14.

2K 110 28
                                    

14.03.1940 r.

Wracając z piekarni, zapatrzona w przestrzeń przed sobą, nie zauważyłam nic co miałam pod nogami. Ale to zawsze prowadzi do nieszczęścia, tak i tym razem. Potknęłam się o mały stopień prowadzący do sklepu spożywczego. Czułam jak lecę, wiedziałam, że moje ciało zrobi się zaraz całe w małych draśnięciach, bo byłam akurat na drodze z kamyków, wtopionych w beton, dlatego nie trudno sobie coś zrobić.

Jak w jakiejś bajce, poczułam jak ktoś mnie łapie i stawia na nogi.

- Niech panienka uważa - jakiś młody chłopak wyłonił twarz spod kapelusza. Blond włosy, były nieco roztrzepane w każdą stronę, co podkreślało jego niebieski kolor oczu. Na oko był w wieku Rudego i Zośki. - Jeszcze Panienka by sobie coś zrobiła - uśmiechnął się szarmancko.

-Dziękuję - poczułam jak lekko pieką mnie policzki, nie wiedziałam czy to z zażenowania, czy jego uśmiech tak na mnie podziałał. - Bardzo Panu dziękuję.

- Zdradzi mi panienka swoje imię? - zatrzymał mnie zanim odeszłam.

- Basia, a Pan się nazywa...? - spojrzałam mu w oczy.

- Krzysztof, ale może mi panienka mówić Krzyś - znów oczarował mnie swym uśmiechem. - Co taka piękna kobieta tu robi?

- Byłam w piekarni, no i teraz natknęłam się na pana - zaśmiałam się.

- Krzyś - upomniał się.

- Jasne, Krzysiu - nie mogłam się nie uśmiechnąć. - Proszę mi wybaczyć, ale śpieszy mi się - uprzejmie wyminęłam, chłopaka.

- Może odprowadzić panienkę pod dom? - ponownie mnie zatrzymał.

- Dziękuję, mieszkam niedaleko, dam radę - odeszłam kawałek.

- W takim razie do zobaczenia - ucałował moją dłoń i odszedł niedaleko.

Nie odpowiedziałam lecz szybko pomaszerowałam do domu, nie odwracając się za siebie.

17.03.1940 r.

Kiedy wieczorem wracałam ze zbiórki, ktoś mnie zatrzymał swoim głosem. Było nieco ciemno, więc z początku nie wiedziałam kto to jest.

- Cześć panienko - ucałował moją dłoń.

- To ty? - wybełkotałam, nie do końca wiedząc co mówię. - Przepraszam - zaśmiałam się pod nosem. - Cześć Krzysiu.

- Co tu robisz tak późno?

- Akurat wracam ze zbiórki, jak widać - wskazałam na swój ubiór, który jasno dawał do zrozumienia, że jestem harcerką.

- Rozumiem - uśmiechnął się.

- Tak poza tym wolę, byś mówił mi Basia.

- Odprowadzić cię, Basiu? - spytał tak łagodnie, że uśmiech sam pojawił mi się na twarzy.

- Nie trzeba.

- Nalegam.

- Jeśli tak bardzo chcesz, w porządku. I tak mieszkam niedaleko - ruszyliśmy żwawym krokiem.

Były krępujące chwile ciszy, ale Krzysztof starał się je wypełniać opowiadając o czymś lub od czasu do czasu pytał się o różne rzeczy. Podczas jednej z rozmów, dowiedziałam się, że przeprowadził się z rodzicami do Warszawy kilka miesięcy przed wybuchem wojny.

Doszliśmy do mojej kamienicy, śmiejąc się głośno. Mogę się założyć, że słyszała nas połowa dzielnicy po drodze. Tu gdzie mieszkam, rzadko kręcą się szkopy, więc jakby nie patrzeć mieliśmy w jakimś sensie swobodę. Tylko ściana naprzeciwko nas zawsze służyła im do łapanek i rozstrzeliwania ludzi na niej, pozostawiając po nich tylko krew.

