Rozdział 44.

563 24 3
                                    

Nash - obecnie

Powoli wyłaniam się z odmętów snu. Jakieś bzdury chodziły mi po głowie przez całą noc. Chcę otworzyć oczy i odeprzeć złe myśli.
Udaje mi się zaledwie po dwóch sekundach. Na poduszce obok mnie spoczywa moja Lizzy. Jej blond loki zasłaniają pół twarzy, ale za to jej piękny zapach roznieca ogień w moim wnętrzu.

Minęło tak wiele czasu odkąd mogłem obudzić się z nią w ramionach. Tak cholernie wiele poranków, które niegdyś uwielbiałem, w ciągu tych siedmiu samotnych lat stały się najgorszymi w całym dniu. Każdego dnia budziłem się z nadzieją, że kiedy otworzę oczy ona będzie tuż przy mnie. I za każdym razem, gdy dostrzegałem jej brak, serce ściskało mi się boleśnie, zupełnie jakby oplatał je wieniec różanych łodyg, chojnie obdarzonych śmiercionośnymi kolcami. Każdy taki cierń był dla mnie przypomnieniem o tym, co straciłem. O tym, co już nie wróci.

A jednak. Wróciło. Ale nie takie samo. Nic już nigdy nie będzie takie samo. Ważne, że jest w ogóle. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, by okazało się jeszcze lepsze. Bo Elizabeth zasługuje na to. Oboje na to zasługujemy.
Do końca swoich dni będę dbał o jej szczęście. Ponownie uczynię ją swoją i dam jej kochająca rodzinę, o której zawsze marzyła.

Nie mogąc się powstrzymać składam na jej, wyłaniającym się spomiędzy połów kraciastej koszuli, nagim ramieniu pocałunek. Wachlarz długich rzęs zaczyna falować, aż wreszcie mogę ujrzeć tę bezbrzeżną głębię błękitu. Zalewa mnie szczęście.

- Dzień dobry, śpiochu. - mruczę tuż przy gładkiej skórze jej twarzy.

- Dzień dobry, kochanie. Czemu tak wcześnie wstałeś? - pyta zaspanym głosem, wzbudzając drżenie w moim podbrzuszu. Tak strasznie tęskniłem za takimi porankami.

- Jeszcze nie wstałem, ale rób tak dalej, a nie opuścimy sypialni do południa. - mówię tylko w połowie żartując, bo Lizzy właśnie kręci opuszkami szczupłych palców wzorki na moim torsie. Jej nawet delikatny dotyk sprawia, że odbieram to każdą najmniejszą komórką ciała, które momentalnie budzi się do życia. Mój oddech zaczyna się rwać, gdy moja blondyneczka z diabolicznym uśmieszkiem sunie ręką w dół mego brzucha.

- Czyli mam przestać? - robi śmieszną minę zbolałego kotka, lecz z jej niebieskich oczu bije radość.

- Nigdy. - odpowiadam jednym tchem.

Już mam ochotę rzucić się na swoją ukochaną, gdy z dołu dochodzą jakieś dziwne dźwięki. Nagle słyszę kroki na schodach i w tym momencie już wiem, że to koniec porannych igraszek. Wzdycham zrezygnowany, składam na ustach Elizabeth szybki pocałunek i pośpiesznie wciągam na tyłek jeansy leżące na krześle. Wtem rozlega się pukanie.

- Synku, jakaś kobieta przyszła i pyta o Ciebie. Chciałam ją zbyć, ale gdy tylko ją zobaczyłam... Chyba powinieneś z nią porozmawiać. - mama wygląda na poddenerwowaną i może nawet skrępowaną.

Coś tu nie gra. Kto niby może pytać o mnie o tak wczesnej porze? Akurat dzisiaj? I to jeszcze kobieta? Mam złe przeczucia.
Bez dalszego gadania łapię w locie bluzę dresową i posyłając Lizzy ostatnie zaskoczone spojrzenie, kieruję się ku drzwiom. I niech mnie szlag, zamieram.

Elizabeth

Ten dzień zaczął się tak cudownie. Już zapomniałam jak to jest się budzić w ramionach ukochanego mężczyzny. Przez te wszystkie lata miałam kilka przygód seksualnych, jednak dopiero teraz dostrzegam jak kolosalnie różni się spanie z osobą, którą się kocha od nocy spędzonej z kimś obcym.

Tylko kto śmie zakłócać pierwszy dzień naszej wspólnej przyszłości?

Wyskakuję z łóżka jak poparzona i ubieram, co mam pod ręką. Prysznic też może poczekać. Zbiegam po schodach, lecz staram się być w miarę cicho, by nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi. A wtedy dochodzi mnie kobiecy głos.

- Witaj Nash. - nie mogę dłużej stać w cieniu, ciekawość sprawia, że w dwóch krokach staję przy boku męża. Byłego, ale to teraz nieważne.

Kim jest ta dziewczyna? Pierwszy raz na oczy ją widzę. Jest taka... młoda. Ma może ze dwadzieścia lat. Azjatka, ale zupełnie nie przypomina Sonii. Ciemne włosy i rzęsy podkreślają zielone oczy. Największą uwagę przyciągają jednak olbrzymie worki pod oczami, przejaw płaczu i wyczerpania. Smutek jaki bije z jej całkiem ładnej twarzy jest dojmujący i sama na jej widok czuję ucisk bólu i przygnębienia.

- Kim jesteś? - wymyka mi się, a zlękniona dziewczyna kieruje uwagę na mnie.

- Elizabeth... - szepcze moje imię czym totalnie mnie zaskakuje.

- Wejdźmy do środka. - komenderuje Nash.

W absolutnej ciszy, która nam towarzyszy słychać wskazówki zegara stojącego w salonie. Nikt nic nie mówi, ale w powietrzu czuć elektryzujące napięcie.

- Co tu robisz, Kelsy? - pierwszy odzywa się Nash, a ja wciągam powietrze ze świstem.

To jest ta kobieta, o której mówił mi Tommy? To o nią tak się wściekł Nash? Co tu jest grane? Przecież to jeszcze dziecko, Nash nie mógłby jej... Nie, nie wierzę w to.

- Przepraszam, że tu przyszłam, ale nie miałam gdzie się podziać. Za ostatnie pieniądze kupiłam bilet do Kentucky i uciekłam z Alabamy. - nie znam tej dziewczyny, ale nie potrafię jej ocenić, nie jestem w stanie także jej odtrącić, bo wystarczy jeden rzut oka na nią, by wiedzieć, że uciekła z piekła. Jest mi jej po prostu żal. - Gdybym wiedziała, że wróciłaś nigdy bym tu nie przyjechała. - zwraca się do mnie.

Skąd ona o mnie tyle wie? Nash jej opowiadał?

- Usiądź, a ja zaparzę Ci gorącej herbaty. Głodna jesteś? - pytam wcale nie z grzeczności, lecz z szczerej troski. Mam jakąś niewysłowioną potrzebę zaopiekowania się nią.
Nie patrzę na Nasha, ale czuję jego ciemniejące spojrzenie wwiercające się w moje plecy, gdy zmierzam do kuchni.

Gdy wracam z kubkami parującego napoju i z talerzem kanapek ich głosy cichną. Zdaję sobie sprawę, że dotychczas mieliśmy z Nashem wiele tajemnic, ale teraz chcę poznać prawdę.

- Kelsy, zjedz spokojnie, a potem możesz wziąć prysznic i odpocząć. Powinnaś się przespać. Zaraz przygotuję Ci łóżko w pokoju gościnnym. - wyprzedza mnie Nash.

Czuję się zawiedziona i pominięta w tym układzie, lecz wzrok Nasha próbuje mi przekazać, że wszystko mi opowie w odpowiednim czasie, na osobności. Ufam mu.

- Może lepiej ja się tym zajmę. - uśmiecham się uprzejmie i śpieszę na górę, bo przecież jeszcze do wczoraj to ja zajmowałam pokój gościnny i nadal mam tam większość rzeczy. Pora wrócić do sypialni. Bez względu na wszystko nie pozwolę się zmyć i zaprzepaścić to, do czego doszliśmy. Nie poddam się kolejny raz.
Tu chodzi o naszą przyszłość.

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz