4. On przeze mnie może umrzeć.

3K 101 5
                                    


– Ja wiem, że jestem przystojny, ale nie musisz tak długo na mnie patrzeć – powiedział brązowooki, posyłając mi rozbawione spojrzenie.

Szybko się wyprostowałam i wysunęłam z jego uścisku, a w miejscach, na których trzymał dłonie, poczułam nieprzyjemne zimno. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że staliśmy przed drzwiami doktora, więc chłopak pewnie od niego wychodził.

– Sory, zamyśliłam się – mruknęłam, zagryzając ze wstydu dolną wargę. Spojrzenie szatyna na chwilę tam spadło, ale od razu powrócił do kontaktu wzrokowego. 

– Chyba raczej zagapiłaś – zaśmiał się. – Następnym razem uważaj, bo znowu coś sobie złamiesz. – Głową wskazał na moją rękę w gipsie, a ja poczułam piekące ciepło na policzkach. Chyba bardziej zażenowana być nie mogłam.

– Jasne – odparłam cicho.

No kurde, Ashley, co się stało z twoimi ciętymi tekstami i pewnością siebie?

Szybko wyminęłam chłopaka i chwyciłam za klamkę od drzwi gabinetu lekarskiego, jednak on miał inne plany. Złapał mnie za łokieć i przyciągnął do siebie, tak że z powrotem miałam widok na jego tors okryty bawełnianym t-shirtem.

– Czekaj... Jak masz na imię? – zapytał z lekką chrypką w głosie, przez którą musiał cicho odchrząknąć. Jego piękne czekoladowe tęczówki przeszyły mnie na wylot.

– Ash-Ashley – zająknęłam się pod jego spojrzeniem.

Wypuścił mnie z uścisku i uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Szybko oderwałam od niego wzrok, po czym odwróciłam się i nacisnęłam klamkę. Otworzyłam drzwi na oścież, a następnie ostatni raz spojrzałam na chłopaka. Brązowooki patrzył na mnie, przeczesując swoje gęste włosy. Po chwili odwrócił się i nonszalanckim krokiem wyszedł z oddziału przez szklane drzwi.

Co to, do cholery, było?

Spojrzałam w stronę gabinetu lekarza i napotkałam przeszywający wzrok doktora. Uśmiechał się pod nosem, więc odwzajemniłam gest, zamykając za sobą drzwi.

– Dzień dobry, Ashley. Widzę, że poznałaś Dylana – stwierdził i podniósł jeden kącik swoich ust do góry.

A więc Dylan.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, posyłając mu promienny uśmiech. – No tak, przypadkiem na niego wpadłam – mruknęłam, przewracając oczami, a lekarz cicho się zaśmiał. – Mógłby mi pan powiedzieć, gdzie znajdę Christiana?

– Jasne, nawet mogę cię tam zaprowadzić – odparł. Wstał i przepuszczając mnie przodem, wyszedł z gabinetu. Ruszył w kierunku szklanych drzwi na końcu korytarza, którymi przed chwilą wychodził Dylan, więc udałam się za nim.

Wyszliśmy z oddziału, po czym wsiedliśmy do pierwszej wolnej windy. Po chwili już zjeżdżaliśmy jedno piętro w dół. Metalowe drzwi się rozsunęły, więc wysiedliśmy i przechodząc kilka metrów do przodu, stanęliśmy przed szklanymi drzwiami. Lekarz popchnął je, przepuszczając mnie pierwszą. Rozejrzałam się.

Staliśmy na długim i białym korytarzu. Tak jak na moim oddziale, wzdłuż prawej ściany poustawiano błękitne krzesełka. Pod koniec korytarza, na jednym z nich dostrzegłam jakąś osobę. Przeszłam kilka metrów w jej kierunku i z postury ciała rozpoznałam, że to chłopak. Łokcie oparte miał na kolanach, a długimi palcami przeczesywał blond włosy.

Kiedy rozpoznałam w chłopaku mojego przyjaciela, zaczęłam długimi i szybkimi krokami iść w jego stronę.

– Patrick – jęknęłam, czując łzy zbierające się pod moimi powiekami. Blondyn zdziwiony podniósł głowę i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Ashley – wyszeptał swoim zachrypniętym głosem. Od razu wstał i łapiąc kule, przeskoczył na jednej nodze dzielącą nas odległość. Stanął niecały metr przede mną. Spojrzałam w jego piwne oczy, które wyrażały ból, strach oraz poczucie winy. Staliśmy tak paręnaście sekund bez słowa, jednak po chwili nie wytrzymałam i wtuliłam się w jego klatką piersiową. Zaczęłam głośno płakać, a materiał jego koszulki lekko zagłuszał mój szloch. To tak bardzo bolało. Tylko Patrick tak naprawdę wiedział, jak bardzo byłam zżyta z Chrisem.

