Część druga

20 0 0
                                    

- Skoro tak stawiasz sprawę, to dobrze. Zrób jak uważasz. Tylko pamiętaj - to twoja dupa. Jak góra będzie ci się chciała dorwać do czterech liter, to nie kiwnę nawet palcem, żeby ci pomóc.

Leo poprawia okulary na nosie, odwraca się gniewnie i kieruje swoje kroki do laboratorium 2-B. Załamana kiwam głową na boki w niedowierzaniu. Jak on tak może? Jak on w ogóle śmie? Od kiedy dostał awans, zachowuje się tak coraz częściej - jakby pozjadał wszystkie rozumy! Nagle strasznie go interesuje dobro całego naszego zespołu, przyszłość badań, wyniki i tak dalej... Co on sobie myśli, że moje plany wcale nie mają tego samego na celu? Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że tego typu badania są niebezpieczne! Po to chcę wynająć ochronę, no nie?

Z roztargnieniem idę w stronę stołówki. Otwieram jedną z lodówek z zapasami i wyciągam szary kartonik z przymocowaną z boku słomką. Niech szlag trafi moje nawyki stresowe... Jeśli dobrze kalkuluję, to właśnie zabieram się do wypicia już trzeciego soku w ciągu tego dnia - przez najbliższy tydzień będę musiała obejść się smakiem i pić te paskudne o smaku jabłkowym, albo samą wodę... A Leo lubi pomarańczowe tak samo jak ja, więc pewnie nie będzie miał zamiaru odstąpić mi części swojego przydziału - zwłaszcza, że najwidoczniej się na mnie gniewa.

Siadam na krzesełku przy pobliskim stole, odczepiam słomkę i przebijam nią kartonik w oznaczonym miejscu. Z niemałą satysfakcją sączę sok pomarańczowy, próbując tym samym poskładać myśli razem. W sumie może Leo ma trochę racji... Dwa miesiące temu już straciliśmy młodszego laboranta podczas niefortunnych pomiarów. Z tego, co się dowiedziałam, z chłopaka nie było zbytnio co zbierać. Nie byliśmy nawet w stanie odesłać ciała do rodziny. Może Leo zwyczajnie się o mnie martwi? Ale jednak trzeba mieć tupet, żeby tak to ubrać w słowa! Impertynencja wyższego poziomu!

Kiwam na boki głową ze zrezygnowaniem, po czym zgniatam pusty już kartonik i wstaję. Pójdę jednak z nim pogadać, tym razem na spokojnie - koniec końców może było trochę racji w tym, co mówił? Niech mu będzie, tym razem zrobimy tak, jak on chce. Kieruję się w stronę głównego korytarza, po drodze wyrzucając pudełko do kosza na śmieci. Zanim jednak dochodzę do laboratorium 2-B, słyszę brzęczyk przy drzwiach od bunkra. Krzyczę do Leo:

- Czekamy na kogoś?

Z pomieszczenia, w którym siedzi, słyszę jego głos:

- Możliwe, że to grupa stalkerów, których wysłałem parę dni temu na zwiad do okolic fabryki. Sprawdź na kamerze i najwyżej ich wpuść, przyjdę za chwilę.

Przytakuję głową, mimo że nie jest on w stanie tego zobaczyć i idę do pomieszczenia kontrolnego. Spoglądam na monitor i klnę pod nosem - znów zakłócenia, czyżby szła emisja? Na ekranie kasza jak w telewizji za Chruszczowa... No nic, z tego co "widać", to chyba rzeczywiście jakaś grupka łowców. Zakładam słuchawki i odzywam się do mikrofonu:

- Tu starszy asystent Roza, mamy problem z kamerą przy drzwiach. Możecie podać cel wizyty?

Kontury na ekranie monitora poruszają się, w końcu jeden z większych zbliża się do interkomu i słyszę niski głos:

- Tu Kapral Siem... Siemowit. Eskortowaliśmy młodszego tego, no, asystenta... Jak ci na imię było mały?

- Łysy... To znaczy, młodszy asystent Łysewicz Wasia!