- Basiu, nie uznaj mnie za prostaka, ale... - trochę przeciągnął. - Zdradź mi ile masz lat - w jego oczach pobłyskiwał delikatny wstyd. To fakt, w tych czasach pytanie kobiety o wiek, jest nieco niestosowne.

- Nie powiem. To moja mała tajemnica - uśmiechnęłam się pod nosem.

- Powiedź, nie rób mi tego.

- Może następnym razem - chciałam wbiec na klatkę schodową, jednak jego ręka mnie zatrzymała.

- Poczekaj, nie chciałem cię przestraszyć - zaśmiał się. - Chciałem wiedzieć, kto mnie tak lekko zauroczył - uśmiech nie chciał zejść mu z twarzy. - Ale skoro tak, to ja ci powiem, przed jakim młodym dzieciakiem stoisz - podniósł głowę ku górze i lekko uśmiechnął się sam do siebie. - Legalny dziewiętnastolatek - na co oboje się zaśmialiśmy.

- Zauroczyłam cię? - tylko o to mogłam zapytać, bo tylko to mi siedziało w głowie i tylko to byłam w stanie najbardziej wyłapać.

- Tak myślę - złapał się za szyję jedną ręką, wiedziałam, że zrobiło mu się niezręcznie. - Zdaję sobie sprawę z tego co o mnie teraz myślisz, bo znamy się kilka dni... a ja nawet nie wiem ile masz lat - znów zaczął się śmiać. - Za to wiem gdzie mieszkasz.

- Rozumiem - nie mogłam powstrzymać śmiechu.

- Nie mogę tego nazwać zakochaniem, ale od razu mi się spodobałaś i miałem wrażenie, że jeśli kiedykolwiek się jeszcze spotkamy, to cię polubię. I tak się stało.

- Muszę już iść Krzysiu, wybacz - wbiegłam do klatki nie czekając na pożegnanie.

Ale dosłownie zaraz zrobiło mi się głupio, że tak postąpiłam. Przecież to nie było normalne zachowanie z mojej strony. Mój boże, ale zrobiłam z siebie kretynkę.

Szybko przekroczyłam próg mojego mieszkania, skąd od razu napadła mnie mama.

- Kto to? - jej twarz nie wyrażała niczego, więc nie za bardzo wiedziałam jak miałam zareagować.

- Słucham? - odwiesiłam swój płaszczyk na wieszak. Mimo, że jest połowa marca, to nadal temperatura trzyma się od 4 do 7 stopni.

- Ten chłopak - oparła się o ścianę. - Ten, z którym rozmawiałaś na dole - wyjaśniła mi bardziej, bym znów nie zadała równie głupiego pytania.

- Ach, Krzysiu. Poznaliśmy się kilka dni temu - weszłam do kuchni, a rodzicielka ruszyła za mną.

- Chyba się dobrze dogadujecie - uśmiechnęła się. - Przyjaciel?

- Raczej kolega, nie znamy się aż tak dobrze. Ale miło nam się rozmawia - traktowałam mamę jak moją przyjaciółkę, więc kiedy coś było na rzeczy, często jej się z tego zwierzałam. - Wyobraź sobie, powiedział mi, że się mną zauroczył.

- No co ty mówisz? - nie mogła uwierzyć, spoglądała na mnie z szeroko otwartymi oczami.

- Poczułam się tak dziwnie, że uciekłam - i znów zrobiłam się zażenowana swoim zachowaniem, wracając do tego myślami.

- Oj, skarbie - podeszła i mnie przytuliła, jakby wiedziała, że właśnie tego mi teraz trzeba.


W przeciągu kilku dni, opowiedziałam o tym zdarzeniu dziewczynom, musiałam się komuś wyżalić, tylko tym razem nie mógł być to Alek. Poza tym wiedziałam, że w jakimś stopniu mnie wysłuchają i zaradzą moim zmartwieniom. Po raz pierwszy chyba czułam się tak bezradna.

Oczami ukochanej ~ kamienie na szaniec ✔Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora