Rozdział 7 - Nawiedzony las

559 37 4
                                    

Babcia pilnowała mnie, żebym już więcej nie próbowała sztuczek z kwiatami. Miałam nieodparte wrażenie, że to ma związek z tym, co odkryłam w bibliotece. Nadal byłam w posiadaniu jednego z pamiętników księżnej Diany, ale za nic w świecie nie potrafiłam go otworzyć. Mogłam też próbować młotkiem, ale nawet gdybym takowy posiadała, to podejrzewam, że na niewiele by się to zdało.

Siedzę właśnie na swoim łóżku, wpatrując się w ten nieszczęsny pamiętnik, kiedy drzwi do mojego pokoju się otwierają. W popłochu chowam pamiętnik pod kołdrę i widzę księcia Theodore'a.

- Mógłbyś nauczyć się pukać? - Pytam ze złością.

- Umiem pukać - puszcza mi sugestywnie oczko, a ja robię obrzydzoną minę.

- Nie mówi się takich rzeczy przy damach! - Obruszam się.

- Dobrze to ujęłaś. Przy damach.

- Nienawidzę cię - syczę przez zęby.

- To się świetnie składa. Miałbym problem, gdybyś mnie na przykład kochała - siada na łóżku.

Co za dupek. Babcia zdecydowanie skarciłaby mnie za to określenie, ale on naprawdę zachowuje się jak skończony idiota. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby zostać jego żoną?

- Możesz stąd wyjść? - Pytam.

- Jesteś moją narzeczoną. Mam prawo spędzać z tobą czas - uśmiecha się złośliwie.

- Twoja narzeczona nie życzy sobie twojego towarzystwa. Żądam, żebyś opuścił moją komnatę.

On jednak sobie nic z tego nie robi. Wstaje i zaczyna rozglądać się po pokoju. Ogląda książki na regale, niektóre z nich wyciąga i zaczyna przeglądać. Księżniczki muszą być cierpliwe, więc czekam aż łaskawie skończy, ale on chyba nawet o tym nie myśli. Zaczyna przyglądać się fotografiom nad moim biurkiem. Większość z nich powstała podczas licznych podróży z tatą.

- Dlaczego nie ma cię na żadnym ze zdjęć? - Pyta zaciekawiony książę.

- Ponieważ to ja stoję za obiektywem aparatu? - Odpowiadam, poddając się. Muszę przewrócić oczami, dłużej już nie wytrzymam.

- Może powinniśmy zrobić sobie zdjęcie? - Sięga po mój aparat, który stoi na półce.

- Nie ruszaj! - Protestuję od razu, wstając gwałtownie.

- Spokojnie, nie zjem ci go - odpowiada. - Po prostu też interesuję się fotografią. Widzisz, jednak coś nas łączy, Woodley.

Jeszcze nigdy nikt nie odezwał się do mnie w tak prostackim stylu. „Woodley". Książę Theodore zdecydowanie powinien zacząć chodzić na lekcje dobrych manier do mojej babci.

- Jedyna rzecz - warczę i wyrywam mu z rąk aparat.

- Przejdziemy się na spacer? - Proponuje nagle książę.

- Co?

- Proponuję ci spacer. Wiesz, żeby zachować pozory, musimy w ciągu tych trzech miesięcy pokazywać się razem. Chyba, że chcesz, żeby pomyśleli, że nie wychodzimy z łóżka.

- Jesteś okropny i nieprzyzwoity - stwierdzam.

- A może to ty udajesz świętoszkę?

- Nikogo nie udaję. Jestem normalna, ale tobie w głowie tylko sprośne żarty!

Książę Theodore tylko się śmieje, co jeszcze bardziej mnie drażni.

- Mówiłam ci już, że cię nienawidzę?

- Milion razy. A ja odpowiadałem ci tym samym. Też cię nienawidzę, święta Shailene Diann - wyciąga ku mnie rękę. Wzdycham z irytacją i podaję mu ramię, po czym wychodzimy z mojej sypialni.

Schodzimy do ogrodu, a ja natychmiast przypominam sobie o swoich sztuczkach. Nie ma mowy, żebym próbowała ich przy księciu. Uznałby mnie za wariatkę... opowiedziałby o tym wszystkim i pewnie wszyscy chcieliby mnie zamknąć w lochach, uznając za wiedźmę. Miałabym szczęście, gdyby udało mi się w ogóle przeżyć.

Tak, książę Theodore z radością pozbyłby się mnie w taki sposób.

Spacerujemy w milczeniu, a ja czuję jak jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie ku naturze. Mam ochotę położyć się na trawie i wdychać jej zapach. Mam ochotę śpiewać razem z ptakami.

Nim się obejrzę, wchodzimy do lasu. Przystaję.

- Coś się stało? - Pyta zdezorientowany książę.

- Nie chodzimy po tym lesie - opowiadam.

- Dlaczego?

Uzna mnie za wariatkę.

- Krążą legendy, że jest nawiedzony. W każdym razie tak mówi moja babcia.

- Daj spokój, na pewno wciskała ci kit jak byłaś małą dziewczynką, żebyś tu nie wchodziła. Przestań świrować.

Wchodzimy dalej. Tutaj już nie dociera słońce, więc jest nieco mrocznie. Wzdrygam się kiedy czuję chłodny powiew wiatru.

- Boisz się? - Pyta książę, którego wyraźnie bawi ta sytuacja. Puszcza mnie, a ja zauważam czarnego kruka, który siedzi na gałęzi drzewa i wpatruje się we mnie.

Wpatruje się we mnie. Ptak.

- Książę Theodore...? - Odwracam się, ale nigdzie go nie widzę.

Zaczyna mnie ogarniać panika. Wokół widzę tylko drzewa, które wyglądają tak samo. Jaką ścieżką tu przyszliśmy...?

Shailene... - Słyszę cichy głos.

- To nie jest śmieszne, Theodore! - Warczę.

Shailene Diann... dołącz do nas... - głos staje się coraz wyraźniejszy, choć nadal nie wiem skąd dobiega. Ale wydaje mi się znajomy.

- Nie rób sobie żartów! - Wołam.

Shailene Diann, jesteś naszą częścią... Zostań z nami...

Mimo, że głos wydaje mi się znajomy, jestem śmiertelnie przerażona. Zaczynam biec przed siebie, przedzierając się między drzewami. Gałęzie ranią moją skórę, ale nie przejmuję się tym, jedyne o czym myślę, to ucieczka.

Nagle potykam się o własne nogi i lecę jak długa. Uderzam głową o ziemię i robi mi się ciemno przed oczami.

CDN.

Princess from Northern Wonderia Where stories live. Discover now