Rozdział 16 - Zielony problem

495 38 0
                                    

Chyba już gorzej czuć się nie mogę. Mam wrażenie, że zaraz rozchoruję się ze stresu, tak bardzo się boję, że wyda się moja tajemnica. William sprawia wrażenie zrelaksowanego, jakby nic go nie obchodziło. Może on nie ma wiele do stracenia, ale ja tak. Myślę, że bawi go jego własna gra, nie spodziewałam się, że będzie czerpał przyjemność z czyjejś krzywdy.

Theodore często spogląda na brata i rzuca mi ukradkowe spojrzenia, jakby się czegoś spodziewał. Czy to możliwe, że już wie...?

Usadawiam się na leżaku, ale zamiast cieszyć się słońcem, skupiam się na tym, że z nerwów boli mnie brzuch i żołądek.

- Może pomogę ci posmarować się olejkiem? - Proponuje William. - Nie chcemy przecież, żeby twoja piękna, delikatna skóra uległa poparzeniu.

- Sam to zrobię - wtrąca się Theodore, rzucając bratu miażdżące spojrzenie. William tylko szczerzy zęby.

- Chciałem pomóc - wzrusza niewinnie ramionami i zakłada okulary przeciwsłoneczne.

Musimy wyjechać stąd jak najszybciej. Nie wytrzymam tego napięcia.

- Sama sobie poradzę - mówię, biorąc od księcia buteleczkę z olejkiem. Jego wzrok pada na moje ręce i marszczy brwi.

- Co...? - Nie kończę, sama na nie patrząc.

Udaje mi się nie krzyknąć, ale było blisko. Tam gdzie u każdego normalnego człowieka widać żyły, u mnie pojawiło się coś przypominające zielone pnącza, które wiją się pod skórą.

Zrywam się na równe nogi, oddychając szybko. Co mam robić? Jak to wytłumaczyć?

- Muszę iść, źle się czuję - udaje mi się tylko powiedzieć, po czym zaczynam biec w stronę pałacu. Słyszę, że coś do mnie krzyczą, ale nie zwracam na to uwagi, najważniejsze jest teraz dla mnie to, że muszę biec, uciec stamtąd jak najszybciej. Zauważam, że na moich nogach pojawiają się identyczne wzory, więc zakładam na siebie byle jak ubranie. Pod moimi gołymi stopami, z ziemi, zaczynają wyrastać dziwne rośliny. Nie wiem co się dzieje, więc z bezsilności zaczynam płakać. Zaczynam biec jeszcze szybciej, byleby tylko jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju.

- Księżniczko, co się stało...? - Dobiega do mnie głos jednej z pokojówek, ale szybko zatrzaskuję za sobą drzwi.

Po moich policzkach spływają łzy, kiedy ściągam z siebie ubranie i podchodzę do lustra, żeby zobaczyć co się dzieje z moim ciałem. Jest utkane zielonymi nitkami, a z daleka wygląda to tak, jakbym zaczęła zamieniać się w roślinę.

Jestem dziwadłem.

Jak mam się pokazywać ludziom, skoro tak wyglądam? Nikt nie będzie chciał takiej królowej. Prędzej spalą mnie na stosie, niż taką zaakceptują.

W moim pokoju jest telefon, więc wybieram numer do osoby, która musi mi pomóc.

- Chcę rozmawiać z babcią i to jak najszybciej - mówię do pokojówki, która odebrała telefon.

- Księżna w tej chwili...

- Nie obchodzi mnie co robi! Masz zanieść jej w tej chwili telefon, rozumiesz?! - Wybucham.

Jeszcze nigdy do nikogo się tak nie odezwałam, ale jestem w takim stanie, że jest mi wszystko jedno, niech myślą o mnie jak chcą.

Po dłuższej chwili w końcu odzywa się babcia.

- Shailene Diann, nie będę tolerować przeszkadzania mi, kiedy jestem zajęta!

- To twoja wina!

- Słucham?

- Jak myślisz, co teraz robię? - Pytam, zirytowana do granic możliwości. - Siedzę w pokoju, ukrywając się, bo robię się zielona!

- Co takiego? Opisz mi dokładnie jak to wygląda - no w końcu się przejęła.

- Nie wiem... to coś jak pnącza, jakby moje żyły zamieniły się w nie... Są dosłownie wszędzie! - Wzdrygam się, patrząc na swoją szyję.

- Po pierwsze, uspokój się. Myślę, że to jakiś stres mógł wywołać taką reakcję.

- Łatwo ci mówić! Książę Theodore zauważył, że coś jest nie tak! Jak mam mu to wyjaśnić?

- Nic mu nie wyjaśniaj, powiedz tylko, że jesteś chora. To nie był dobry pomysł z tym wyjazdem, powinnaś być na miejscu. Wróć jak najszybciej do domu. Ale przede wszystkim spróbuj się uspokoić, chyba za bardzo się denerwujesz.

- Łatwo ci powiedzieć! Jak mam się nie denerwować, kiedy William... - urywam gwałtownie.

- Kiedy William co? - Pyta babcia.

- Muszę już kończyć.

- Shailene Diann, ani mi się waż...! - Nie słyszę dalszej groźby babci, bo przerywam połączenie.

Znowu podchodzę do lustra i siadam przed nim po turecku. Próbuję się uspokoić, może babcia miała rację? Może to stało się przez ten cały stres? Idealna reakcja, nie ma co. Zamiana w roślinę.

Kiedy siedzę tak i się uspakajam, zielone pnącza powoli zaczynają znikać z mojej skóry. Zielone niteczki zbiegają się w jednym punkcie... wszystkie prowadziły do serca. I tam właśnie znikają.

Oddycham z ulgą, po czym podchodzę do szafy i wyciągam z niej świeże ubrania. Na wszelki wypadek zakładam zwiewną suknię do kostek, a na to cienką narzutkę. Nadal nie jestem pewna, czy moje ciało ponownie nie zareaguje w ten sposób.

Po godzinie słyszę pukanie do drzwi.

- Proszę - mówię, a do środka wchodzi książę Theodore, który patrzy na mnie niepewnie.

- Wszystko w porządku? - Pyta.

- Szczerze mówiąc, nie - odpowiadam zgodnie z planem. - Jestem chora i chciałabym wrócić do domu.

- Już teraz? Przecież dopiero przyjechaliśmy.

- Zdaję sobie z tego sprawę i przepraszam, ale naprawdę nie najlepiej się czuję. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyśmy wrócili jak najszybciej na północ.

- Dobrze, możemy wrócić jutro.

- A nie da się tego zrobić jeszcze dziś wieczorem? - Proponuję z nadzieją.

- Moi rodzice zaplanowali na dziś przyjęcie na naszą cześć, więc nie będziemy im robić przykrości i się na nim pojawimy, zgoda? - Pyta.

- Dobrze, w takim razie jutro - spuszczam głowę.

- Shailene, co się dzieje? - Książę podchodzi bliżej i patrzy na mnie badawczo. - Na plaży...

- Nie chcę o tym rozmawiać - przerywam mu.

- Ale...

- Do zobaczenia na przyjęciu - kończę naszą rozmowę, wypychając go bezceremonialnie z pokoju.

- Shailene! - Słyszę jeszcze jego pełen niedowierzania głos za drzwiami.

Nie mogę ci tego wytłumaczyć...

CDN.

Princess from Northern Wonderia Where stories live. Discover now