Rozdział 2.

771 24 3
                                    

Elizabeth, kilka dni później

Obudziło mnie głośne walenie do drzwi. Halas dobiegał nawet do mojego pokoiku na górze. Wrr, to był schyłek wakacji, chciałam się wyspać, a budzenie o 7:08 uważam za barbarzyństwo. Zezłoszczona wyskoczyłam z łóżka i boso popędziłam zobaczyć, kto jest na tyle głupi, by wstawać tak wcześnie. Drewniany schodek zaskrzypiał pod moim ciężarem, a wtedy stojąca w progu ciocia i jej rozmówca zwrócili swoją uwagę na mnie. Cała złość ze mnie wyparowała i ustąpiła miejsce upokorzeniu, gdy zza drzwi srebrzystoszarym spojrzeniem prześwietlał mnie ten sam chłopak, co ostatnio, gdy wracałam ze sklepu. Gapił się na mnie jakby niedowierzając, że mnie widzi. Co ja, duch jakiś?
- Och, zapomniała bym. Nash, poznaj moją siostrzenicę, Elizabeth. Przyjechała do mnie na dłużej, więc gdybyś był tak dobry i pokazal jej okolice to byłabym wdzięczna. Jest od Ciebie tylko troszkę młodsza, napewno się dogadacie. Mógłbyś to dla mnie zrobić? - Ciocia Eveline spoglądała to na mnie, to znów na chłopaka, gdy cisza między nami się przeciągała. - Wszystko w porządku? - zapytała nieco spłoszona.
- Tak, tak. Nie ma problemu, Pani Dorian. Cześć Elizabeth. - oczy chłopaka przybrały teraz kolor grafitu, aż nie mogłam oderwać od niego zafascynowanego wzroku. Wyciągał do mnie rękę na przywitanie, a ja stałam tylko jak ta niemota i gapiłam się. W końcu przypomniałam sobie o zasadach dobrego wychowania i uścisnęliśmy sobie dłonie - moja mała o jasnej karnacji wręcz tonęła w jego, dużo ciemniejszej i zdecydowanie wiekszej. Przeszył mnie dreszcz. Nie podobało mi się to uczucie. Wolałam być na niego wściekła, za to jak mnie potraktował kilka dni temu. Dla mnie był on dupkiem i nieprędko zmienię zdanie.

Nash

Niech to szlag jasny trafi! Kopnąłem bezmyślnie leżący na drodze kamień aż potoczył się i zginął w polu kukurydzy po lewej stronie drogi. Ta dziewczyna to moja nowa sąsiadka! I jeszcze ta głupia prośba Pani Dorian, nie mogłem odmówić. Czułem się w potrzasku, nie chciałem spędzać z tą księżniczką ani minuty, zwłaszcza po tym, co sobie ubzdural mój szalony brat. A gdyby tak... Już wiem! Niańczenie dzieciaka powierzę Rickowi. Niech on się martwi, choć widząc jego zbolałą minę od trzech dni, śmiem twierdzić, że będzie zachwycony nowym zadaniem. I gra gitara. Jestem genialny.
Po powrocie do domu poinformowałem braciszka, że nasza sąsiadka, a także przyjaciółka naszej mamy, poprosiła ażeby to własnie on zaopiekował się jej nowo przybylą siostrzenicą, jako że jest najstarszy i najbardziej rozsądny. Nie był zbyt optymistyczne nastawiony do tej misji, dopóki nie wspomniałem, że chodzi o małą blondyneczkę. Na jego twarzy momentalnie pojawił się uśmiech i najchętniej od razu poleciałby do domu sąsiadki, lecz najpierw wzywały nas obowiązki, musieliśmy nakarmić konie. Mieszkaliśmy na farmie, a jako że to Kentucky, najbardziej konny stan, mieliśmy kilkanaście klaczy z młodymi. Uwielbiałem zwierzęta, tata mówi, że mam do nich rękę. Dla mnie to nie był przykry obowiązek, lecz przyjemność. Zagwizdałem na swojego ulubieńca, wielkiego Retrievera w kolorze smoły o imieniu Black, wiem, oryginalnie, i popędziłem do stajni.
Wieczorem wybierałem się na małą imprezę do kumpla z drużyny, Jamesa. Napewno będzie tam wiele fajnych dziewczyn. Muszę korzystać z wakacji póki trwają. Za dwa tygodnie znowu zacznie się cholerna szkoła i matka zacznie trzymać nas krótko. Ale póki co... Carpe Diem!

Elizabeth

Zdecydowanie nie byłam zachwycona pomysłem cioci. Może i byłam tu nowa i nikogo nie znałam, ale napewno nie potrzebowałam pomocy tego chłopaka. Jak mu tam było? Nash. Co to w ogóle za imię? Jakby nie mógł się nazywać John czy chociażby Chris. On cały był jakiś dziwny. Patrzył na mnie jak na przybysza z kosmosu albo ducha. Ostatnio był bardziej wygadany. Zdenerwowało mnie jego zachowanie, zupełnie jakby miał mnie za jakąś księżniczkę i wrednie to wykorzystywał. Nie moja wina, że wyróżniałam się tu ze swoją europejską urodą i charakterystycznym akcentem. Może nie bedzie łatwo, ale poradzę sobie bez jego pomocy. W końcu od lat uczyłam się jak się troszczyć o samą siebie. Wredny chłopak z sąsiedztwa nie stanie mi na drodze.
Po podwieczorku do drzwi tarasowych znowu ktoś zapukał. Tym razem byłam sama w domu i nie miał kto otworzyć, dlatego niepewnie i trochę niechętnie wyjrzałam przez szybę, by zobaczyć drugiego z chłopaków, który tamtego dnia zasiadał za kierownicą czarnego auta. Wcześniej nie miałam okazji mu się przyjrzeć. Był wyższy i chyba trochę starszy od tamtego. Czarne włosy ładnie podkreślały zielone oczy. Spojrzenie miał czyste i jakby weselsze niż jego przyjaciel. Uśmiechnął się nieśmiało na mój widok.
- Cześć, jestem Rick. Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Mieszkam po sąsiedzku, poznałaś już mojego brata. - gdy nie podjęłam tematu, kontynuował. - Słyszałem, że potrzebujesz przewodnika. Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Mógłbym Ci pokazać fajne miejsce, gdzie zachód słońca wygląda nieziemsko. Co Ty na to? - propozycja była zaskakująca, a brunet wyglądał na tak... przejętego, że nie mogłam odmówić. Nie bałam się, bo mimo że nie znałam go, to ciocia ufała swym młodym sąsiadom. Poza tym co miałam do stracenia? Nic lepszego na mnie nie czekało, a nie chciałam siedzieć dłużej zamknięta w pokoju.
- W sumie, czemu nie. - uśmiech rozjaśnił ładną twarz Ricka, przez co wyglądał całkiem sympatycznie.
Do tej pory poznałam już wielu chłopaków, ale żaden nie wzbudził we mnie takich emocji jak bracia Nolan na przestrzeni tych kilku dni. To nie wróży niczego dobrego.
Z drugiej jednak strony nie chciałam być dłużej samotna, więc zostawiłam cioci wiadomość na stole, żeby się nie martwiła i wyszłam na spotkanie przygody.

********
Cześć ;*
Wiem, że początki bywają trudne i nudne, ale jakoś trzeba zacząć ;)
Pozdrowienia z Costa del Sol ;D

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz