8. Fioletowooki

286 39 9
                                    

Eleven siedział jak sparaliżowany na krześle. Nawet gdyby chciał uciekać, to raczej niewiele by z tego wyszło, biorąc pod uwagę stan jego nogi. Patrzył tępo w prawi korytarz, w którym błyszczały dwa fioletowe punkciki, zbliżające się coraz bardziej. Plecy chłopaka były już maksymalnie wciśnięte w oparcie, a on coraz bardziej czuł narastający w nim strach. Czuł, że koniec jest blisko. Jeśli ten fioletowy koleś go dopadnie, to o szóstej nocy nie ma nawet co marzyć. Najgorsze było to, że drzwi nie chciały się zamknąć, mimo że trafił w guzik znalezioną na biurku figurką Foxy'ego. Chciał jeszcze rzucić wentylatorem, ale jakimś cudem sprzęt nie chciał się poddać i tkwił na biurku, jakby był do niego przybity albo przyklejony.

Mateusz ponownie skierował wzrok na przejście i zamarł. Zobaczył postać, ukrytą w cieniu, ale widoczną. Po chwili intruz wyłonił się z korytarza i podszedł do biurka, stając na przeciwko sparaliżowanego Elevena. Tajemniczy mężczyzna był średniego wzrostu, nie wyglądał na szczególnie starego. Miał na sobie ciemnobrązowy garnitur oraz granatowy krawat zawiązany wokół szyi. Twarz była jasna, włosy ciemne, zaczesane na bok, niezbyt długie. Facet lekko się uśmiechał, ale przyjazny klimat skutecznie rujnowały błyszczące złowrogim fioletem oczy. Poza kolorem tęczówek, mężczyzna wydawał się Mateuszowi dziwnie znajomy. Gdy w jego głowie wreszcie pojawiło się odpowiednie dopasowanie twarzy do osoby, rozszerzył oczy jeszcze bardziej, o ile faktycznie był w stanie jeszcze to zrobić.

- S-scott? - wyjąkał zszokowany blondyn, patrząc prosto w twarz gościa - Scott Cawthon?

- Witaj Elevenie, miło cię poznać - odparł mężczyzna, kiwając głową - Zanim zapytasz, system tłumaczy mnie automatycznie. Miło widzieć cię żywego, rzeczywiście jesteś dobry, nie to co ta banda przygłupów. Mimo wszystko nie doceniłem cię, myślałem, że zginiesz wcześniej - uśmiechnął się złowieszczo, a oczy zabłysnęły jeszcze wyraźniej.

- O ci chodzi koleś? - zapytał blondyn z irytacją - Ściągnąłeś nas tutaj, pozabijałeś wszystkich poza mną i jeszcze się szczerzysz?

- Nikogo nie zabiłem - odparł Cawthon ze spokojem - Tylko was ściągnąłem, a to, że byli zbyt nierozgarnięci żeby przeżyć, to już nie moja sprawa. I tak dawałem wam łatwe wyzwania - wzruszył ramionami.

- No dobra, powiedzmy, że kumam, ale na jaką cholerę w ogóle nas tu zabrałeś? I jakim kurwa cudem? I na chuj tu przychodzisz?! Żeby mnie dobić?! A ja myślałem, że jesteś spoko - Elek skrzyżował ręce na klatce piersiowej, patrząc na Scotta wyzywająco.

- Po co ta agresja? - zapytał fioletowooki, wciąż zachowując niezmieniony wyraz twarzy - Chciałem coś przetestować i tyle. A w jaki sposób, to już zostawię dla siebie. Muszę przyznać, że naginanie czasoprzestrzeni nie należy do łatwych zadań, ale zabawy co niemiara - uśmiechnął się szerzej i lekko psychicznie, co przyprawiło Mateusza o dreszcze - Ale do rzeczy. Wiem, że jesteś dobry, dlatego przyszedłem osobiście. Przed tobą najtrudniejsze wyzwanie, stawiam przed tobą 50/20. Ciekawe, czy na żywo też uda ci się wygrać. Ze względu na twój stan, przywrócę ci możliwość kontrolowania wszystkiego przez tablet, latarkę i maskę dostaniesz do ręki. Chętnie zobaczę, na co cię stać.

- Czekaj, czyli mam jeszcze raz przechodzić to gówno, bo tobie się tak życzy? No chyba cię pojebało, jak myślisz, że zgodzę się na to dobrowolnie - rzekł odważnie blondyn.

- Nie musisz robić tego dobrowolnie - ponownie się uśmiechnął - Mogę cię zniewolić - brunet podniósł dłoń, a obok niego pojawił się Rockstar Foxy - On chętnie dokończy swoje dzieło, zaczęte na twojej łydce. A uwierz, że świat martwych w tym uniwersum to raczej wątpliwa przyjemność - zaśmiał się szaleńczo, jednak już po chwili doprowadził się do porządku.

