Epilog

30 0 0
                                    

- Status profesora Leonida - zabity w akcji. Najpewniej próbował stawiać opór i zginął podczas strzelaniny, jaka się wywiązała. Tak, potwierdzam, zabezpieczyliśmy wyniki badań. Oczywiście. Bez odbioru.

- I jak?

- Góra jak zwykle obsrana po same uszy ze strachu o badania - ludźmi nigdy się nie przejmuje.

- O, doprawdy, no nie chrzań, a to ci nowość!

- Zamknij mordę, laczku. Myślisz, że przez ostatnie lata nie zdążyłem tego zauważyć? Ale i tak mnie to wkurza.

- Wiesz... I tak przeginamy pałę, że poszliśmy szukać tej małej - góra wyraźnie powiedziała...

- Obaj zawrzeć japy. Ostatnie pomieszczenie, wchodzimy.

Słyszę, jak rozmowy momentalnie ucichają, po czym drzwi ze starej, spleśniałej dykty rozpadają się pod solidnym kopniakiem i do pomieszczenia wbiega czterech żołnierzy. A może to najemnicy? Wyglądają jakoś tak... Zagranicznie? Uśmiecham się pod nosem do samej siebie - krew powoli zaczyna zalewać mi prawy oczodół, przez co nie jestem w stanie już wyraźnie widzieć. Próbuję zamrugać, jednak to tylko pogarsza sprawę. Mężczyźni zauważają mnie i jeden z nich kieruje się w moją stronę.

- Czysto, jedna ocalała, jedno ciało. Rudy, przeszukaj dokładnie pomieszczenie i sprawdź trupa. Lena, zabezpieczaj wejście - nie mam zamiaru oberwać w plecy od jakiegoś marudera, który przesiedział strzelaninę, waląc konia w kiblu. B, apteczka i ze mną.

Poprawiam się w myślach - trzech mężczyzn i jedna kobieta. Nie ma to żadnego znaczenia, wiem... Ale przynajmniej mam jakiś komfort psychiczny, układając w głowie wszystkie informacje tak, jak należy. Nigdy nie lubiłam chaosu... Wszystko musiałam mieć uporządkowane. Nawet kiedy byłam małym podlotkiem, układałam wszystkie ubrania w kostkę czy zabawki równiutko na półkach - ba, nawet bieliznę składałam i odpowiednio wkładałam do szuflad. Jak to się stało, że skończyłam w takim dzikim miejscu, jak to...? Ucieleśnienie chaosu, Zona... Wytrącam się z rozmyślań, kiedy na linii wzroku staje mi jeden z najemników. Słyszę, jak mówi do drugiego:

- Zwierzęta, mówię ci... Ścierwo, skur... Nie no, szkoda słów. Gaza, bandaże, spirytus i proszek antyseptyczny, B.

- Mort, nie mamy już proszku...

- Mordekai, nie Mort, do cholery! I jak to nie ma proszku...?

- Lena oberwała, nie pamiętasz? Zużyliśmy praktycznie cały zapas.

Zaczyna mnie nużyć podsłuchiwana rozmowa... Jestem zmęczona, tak bardzo zmęczona - postanawiam zamknąć oczy choć na chwilę, żeby nieco odpocząć, nabrać sił... Kiedy otwieram je ponownie, nie wiem ile minęło czasu - podejrzewam, że zaledwie kilka minut. Mężczyzna zwany Mordekaiem patrzy na mnie smutno, trzymając obie ręce przyciśnięte do jednej z moich ran na klatce piersiowej. Lekko przesuwam głowę tylko po to, żeby zobaczyć, jak umieszczona tam gaza jest cała czerwona od krwi. W sumie dopiero czuję, że jest mi zimno, tak bardzo zimno... Dowódca odzywa się cichym głosem:

- B, dawaj morfinę.

- Ile?

- A jak ci się zdaje, kretynie??

Zrugany mężczyzna przez chwilę marudzi coś pod nosem, ale otwiera zestaw pierwszej pomocy i sięga po pustą strzykawkę oraz ampułkę z płynem. Po chwili daje napełnioną szprycę mężczyźnie klęczącemu przy mnie. Ten szepcze:

- Już niedługo. Za chwilę będzie po wszystkim.

Uśmiecham się smutno. To i tak lepszy koniec, niż mogłam liczyć. Zamykam oczy i czekam na delikatne ukłucie w rękę. Czuję, jak igła przebija skórę. Cały ból zaczyna powoli zanikać, a ja mam wrażenie, jakbym odpływała. Otwieram jeszcze na chwilę oczy, żeby zauważyć, jak najbliżej znajdujący się najemnik głaszcze mnie delikatnie po głowie. To zapewne taka forma przyzwyczajenia - może miałoby to pomóc mi uśmierzyć ból, czy to fizyczny czy psychiczny. Całkowicie niepotrzebne - morfina skutecznie zabija jedno i drugie... A także trzecie. Zamykam ponownie powieki ze świadomością, że już nie otworzę ich kolejny raz. Dźwięki otoczenia, w tym przyciszone rozmowy najemników powoli oddalają się ode mnie i docierają jakby zza coraz grubszej zasłony, aż w końcu...

W końcu...

Morfina dla umysłuजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें