Część pierwsza

14 0 0
                                    


Skrzypiące łóżko.

Kolejny raz to samo... Monotonny, jednostajny płacz sprężyn... Dźwięk, do którego powinnam przywyknąć przez ostatnie tygodnie, który jednak mimo wszystko nadal nieznośnie drażni moje bębenki. Przy uchu czuję gorący oddech, śmierdzący alkoholem oraz świeżo zwymiotowanym obiadem. Boję się otworzyć oczu - nie ze strachu, co mogę zobaczyć. Widziałam już wiele rzeczy, które powinny mnie złamać i przerazić - tu chodzi o co innego. Boję się pokazać łzy, które próbują usilnie znaleźć sobie ujście. "Nie pokazuj łez, nie okazuj słabości, bądź silna" powtarzam do siebie znowu w myślach... Jednak kolejny raz wszystko to na nic. Spomiędzy powiek zaczynają wypływać mi słone krople - oznaka gniewu, bezsilności i rozpaczy. I kolejny raz sytuacja toczy się tak, jak dziesiątki albo i setki razy przedtem. Mężczyzna znajdujący się nade mną zauważa to i odzywa się:

- Ty szmato! Czego znów wyjesz?? Ja tu się staram, żeby ci było przyjemnie, a ty mi tak odpłacasz? Ty zdziro!

Nie chcę widzieć kolejny raz tego, co za chwilę się stanie, więc nadal zaciskam powieki jak najmocniej. Sekundę potem czuję uderzenie pięścią w twarz - najpierw jedno, potem drugie, trzecie... Dalej przestaję już liczyć, kolejny raz popadając w otępienie i poddając się torturze. Uciekam w zakamarki swojego umysłu, wgłąb siebie, licząc, że pomoże mi to przetrzymać kolejną taką sytuację. Jak przez zasłonę słyszę pomiędzy ciosami uniesiony głos mężczyzny:

- Tak mi odpłacasz... Za moją dobroć? Gdyby... Gdyby nie ja... To byś już dawno zdechła... Suko! Sobaka!

Po chwili słyszę jakąś zmianę wśród dźwięków, które docierają do moich uszu - do pomieszczenia ktoś wchodzi. Trzeszczą zawiasy, słychać trzaśnięcie drzwi o ścianę i moment później bicie ustaje. Moment szamotania się i ktoś odzywa się mocnym głosem:

- Popieprzyło cię do reszty znowu, Wasia? Jak cię zaraz zdzielę w ten twój durny łysy łeb...!

- No co? Szmata znów zaczęła mi tu wyć...

- Zamknij mordę, jak mówię!

Mój oprawca ucisza się na moment, podczas gdy drugi mężczyzna kontynuuje:

- Debilu, pozwól, że wyjaśnię ci to jeszcze raz, tym razem dużymi i głośnymi literami, żebyś zapamiętał. Już? Gotów? Wysil resztki tych swoich szarych komórek, matole i słuchaj!

Wasia, istotnie, ucisza się. Mój wybawca tymczasem mówi dalej:

- To, że to TY znalazłeś tą dziewczynę i przyprowadziłeś ją na kwadrat, nie znaczy, że należy ona tylko do CIEBIE, rozumiesz? Szefowi się to wybitnie NIE podoba - zwłaszcza cyrk, jaki odstawiasz tutaj każdego wieczoru. Dymać sobie możesz - ale przestań w końcu ją lać. Chłopaki nie mają zamiaru zakładać potem jej na głowę papierowej torby - a nie każdy ma taki popieprzony gust jak ty, świrze.

Otwieram w końcu oczy, by rozeznać się w sytuacji. Mój kat, nagi, stoi przy łóżku, sprawiając wrażenie niepewnego siebie - jednak ciężko stwierdzić mi to jednoznacznie, bo jest odwrócony do mnie tyłem. Z kolei bliżej drzwi stoi drugi mężczyzna, ubrany w ciemny płaszcz - rozpoznaję w nim prawą rękę szefa bandy. Mężczyzna dalej ruga winowajcę, ale już go nie słucham - dyskretnie rozglądam się po pomieszczeniu, karmiąc oczami swoją nędzną, małą nadzieję, że kiedyś uda mi się stąd uciec. Wiem już tyle, że znajduję się w jakimś pomieszczeniu w dawnym budynku magazynowym - może była to szatnia dla pracowników z pobliskiej Prypeci, może coś innego... Jest tu jedno okno, znajdujące się nad moją głową - z tego co zdążyłam już wcześniej zauważyć, jest dość duże, żeby się w razie potrzeby przez nie przecisnąć. Na krześle obok leżą ciuchu mojego kata - z błyskiem w załzawionym oku zauważam, że do pasa od spodni jest przytroczony solidnie wyglądający nóż. Znów zamykam oczy i w myślach uśmiecham się do siebie samej - to mogłoby się udać... Gdybym nie była zagłodzona, bita przez ostatnie tygodnie każdego dnia oraz - co najgorsze - przywiązana do łóżka za ręce. Przez moment pozwalam sobie na trwanie w złudnej nadziei, sama sobie dodaję otuchy. Utuliłam moje "ja", by zyskać nieco sił, pogłaskałam czule za uszkiem niemalże jak mojego psa w czasach, kiedy jeszcze nie było mnie w tym przeklętym miejscu. Powoli zatapiam się w świecie swoich planów, marzeń i życzeń, żeby zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnościach, jakie mnie spotkały kolejnego pięknego dnia...