- Dobra, dobra, ślady po pazurach mi wystarczą, serio - Elek uniósł dłonie w geście obronnym.

- Świetnie - Scott pstryknął palcami a lis zniknął - Zatem powodzenia.

Z tymi słowami wycofał się w mrok prawego korytarza. Już po chwili rozległ się charakterystyczny dźwięk, oznaczający rozpoczęcie nocy. Mateusz chwycił w dłonie tablet i przejrzał kamery. Ku wielkiemu rozczarowaniu odkrył, że musi zbierać monety, co znacząco mogło utrudnić mu życie. Szybki rajd po kamerach skończył się sukcesem i pobieżnym ogarnięciem wszystkich animatronów. Słuchawki telefonu blondyn nawet nie dotykał, zresztą nie miał po co, urządzenie milczało. Świecił latarką po kątach, zamykał drzwi, zakładał maskę, przeglądał kamery i tak w kółko.

- Please deposit five coins - ten głos niemal przyprawił chłopaka o zawał, bo zupełnie się go nie spodziewał.

- Masz, udław się - mruknął blondyn pod nosem, posługując się systemem z tabletu, dzięki któremu mógł także obsługiwać drzwi.

Szło mu nadzwyczaj dobrze. Global Music Box załatwiał część roboty, wyłączony wentylator też działał swoje. Mimo tego, że nic nie miało prawa się spartaczyć, Eleven wciąż nie był w stanie się uspokoić. Siedział jak na szpilkach, oczekując zabójczego ciosu, który nie nadchodził. Dziwiło go, że wszystko działa tak płynnie, bezproblemowo. To, że za każdym razem udawało mu się uniknąć ataku, chyba jeszcze bardziej wzbudzało w nim niepokój i poczucie zagrożenia. Co chwilę do jego uszu dochodziły szmery, trzaski, warczenie lub nawet chaotyczny śmiech. Blondyn miał ochotę rzucić to wszystko i uciekać, ale wiedział doskonale, że nic to nie da. Choćby nawet jakimś cudem udało mu się dotrzeć do drzwi, zapewne byłyby zamknięte.

Spojrzał pełen nadziei na zegarek, nie zostało dużo, jeszcze z pół godziny. Po raz kolejny przepatrzył kamery i znów schował się pod głową Freddy'ego, bo Toy Bonnie postanowił go odwiedzić. Ostatnie kilka minut było absolutną katorgą. I nie dlatego, że przesadnie dużo animatroników nagle postanowiło się włamać, bardziej dlatego, że Elek bał się teraz spaprać. Był już tak blisko, tyle przeżył, tak dużo stracił, nie mógł przegrać na takim etapie. Stres osiągnął ultimatum, by zaraz potem drastycznie opaść, wraz z dźwiękiem dzwonka i wiwatami. Blondyn opadł na krzesło, wykończony zarówno fizycznie jak i psychicznie. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się Scott.

- No, no, gratulacje, masz niezłe taktyki - pokiwał głową z uznaniem - A teraz masz wybór: dać się zabić i trafić do domu albo przenieść się tam bezpośrednio. Którą opcję wolisz?

- A jest jakaś różnica? - zapytał zdezorientowany Mateusz.

- A pytałbym, gdyby nie było? - Cawthon uśmiechnął się złowieszczo, a fioletowe oczy błysnęły niebezpiecznie - Oczywiście że jest. Więc? Tylko proszę, nie trzymaj mnie tu za długo, mam jeszcze paru innych ciołków do przetestowania nowych ulepszeń.

Eleven zaczął silnie rozmyślać. Jeśli da się zabić, będzie bolało, przy drugiej opcji prawdopodobnie nie, ale jakie mogą być konsekwencje? Skoro poprzez danie się rozszarpać i tak trafi do domu, to znaczy, że jego przyjaciele już pewnie tam są. Neskot mógł mieć czarną dziurę, bo Scott przeniósł ich dopiero teraz, chcąc poznać ostateczne rezultaty, zanim się ich na dobre pozbędzie.

- No dalej, bo się tutaj zestarzeję - to prawdopodobnie miał być żart, ale z ust fioletowookiego faceta nie brzmiało to ani trochę zabawnie.

- Cholera, no nie wiem - westchnął Mateusz - Może lepiej będzie jak...

~~~

Co ja tu zrobiłam, to ja nawet nie. Opcje przenosin zostawię na epilog, który odbędzie się w dwóch wersjach. Postaram się napisać je do końca tygodnia i wstawić w okolicach weekendu, bo chciałabym, żeby wpadły mniej więcej w tym samym czasie.

Pozdrowionka

Wesoła kompania vs robotyczny gangWhere stories live. Discover now