nikt nie stoi nad tobą jak kat. — Od ścian odbił się śmiech czterdziestolatka, cichy i wbrew pozorom łagodny.

Poczułem, że moje policzki robią się czerwone. Pan Yoon był prywatnie dość wyluzowanym facetem, który od razu zauważył moją dziwaczną przypadłość. Mianowicie — stresowałem się dużo bardziej, niż powinienem. Przeczytałem kilkanaście książek o stresie, ale to i tak nie sprawiło, że nauczyłem się z nim walczyć. A powinienem był umieć to zrobić.

Skręciliśmy jeszcze raz w lewo i chwilę potem stanęliśmy przed drzwiami z tabliczką, na której było coś napisane, ale nie zdążyłem go przeczytać. Ordynator przekręcił klucz i nacisnął klamkę. Wszedłem do środka i usłyszałem za sobą:

— Oto twój gabinet, Kim.

Moje serce zaczęło szybciej bić.

Antidepressant ⋄ vkook ✓Where stories live. Discover now