– Słońce, wszystko się ułoży – szepnął, głaskając mnie po głowie.

– Już nic nie będzie takie samo – załkałam. Ręka chłopaka nagle przestała mnie głaskać, a on sam trochę się odsunął. Przestałam płakać, lekko zdziwiona jego reakcją. Spojrzałam w górę. Mimo iż nie byłam niska, wręcz przeciwnie, miałam te swoje metr siedemdziesiąt, to blondyn przewyższał mnie o kilkanaście centymetrów. Sięgałam mu zaledwie do nosa, przez co, żeby na niego spojrzeć, musiałam podnieść głowę.

– Kurwa, to moja wina – powiedział, przecierając jedną dłonią twarz. – On przeze mnie może umrzeć. Gdybym wtedy uważał...

– To nie twoja wina – przerwałam mu stanowczo, pociągając nosem – tylko przez tego skurwiela, który wjechał nam w samochód. To co się wtedy wydarzyło, jest tylko i wyłącznie jego winą – warknęłam przez łzy, czując narastającą złość na sprawcę wypadku.

Blondyn pokiwał smętnie głową, po czym od niechcenia wskazał na krzesełko. Usiadłam na nim i rozejrzałam się po korytarzu. Kilka metrów ode mnie spostrzegłam doktora Coopera, który patrzył w moim kierunku. Czyli on był tutaj cały czas?

Oderwałam wzrok od lekarza, po czym spojrzałam w prawo. Patrick usiadł obok mnie i wlepił spojrzemie na białą ścianę przed sobą. Jego wzrok był nieobecny,  chyba nawet nie odczuwał, że na niego patrzyłam.

– Jak się czujesz? – zapytałam cicho, jednak po chwili miałam ochotę się zabić.

Ciekawe, jak może się czuć, kiedy jego brat jest w śpiączce?

– Oprócz tego, że mój brat w każdej chwili może umrzeć – jego głos się załamał, jednak od razu podniósł głowę i zaczął mówić normalnie – to jeszcze mam złamaną nogę i nie wezmę udziału w bardzo ważnym meczu. W dodatku jestem przecież na czwartym roku, który będzie pewnie w cholerę trudny, a ominie mnie co najmniej trzy tygodnie szkoły – mruknął, nie odrywając wzroku od ściany.

– Ha, mnie właśnie ominął pierwszy tydzień w nowej szkole i pewnie nikt nie wie o moim istnieniu. – Uśmiechnęłam się ironicznie. Dzisiaj była sobota, czyli pierwszy tydzień w mojej nowej szkole mnie ominął. – W której sali..? – Nie dałam rady dokończyć, jednak chłopak doskonale mnie zrozumiał. Wskazał głową drzwi parę metrów dalej, na których znajdowały się dwie czarne cyfry. Trzydzieści dwa. Chyba nie zapomnę tej liczby do końca życia. – Można wejść? – spytałam cicho. Patrick pokręcił przecząco głową.

– Jakieś piętnaście minut temu wszedł tam lekarz, żeby pogadać z moimi rodzicami. Trzeba poczekać.

– Okej – westchnęłam zawiedziona. Obróciłam głowę w lewo i napotkałam przeszywający wzrok lekarza. Nie zastanawiając się dłużej, wstałam i podeszłam do niego. Gdy stanęłam przed mężczyzną, on również wstał, kładąc swoją dużą dłoń na moim ramieniu.

– Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nie martw się, Ashley – westchnął, posyłając mi ciepły uśmiech.

– Pan będzie na mnie czekać? – zapytałam zmieszana. No bo w sumie dlaczego tu jeszcze był?

– Mam jeszcze pół godziny, więc pomyślałem, że mogę poczekać – odparł, wzruszając ramionami.

– Dziękuję – szepnęłam i cofnęłam się o dwa kroki do tyłu.

– Nie ma za co – powiedział i przeczesał dłonią swoje czekoladowe włosy. Przymrużyłam oczy z zaciekawienia. Robił to zupełnie tak jak...

Nagle drzwi z numerem trzydzieści dwa się otworzyły i wyszedł z nich tęgi mężczyzna w białym kitlu.

– Można wejść – mruknął znudzonym głosem, po czym przeszedł obok nas w stronę wyjścia z korytarza. Szybko podeszłam do drzwi, przełykając ślinę. Postawiłam jeden niepewny krok i podniosłam głowę do góry.

A w moich oczach stanęły łzy.

Oddział Miłości | ✔Where stories live. Discover now