Sen o wolnym świecie

103 13 1
                                    


Nigdy nie było takiej muzyki i nigdy potem nie będzie, pomyślał Ameryka. Tego nie opisuje się słowami, o tym się nie myśli, tylko tańczy, bo ciało jest pełne nieba, serce wznosi się w gwiazdy! Skok i skok i skok, weź ją na ręce i niech przeskoczy ci nad głową! Cienkie kobiece talie, szerokie paski, pastelowe sukienki okręcające się o zgrabniutkie łydki. To tak naprawdę nie jest muzyka, to nie jest kultura, to chwila, oddech, mgnienie, ułamek historii! Przeminie szybko, więc trzeba tańczyć jeszcze szybciej!

Kalejdoskop.

Ameryka obrócił Janet albo July wokół jej własnej osi. Jasnożółta sukienka wydęła się wokół niej i blond Judy przez sekundę wyglądała jak słońce. A potem skoczyła mu w ramiona, złapał ją, leciutką i przelotną, odwrócił się na pięcie, postawił ją znowu na podłodze. Tworzyli dobraną parą, ona tańczyła jak profesjonalistka, on usposabiał rock'n'roll, byli jednym ciałem z kobietami w szerokich spódnicach i roztańczonymi mężczyznami, ze stukotem butów, ciemnym światłem, śmiechami, dymem i potem, podskokami, kręcącymi się na boki biodrami. Jego oczy błyszczały, okulary zsunęły się po nosie, grzywka lepiła do czoła.

Ameryka zaczął szukać wśród kilkudziesięciu twarzy tej jednej, znajomej, wśród ciał tego poznanego... Nigdzie nie widział, więc pociągnął Jane dalej po parkiecie. Obróciła się wokół niego, przypadkiem otarła się biodrem. Pierwszy taniec minął jak mrugnięcie, drugi skończył się nawet szybciej, ale trzeci jakby już czerniał, cichł, zwalniał. Ameryka nagle poczuł znajomą irytację, od której ciemniał i cichł jego świat, więc złapał Judy za obie ręce i w końcu pożegnał ją uśmiechem. Zaśmiała się pięknie, jaśniutko, jej śmiech był jak jedna z tych nowych wesołych gitarowych melodii. Nachyliła się i pocałowała go, obcego faceta, w policzek. Zostawiła mu ślad po czerwonej szmince. Ameryka nabrał ochoty, żeby znowu ją chwycić i pociągnąć w jeszcze jeden taniec, a potem w sto następnych. Teraz akurat Elvis śpiewał o miłości i, choć Elvis nigdy nie śpiewał o niczym innym, to było prawie jak znak! Ale zanim Stany się zdecydował ktoś inny porwał dziewczynę do tańca i tyle, po wszystkim, Ameryka zapomniał, odwrócił się i zszedł z parkietu. Wydawało mu się nagle, że go dostrzegł. O tak, widział wyraźnie i na ten widok coś połaskotało go od środka jak prześlizgująca się po żołądku glizda.

Wyszedł. Muzyka przycichła, zapachy osłabły, a w niego tchnęło parne, zadymione nowojorskie powietrze.

Anglia spojrzał na Amerykę z niejakim zaskoczeniem, które zaraz przeobraziło się w tą typową, cichą krytykę. Światła miasta obrysowywały na brudny pomarańcz jego sylwetkę, ale twarz przykrywały cienie budynków. Ameryka parsknął, odetchnął, bo wciąż trochę trudno było złapać powietrze w tym mieście bez powietrza, a potem odgarnął z twarzy grzywkę.

— Co tutaj robisz? – zapytał Anglia, przekrzywiając leciutko głowę. Ameryka skrzywił się odrobinę, mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami. Zamknął drzwi od tarasu, a potem włożył ręce do kieszeni spodni, zostawiając na wierzchu kciuki.

— Co ty tu robisz, Arthie? Miałeś być w środku i upić się zabawą! Nie dosłownie, bo jesteś okropny, kiedy pijesz – mówił szybko, z typowym nowojorskim akcentem, ale pod koniec zwolnił, żeby się uśmiechnąć.

— Wystarczy mi to, co widziałem. – Anglia odchylił się na barierce i spojrzał na Amerykę z nikłym rozbawieniem. Również był spocony, choć pewnie nie tańczył. Ale tego Ameryka nie mógł być pewien, zgubił go dawno temu. – Chciałeś mi pokazać tańce, więc pokazałeś.

— A, ale plan był taki, że się w nie wczuwasz i tańczysz tak samo jak ja. Miałeś patrzeć i się cieszyć, a nie wychodzić – poinformował go Ameryka podchodząc bliżej. Anglia odetchnął tak głośno, że niebezpiecznie przypominało to parsknięcie. Sam podszedł w kierunku Ameryki i zatrzymał wzrok na jego policzku.

Amerykańsko-brytyjski senWhere stories live. Discover now