file0-4--error

10 0 0
                                    

Wiatr atakuje szyby i ciśnie w okna posklejane płatki śniegu. Przygaszona lampa rzuca żółte światło na ściany i meble. Białowłosy zagryza wargę i zaciska powieki. Palący uścisk w gardle promieniuje aż do płuc i serca, a on wbija palce w klatkę piersiową. Cisza jest gęsta i przerywana tylko poszarpanymi oddechami Kim Jonghyuna. Podnosi zamglone spojrzenie, kiedy pies zrywa się z miejsca. Krzywi się i ociera twarz. Szczekanie jest zbyt głośne, drażni jego uszy.

Pukanie do drzwi wzmaga jego irytację, ignoruje je. Telefon rozświetla się, a Lee Jinki uśmiecha się do niego ze zdjęcia. Mężczyzna marszczy brwi i odkłada telefon. Dzwonek jest za głośny, zapomniał wyciszyć. Jedno, dwa, trzy uderzenia o drewniane drzwi i nastaje cisza. Urządzenie milknie, a jamnik na chwilę zapomina o zawodzeniu. Klucz przekręca się w zamku. 

Musiał zapomnieć. O tym, że Jinki ma klucz, i że to wciąż on, że wciąż się martwi. Niepotrzebnie. Pewnie zapomniał też o czymś jeszcze. Nie chce o tym myśleć. Zamiast tego myśli o wiośnie, o chłodnym deszczu gdzieś w połowie lutego, i o...

– Jonghyun.

Głos jest inny, nie tego się spodziewał. Właściwie nie wie, czego się spodziewał. Może tylko chwili spokoju. Nie odrywa wzroku od pisanego tekstu. Od słów składających się w całość, w sens, którego jemu...

– Jonghyun, spójrz na mnie – pytanie wisi w powietrzu. – Co robisz?

Kim rozciąga usta w uśmiechu, oczy błyszczą czymś mało rozpoznawalnym. Unika swojego odbicia w ciemnym oknie. Wstaje, może odrobinę za szybko. Czuje, jak kręci mu się w głowie. Trzask zamykanych drzwi i szelest ściąganego płaszcza sięgają jego uszu. Roo biega wokół nóg intruza, w ciszy.

Zwinięty szalik leży wciśnięty pod kapelusz na wysokiej półce. Może nikt nie zauważy.

– Kibum! Miło cię widzieć, znowu. Myślałem, że to Jinki. Dał ci klucz?

Komputer milknie i wyłącza się z beczynności. Po twarzy Kima przebiega cień niepewności, kiedy przesuwa wzrokiem od przyjaciela do chaosu kartek i wygaszonego monitora. Jonghyun wyciąga ręce i uśmiecha sie szerzej, odwraca uwagę, zapomnij, zapomnij, zapomnij.

– Jinki zaraz przyjdzie, już idzie – uśmiecha się słabo, podchodzi bliżej. – Dobrze cię widzieć.

Jonghyun zaciska zęby. Przytakuje.

– Pracowałem. To chyba zły moment.

Twarz Kibuma przecina grymas, otwiera usta, ale nic nie mówi. Nie dlatego, że nie chce, na pewno. Drzwi otwierają się za jego plecami, zmęczona sylwetka Lee Jinkiego pojawia się w przejściu. Wszystko rozbrzmiewa strasznie głośno, za głośno, na cichej klatce schodowej. Albo tylko w jego głowie.

Dalej ma śnieg we włosach i twarz wilgotną od topiących się płatków. Trzyma papierową torbę w ręku, wzrok utkwiony w Kim Jonghyunie, który stoi, zawieszony w bezruchu.

Jest zły, widać po oczach, albo raczej smutny, ale Jonghyun nie wie, nie rozumie, nie widzi różnicy. Przechyla głowę. Lee wzdycha cicho. Kibum gniecie w palcach materiał swetra.

– Koniec pracy na dziś. Masz prerwę.

Uśmiech znika z twarzy białowłosego.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 27, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

let me out || k.jh.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz