Dobry pies

86 12 2
                                    


— Anglio, wiem, że nie śpisz.

Nic.

Ameryka westchnął i po raz setny przewrócił się na drugi bok.

Był znudzony, podminowany i zniecierpliwiony tą jaskrawą jak wnętrze słońca nocą. Las Vegas... nieustannie pchało go w kierunku tłumnych i żywych neonowych ulic, do jakiegokolwiek kasyna albo baru, w którym znalazłby się stół do biliarda, maszyna do gry albo parkiet. Chciał coś zrobić. Potrzebował czegoś.

Podniósł głowę tak, że końcówki jego włosów ledwie dotykały poduszki.

Uliczne światła tańczyły po podłodze, ścianach i meblach wielkiego apartamentu. Choć panowała niby-cisza składająca się z oddechów, szmerów i skrzypów, to Ameryka miał ochotę krzyczeć od hałasu, stukania kieliszków, szemrania żetonów, ruletki, samochodów. Och, tutaj, w jego głowie, było ruchliwie jak na Las Vegas Strip. Stany czuł się, jakby miał zaraz roztrzaskać się od tej całej energii.

Spojrzał na Anglię, który leżał nagi, z prześcieradłem splątanym wokół łydek.

Centymetry dzieliły ich twarze i ciała. W gorących światłach nocy Arthur wydawał się nawet bledszy niż na co dzień. Białe mięso, jasne piegi przy nosie i na ramionach. Był taki całkiem rozluźniony, jego ręce leżały swobodnie wzdłuż ciała, żaden mięsień nie był niepotrzebnie spięty.

Ameryka powstrzymał się, żeby nie chwycić go, tak prostu, w ramiona, ale to i tak był tylko początek, bo dalej musiał walczyć i powstrzymywać się przed zrobieniem czegoś dziecinnego. Szukał w głowie argumentów i trzymał się myśli, że Anglia tylko udaje sen, bo próbuje go sprowokować. W każdym razie chce czegoś konkretnego, a jeśli on mu to da, to staruszek będzie musiał w zamian odpłacić się dwa razy lepiej. Więcej wytrwałości przyniesie lepszy zysk. Tak.

— Chcesz zagrać? – odgadł Alfred, szczerząc się do własnych myśli. – Nie wygrasz ze mną. Nikt cię nie zna tak, jak ja. Musimy się o coś założyć. Szkoda, że nie masz pieniędzy.

Ameryka poddał się ściskającej go od środka ekscytacji, energia tego miasta doprowadzała go do szału. Wiedział, że ma teraz siłę, żeby zrobić wszystko i odwagę, by złamać każde prawo, jednak łatwo zdusił w sobie taką ochotę. Tak byłoby za prosto. Anglia otworzy oczy, będą zielone, cyniczne, zirytowane, skrótem, nic ciekawego. Sam się prosił, żeby go przekonać i obudzić, więc Ameryka tylko przesunął palcami wzdłuż jego nagiego ramiona. Pośpiesznie, ale delikatnie. Przysunął się, dotknął go, wyczuł od bijące od ciała Anglii ciepło.

— Arthur.

Dalej nic.

— Co mam zrobić? Obrazić cię? Sponiewierać? – spróbował. – Czy udawać słodkiego chłopca?

Patrzył na Anglię, na pierś, która zbyt regularnie podnosiła się i opadała, długie nogi i mlecznobiałe uda, na złociste włoski, które z rzadka porastały jego ciało. Stawały się bardziej widoczne dopiero na jego płaskim, posiatkowanym bliznami podbrzuszu, a zagęszczały się niżej. Pot już dawno zaschnął na jego ciele, tak samo jak sperma.

Może i Anglia był drobny, ale cały twardy i kościsty.

— Okej. Jesteś kimś innym, niż udajesz i obaj to wiemy. Stawiam dziesięć tysięcy na to, że zrobisz zaraz wszystko, co ci powiem.

Ameryka położył głowę na poduszce. Nie mógł powstrzymać uśmiechu na myśli, które teraz pędziły. Szybko, szybko. I to Anglii wina, bo na czymś przecież musiał się skupić, a przez niego coraz lepiej bawił się będąc dupkiem, albo po prostu – będąc sobą. Ile to razy ograniczał się na uśmiechaniu się i byciu idiotą, którym wszyscy chcieli, żeby był? Ale przy Anglii mógł być wszystkim potworem albo sobą, dzieckiem albo...

Amerykańsko-brytyjski senOnde histórias criam vida. Descubra agora