12. Już po wszystkim...

1.1K 62 54
                                    


CHARLOTTE POV.

Do mieszkania wróciłam za pomocą własnych nóg, ciesząc się że na nogach wygodne trampki, oraz roweru z wypożyczalni. Znakomita większość ulic na Manhattanie jest nie przejezdna, nawet część tych oddalonych od centrum bitwy. Zwłoki obcych i ich statki można znaleźć wszędzie i co mnie przeraża również na mojej ulicy Riverside, mimo naprawdę sporej odległości od Park Avenue. Cały półwysep jest nimi wręcz zasiany jak pole ziarnami pszenicy. Bohaterowie i wojsko nie mogło ich przecież wszystkich utrzymać w jednym miejscu. Szacuje się, że było ich z tysiące... Dziesiątki tysięcy maszkar, siejących tylko zniszczenie i śmierć. Na szczęście im dalej od Park Avenue, tym lepiej.

Po jakieś godzinie drogi, po której przebyciu wszystko jeszcze bardziej mnie boli, docieram do mojej okolicy znajdującej się nad rzeką. Przy okazji odstawiam rower, na którym już prawie skończył mi się czas. Tutaj też można znaleźć rannych i poturbowany ludzi. Większość z nich wraca do domów, po tym niewiarygodnie ciężkim dniu, aby ocenić straty i odpocząć. Są tutaj także policjanci, strażacy i członkowie służb specjalnych, którzy zajmują się pomaganiem rannym, ale i chyba przede wszystkim zabezpieczeniu, oraz zabraniu wszystkiego co nie jest z tego świata. Mijam Agentów, który wynoszą ciała obcych w workach jak na ludzkie zwłoki. Większość z nich jest ubrana w specjalne, sterylne kombinezony na całe ciało i noszą maski, oraz gogle na twarzach. Kto wie jakie zarazki te potwory ze sobą przyniosły? Być może nawet wydzielają jakieś szkodliwe promieniowanie... Nie chcę wiedzieć. Na pewno będę się trzymać od nic z daleka. Przy okazji widzę parę statków obcych, unoszących się na rzece Hudson. Ich wyławianiem również zajmują się agenci.

Gdy dochodzę do swojego mieszkania stwierdzam z przerażeniem, że budynek w którym się znajduje jest jednym z tych bardziej uszkodzonych, a to wszystko przez statek kosmiczny który wleciał w jego trzecie piętro robiąc ogromną wyrwę w jego wschodniej ścianie. Z drugiej strony za to w kawiarnię znajdującej się na parterze wjechał samochód. Po prostu świetnie... Jestem... Naprawdę wielką szczęściarą.

Szybko podbiegam do jej właściciela, który na dodatek rozmawia z właścicielem budynku... Chociaż może bardziej to się kłóci. Pan Watson, czyli właściciel restauracji i Pan Triton, czyli właściciel budynku, stoją właśnie przed nim.

- Przepraszam! - wołam w ich stronę.

- Och Charlie... - zwracam się do mnie Pan Watson. - Witaj dziecko. Jak się czujesz? - pyta z autentyczną troską.

Pan Watson to już starszy, czarnoskóry mężczyzna już po sześćdziesiątce. Jego rodzina prowadzi tą restaurację od trzech pokoleń, za to dziadek Pana Triton'a był pierwszym właścicielem budynku w jakim się ona znajduje, razem z  dziesięcioma innymi mieszkaniami. W ten sposób ich rodziny znają się już od trzech pokoleń. Nie dogadują się jednak za dobrze. Pan Triton ma dość... wybuchowy charakter. Z resztą po jego wyrazie twarzy w tej chwili można to stwierdzić wcale go nie znając. Jest wręcz cała czerwona ze wściekłość

- Ze mną jest wszystko okay... A pańska żona? - pyta o przemiłą Panią Carla'e.

- Nic nam nie jest. Co prawda kot nam gdzieś uciekł przez to wszystko... No i... - zrezygnowany odwraca się w stronę budynku. Patrzy na czerwone Audi, które zdemolowało pół jego lokalu. - Jakąś Pani w panice wjechała do środka naszego lokalu. Jest teraz w szpitalu.

- O Boże... Co tu się stało? - pytam patrząc z przerażeniem na budynek, chociaż dobrze znam odpowiedź. Najwyraźniej mój mózg wciąż nie może uwierzyć, że wydarzenia z przed jakiś trzech godzin miały miejsce w rzeczywistości.

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz