7. Ostatni sprzymierzeniec

327 41 10
                                    

Eleven spoglądał na zegarek. Zostało jeszcze półtorej godziny. Miał świadomość, że niczego nie przyspieszy bezustannym wpatrywaniem się w czasomierz, ale i tak ciągle to robił. Spoglądał też w kamery, ale nie było za wiele do roboty. Withered Chicka tkwiła zaklinowana w szybie, więc od mieszkańców przewodów wentylacyjnych był spokój. Udało mu się też odpalić Global Music Box'a, dzięki czemu nikt nie musiał biegać za kukiełką. Zresztą i tak nie miałby kto tego robić, więc dobrze, że przynajmniej to się udało.

Ze względu na zranioną nogę, Elek siedział na krześle, bo chodzenie w jego przypadku było średnio możliwe. Póki co udało mu się nie wstawać, ale noga i tak cholernie go bolała. Ale czego można się spodziewać, jeśli dwumetrowy, robotyczny lis potraktuje cię pazurami, a ty tylko obwiążesz ranę bandaną? Niestety nic innego nie miał, więc musiało wystarczyć. Weza także nie miał wiele do roboty, poza zamykaniem drzwi od czasu do czasu, kiedy jakiś Nightmare albo Ballora pojawili się na korytarzu. Funtime Foxy odpuściła, planując następne przedstawienie dopiero na siódmą rano, więc chłopcy przestali się przejmować, w ich przypadku siódma nawet nie nastanie.

Mateusz po raz kolejny spojrzał na zegarek. Akurat wybiła piąta, została godzina. Blondyn westchnął przeciągle i spróbował obrócić się na krześle, co wywołało nową falę rażącego bólu w nodze. Niebieskooki zaklął pod nosem i oparł się o oparcie krzesła. Już tak niewiele, jeszcze tylko jedna noc i troszkę. Nie mógł się już doczekać, żeby mieć to za sobą. Bardzo chciał, żeby wszystko dobiegło nareszcie końca. Nie prosili się, żeby tu wpaść, nie wiedzieli, jak w ogóle coś takiego było możliwe. I o ile do tej pory granie we fnaf'a sprawiało Elevenowi względną przyjemność, tak teraz był pewny, że nic nie zmusi go do ponownego odpalenia tej przeklętej gry, nawet jeśli to nie miałoby już być na oculusie.

- Ej, Ele, wszystko gra? - z zamyślenia wyrwał go głos Wezy.

Ciemnowłosy przysiadł na podłodze na przeciwko krzesła, na którym siedział Mateusz. Weza naprawdę był zmartwiony. Blondwłosy przyjaciel nie odezwał się niemal słowem odkąd zginęli Neskot i Naruciak, no może nie licząc prośby o zamknięcie drzwi. Oczywiście rozumiał sytuację, sam zaproponował, żeby Elek został przywódcą i wiedział, że z tym wszystkim musiało mu być ciężko. Sam nie uważał, żeby była to wina Mateusza, wiedział, że przyjaciel robił co mógł, żeby pomóc im jakoś przeżyć tą chorą sytuację, co wcale łatwe nie było.

Weza czuł się źle. I nie chodziło tylko o to, że żeby przejść na drugą stronę pokoju musiał przeskakiwać przez wciąż leżące na środku podłogi ciało Adama. Lepszej lekcji biologii i bardziej realistycznej miazgi mózgowej w życiu nie zobaczy, nawet gdyby chciał, chociaż z całego serca nie chciał tego powtarzać. Nie było to też spowodowane ciągłym lękiem, że i jego coś dorwie, przestał się tym przejmować aż tak bardzo. Zapach krwi wciąż lekko drażnił jego nozdrza, ale nie zwracał na to uwagi, siedząc cały czas w biurze, zdążył się przyzwyczaić przez tę godzinę. Czuł się źle, bo bardzo chciał w jakikolwiek sposób pocieszyć przyjaciela lub odrobinę podtrzymać go na duchu, a nie miał pojęcia ani pomysłu, jak to zrobić. Dlatego też usiadł na podłodze blisko krzesła, żeby chociaż chwilę porozmawiać z Mateuszem po ludzku.

- Nie jest dobrze i wiesz o tym, po co pytasz? - odparł Eleven ironicznie, jednak bez wyrzutów, domyślił się, że przyjaciel chciał dobrze.

- Tak wiem, przepraszam - westchnął ciemnowłosy, spuszczając głowę.

- Myślisz, że nam się uda? Że przetrwamy ten szajs? - zapytał blondyn cicho.

- Myślę, że istnieje szansa, a to już dużo, nie? - Weza uśmiechnął się niemal niezauważalnie, po czym podniósł się z podłogi i podszedł bliżej przyjaciela, kładąc dłoń na jego ramieniu - Nie łam się Elek, wiesz, że to nie przez ciebie. Chłopaki pewnie teraz siedzą w domu na kanapie i chichrają się z tego, jak losowo rzucamy klątwami.

- Może masz rację, ale co jeśli wcale nie? Słyszałeś Neskota, mówił, że gdy Toy Freddy go zeżarł, to był koniec, czarna dziura. A jeśli oni zginęli na dobre? I to przez to, że nie umiałem porządnie ogarnąć sytuacji. Jestem beznadziejny - Eleven opuścił głowę, ale zaraz dłoń Wezy chwyciła go za podbródek, podnosząc spojrzenie niebieskich oczu na twarz ciemnowłosego przyjaciela.

- Mateusz, do cholery, zrozumże to. To nie jest twoja wina. Mam ci to narysować? Starałeś się, ostrzegałeś nas, my też się staraliśmy. Seria nieszczęśliwych wypadków i tyle. Próbowałeś ratować Naruciaka i skopałeś dupsko lisiastemu, i to dosłownie i jeszcze śmiesz twierdzić, że do niczego się nie nadajesz? Ogarnij się człowieku.

Elek odtrącił dłoń Wezy, po czym wstał, nie zważając na rażący ból w nodze. Ciemnowłosy patrzył z rozszerzonymi źrenicami, jak blondyn podchodzi, czy też kuśtyka, powoli do leżącego na podłodze ciała Adama. Niebieskooki zatrzymał się dwa kroki od Naruciaka i trwał tak przez chwilę, dopóki ból w nodze nie poraził go dostatecznie, żeby się zachwiał. W tym samym momencie Weza znalazł się przy nim, chwytając go pod ramiona, żeby się nie przewrócił, po czym podprowadził z powrotem do krzesła. Obaj chłopcy uświadomili sobie, że zrobiło się zadziwiająco cicho. Do końca mieli pół godziny, a nie słyszeli nawet szmeru, nie licząc przygrywającej cicho przez głośniki restauracyjne pozytywkowej muzyki z Global Box'a.

Blondyn ponownie wylądował na krześle, a Weza stanął przed nim, kucając trochę, żeby wyrównać poziom ich twarzy. Błękitne oczy Elka były smutne, nie tak żywe i błyszczące jak zwykle. Na bandanie owiniętej wokół łydki pojawiły się ciemniejsze brunatne plamy, zapewne przez to, że wstał. Zapanowała cisza, trochę niezręczna, ale mimo wszystko żaden z nich nie przerywał jej. Gapili się na siebie w milczeniu, jakby chcieli analizowaniem twarzy czytać sobie w myślach. Weza złapał blondwłosego przyjaciela za rękę, ściskając delikatnie jego dłoń. Miał to być gest pocieszenia, jakby ciemnowłosy usiłował przelać w ciało Mateusza choć odrobinę swojej wiary. Eleven spojrzał na niego spod grzywki, uśmiechając się półgębkiem i odwzajemniając uścisk dłoni, krzyżując swoje palce z palcami bruneta. Stracili na chwilę kontakt ze światem, wymieniając się emocjami i płynącą w nich energią.

Nagle oczy Wezy rozszerzyły się, a uścisk raptownie wzmocnił się, po czym zelżał niemal zupełnie. Mateusz w szoku podniósł wzrok i zobaczył stojącą za brunetem Withered Chickę. Spojrzał w stronę szybu wentylacyjnego, nawet nie zauważyli, że uciekła. Po chwili najzwyczajniej w świecie wyszła, znikając w lewym korytarzu. Eleven spojrzał na przyjaciela, który zdążył już osunąć się na posadzkę. Tym razem blondyn nawet nie powstrzymywał się przed uwalnianiem emocji. Po policzku spłynęła słona łza, uderzając o podłogę i rozpryskując się na kawałki, zupełnie jak w tamtym momencie jego dusza. W tej samej chwili rozległ się dzwon. Znów była dziesiąta, ciała przyjaciół zniknęły wcześniej niż przy każdej poprzedniej nocy. Mateusz podniósł głowę i dostrzegł lekki błysk i dwa fioletowe punkciki w mroku, ukryte w prawym korytarzu.

~~~

Help, zabiłam Wezę. Gahh... Nie mam nic więcej do dodania. Trzymajcie się.

Wesoła kompania vs robotyczny gangWhere stories live. Discover now