Z rozmyślań wytrąca mnie dotyk drugiej osoby - nie taki szorstki i brutalny, jak mojego oprawcy. Otwieram oczy, żeby ze zdziwieniem zauważyć, jak prawa ręka szefa stoi przy łóżku i uwalnia mnie z pęt. Stojący za nim Wasia wcale nie wygląda na zadowolonego - zaczynam zastanawiać się, o co między nimi poszło... Mężczyzna w czarnym płaszczu odzywa się:

- Idziesz ze mną. Trzeba cię doprowadzić do porządku.

Zauważam, że w kiedy to mówi, spogląda gniewnie w stronę Wasi, który kurczy się w oczach i maleje. W tej chwili nic nie zostało w nim z wielkiego i brutalnego mężczyzny, prześladującego i gwałcącego mnie każdego wieczoru przez ostatnie tygodnie. Nie wydaje mi się wcale straszny czy przerażający, jak jeszcze kilka minut temu - raczej sprawia wrażenie politowania godnego kundla, który dostał burę od właściciela za złe zachowanie... Kiedy moich rąk już nie krępują więzy, mój wybawca odzywa się do mnie ponownie:

- Możesz wstać i iść? Szef chce cię dziś wieczorem, więc trochę cię ogarniemy.

Nawet nie łudziłam się, że zrobiłby coś takiego z dobroci serca - w końcu jestem tylko narzędziem. Nikt nigdy nie użala się nad młotkiem od którego odpadł obuch czy skrzypiącym zawiasem u drzwi. Prosta naprawa czy konserwacja, a jeśli nadal nie będzie działać - wyrzucamy i wymieniamy na nowe... Tak samo wygląda moja sytuacja. Jestem tylko narzędziem, które może i nie występuje w okolicy zbyt często, jednak nikt nie będzie się zastanawiać nad jego losem. Jeszcze miesiąc temu byłabym w stanie rozpłakać się na samą taką myśl, jednak dziś... Ostatnie dni zmieniły wiele w moim życiu. Chwiejnie podnoszę się z łóżka i wstaję do pionu. Powstrzymuję się przed spojrzeniem jeszcze raz na leżące na krześle spodnie Wasi z nożem przytroczonym do paska... Któryś z nich mógłby to zauważyć i odpowiednio zinterpretować. Próbuję postawić pierwszy krok od kilku dni. Chwieję się nieco na boki, ale jest lepiej, niż przewidywałam. W międzyczasie przypominam sobie imię mężczyzny w czarnym płaszczu - Iwan. Z tego co dało się usłyszeć, to sporo osób nazywa go Beton, jednak za jego plecami i to tylko wtedy, gdy jest daleko. Nie wiem, czy przezwisko ma odnosić się do jego charakteru, czy cech fizycznych - zresztą, to nieistotne. Iwan chwyta mnie pod ramię i kieruje się ze mną w stronę wyjścia. Po drodze rzuca gniewne spojrzenie Wasi i na odchodne rzuca "Jeszcze tu wrócę, gnojku!".

Po wyjściu z mojej "celi" Beton prowadzi mnie na drugą stronę magazynu, do pomieszczeń, które zdają się pełnić rolę łazienki. Widzę, że w międzyczasie wokoło kręci się wielu innych członków gangu i czuję na sobie ich spojrzenia. Ciężko powiedzieć, czy patrzą na mnie z wrogością, politowaniem czy może pożądaniem... A może wszystkiego po trochu? Po chwili mojego kuśtykania Iwan wprowadza mnie do łazienki i mówi:

- Jak się pewnie domyśliłaś, tu jest łazienka. Formalnie nie jest to wyposażenie, jakie mieliście w swoim bunkrze jajogłowych, ale powinno wystarczyć. W bojlerze nie licz na podgrzaną wodę, ale przynajmniej jest czysta i odkażona. Gdzieś tam walają się resztki mydła, chłopaki raczej nie są skorzy do używania go. Idź i się ogarnij. Nie ma drzwi, ale bez obaw, nikt ci tu nie wlezie. Jak skończysz, przyniosę ci jakieś ciuchy.

To mówiąc, wychodzi na zewnątrz i opiera się plecami o ścianę, zakładając ręce na piersi. Chwilę rozglądam się wokoło, ale wszystko wydaje się być w porządku - ot, po lewo stare, brudne i zniszczone boksy z toaletami, a na prawo prysznice. Udaję się w takim razie pod natrysk. Odruchowo chcę ściągnąć z siebie ubrania, jednak dociera do mnie dopiero, że jestem naga. Przez cały ten czas przestałam już zwracać na to w ogóle uwagę... Wchodzę pod prysznic i odkręcam kurek z wodą. Jest zimna, ale zanim dociera to do mojego mózgu, ciało już zdąża się przyzwyczaić. Jestem cała odrętwiała i obolała, z czego dopiero zaczynam zdawać sobie sprawę. Przez ostatnie tygodnie przestałam zauważać tak wiele rzeczy... Mój umysł zaczął bronić się przed okropnościami codziennego dnia, zamykając się powoli na coraz więcej bodźców i detali, które w normalnym życiu są tak istotne. Czuję, jak lodowata woda spływa po moim całym ciele, delikatnie drażniąc skórę i głowę jakby malutkimi igiełkami... Jakże całkowicie odmienne od dotyków jakich doznawałam w ostatnim czasie. Zamykam na chwilę oczy i pogrążam się w rozmyślaniach, próbując uspokoić skołatane myśli i bijące szaleńczo serce. Opieram się rękami o ścianę wyłożoną kafelkami, zabrudzonymi i zaniedbanymi jak całe to miejsce. Przypominam sobie wydarzenia, jakie miały miejsce kilka tygodni wcześniej...

Morfina dla umysłuWhere stories live. Discover now