Brzmi to średnio przekonująco, ale jestem w stanie zgonić to na fakt, że najpewniej nadchodzi emisja. Poza tym w międzyczasie rzucam szybko okiem na grafik wizyt i zauważam, że istotnie, dziś miał się pojawić nowy asystent. Niby wieczorem, ale kto by wierzył w te planogramy pisane przez górę... W Zonie niewiele z tego się sprawdza. Odzywam się do mikrofonu:

- Widzę, że udało się wam wpaść z wizytą szybciej, co? Wchodźcie, bo prawdopodobnie idzie zwarcie. Odblokowuję zamek.

Naciskam duży, czerwony - wręcz staroświecki - przycisk na panelu przed sobą i ściągam słuchawki, odkładając je na bok. Wstaję z fotela i wychodzę z pomieszczenia kontrolnego akurat w czas, żeby natknąć się na nowo przybyłych. Uśmiecham się, widząc żołnierskie mundury i pomiędzy nimi jedną osobę w kombinezonie środowiskowym Kijewskiego Instytutu Naukowego, jednak mina rzednie mi bardzo szybko. Czuję, jak uginają się pode mną nogi, kiedy dociera do mnie co właśnie zrobiłam... "Asystent" ściąga hełm i uśmiecha się szeroko, prezentując rząd pożółkłych, zniszczonych zębów. Odzywa się:

- A ty, kochaniutka, będziesz moja!

Zanim zdążę zareagować, jeden z "żołnierzy" doskakuje do mnie i chwyta mnie za ramię w stalowym uścisku. Odruchowo sięgam do uda, na którym podczas wypadów noszę kaburę z cezetką, jednak na próżno - broń leży zabezpieczona w zbrojowni. Jeden z przebranych bandytów zauważa to i odzywa się:

- O, widziałeś? Charakterna! Już po broń by sięgała! Ale ciekawe, czy byłaby w stanie cokolwiek z nią zrobić!

Reszta grupy jednogłośnie rechocze, jak gdyby to był jakiś dobry żart. Do głowy uderza mnie momentalnie myśli, żeby krzyknąć i chociaż ostrzec Leo, jednak zanim moje ciało nadąża za mózgiem, słyszę wystrzał z broni i widzę, jak jeden z przebierańców pada na ziemię z pokaźnych rozmiarów dziurą w klatce piersiowej. W korytarzu, przy wejściu do 2-B stoi Leo z dubeltówką w rękach. Mimo tego, że teraz - stojąc tam pewnie i patrząc przez szczerbinkę na napastników - wygląda jak heros z dawnych legend, to szybka kalkulacja zawsze prowadzi do tego samego wyniku - jeden pocisk w lufie i czterech przeciwników przedkłada się tak czy siak na porażkę. Tak też się to kończy - Leo strzela kolejny raz, trafiając kolejnego z napastników w ramię, jednak zanim zdąża schować się do pomieszczenia, obrywa kilkoma kulami i upada ciężko na ziemię. Próbuję krzyczeć, jednak nie mam nawet na to siły - pełna niedowierzania wpatruję się w ciało profesora Leonida, z którego przez kilka ran postrzałowych wycieka życie... Nie mogę nic zrobić - jeden z bandytów nadal trzyma mnie mocno - zresztą, co mogłabym w ogóle zrobić przeciwko trzem silnym, wściekłym mężczyznom? Osuwam się na kolana i zaczynam szlochać jak dziecko. Nie dociera już do mnie nic z tego wszystkiego, co dzieje się wokoło - próbuję zamknąć się w swoim małym świecie, uciec od tego wszystkiego, może obudzić się z koszmaru... Jednak na ziemię szybko sprowadza mnie uderzenie wierzchem dłoni w twarz i głos:

- No, toś panienka nabroiła! Za coś takiego będzie kara, nu!

Patrzę z przerażeniem na mówiącego bandytę, bo dopiero dociera do mnie fakt, czym to się skończy. Zamykam oczy, zaciskam usta i próbuję myśleć o czymkolwiek innym - byle nie o tym, co za chwilę się stanie... Na próżno.

Morfina dla umysłuWhere stories live. Discover now